– Jeszcze tylko tego nam brakowało! – mruknął ze złością. – Ona nie powinna być przy badaniu jeńca. To dla niej śmiertelny cios – dodał patrząc na twarz spoczywającą na jego ramieniu, szarą i z czarnymi podkowami pod oczami.

– I tak trzeba by jej było o wszystkim powiedzieć – rzucił przeor. – Zanieście ją, Mikołaju, do zamku i powierzcie Sarze. Powiedzcie jej, co się stało, a potem szybko wracajcie. Jeszcze będę was potrzebował.

– A co robimy z tym? – spytał Couderc wskazując głową na Gerwazego. – Czy zaraz go powiesimy?

Przeor spojrzał na więźnia, a w jego spojrzeniu, zazwyczaj dobrotliwym i łagodnym, nie było najmniejszego śladu miłosierdzia.

– Nie! – odparł zimno. – Gerwazy ma nam jeszcze wiele do wyjawienia. Na przykład imię zdrajcy.

Przeor zajął miejsce Katarzyny na taborecie, wygładził ręką papier, na którym spisywał zeznania Gerwazego, i powiedział:

– Teraz będziesz mi odpowiadał, lecz nie żyw złudzeń: moje warunki będą takie same jak pani de Montsalvy. Z tą tylko różnicą, że dam ci rozgrzeszenie, jeśli twoja skrucha będzie szczera... zanim zostaniesz powieszony!

Godzinę później, podczas gdy Katarzyna spała głęboko po zażyciu środka przyrządzonego przez Sarę, Gerwazego zaprowadzono do lochu, a przeor z zatroskaną miną udał się do klasztoru, by tam czekać na dalszy ciąg wydarzeń, Mikołaj Barral w towarzystwie czterech żołnierzy walił do drzwi Augustyna Fabre, stolarza. Nie słysząc odpowiedzi, wyważył je z hałasem, który przyciągnął do pobliskich okien przerażone głowy w nocnych czepkach; ludzie chwycili za siekiery i co kto miał pod ręką, myśląc, że to nocna napaść.

Od kiedy rozpoczęło się oblężenie, mieszkańcy Montsalvy trzymali broń przy łóżkach. U Gauberty osełka do ostrzenia nie przestawała się kręcić, a nawet jej wrzeciono było naostrzone jak ostrze szpady.

Po chwili z domu Augustyna wypadli żołnierze z nietęgimi minami. Nie zastali nikogo: Augustyn i Azalia zniknęli.

Wkrótce sierżant i jego kompania zostali otoczeni ciekawskimi, którzy nadciągnęli ze wszystkich stron, wymachując czym popadło i nie wiedząc dobrze dlaczego.

Mikołaj zrozumiał, że chcąc uniknąć zamieszek musi tym ludziom wyjaśnić, co się stało.

Wskoczywszy na studnię i wyciągnąwszy przed siebie ręce, jak dyrygent próbował uciszyć rozgardiasz. Choć nie był wielkim mówcą, opowiedział o wydarzeniach poprzedniej nocy, nie omijając niczego. Opowiedział, jak przyparty do muru Gerwazy zaczął mówić o pułapce zastawionej na pana de Montsalvy i że wyjawił imiona swoich wspólników, wskazując na stolarza, jego córkę i starą czarownicę, Ratapennadę, która sporządziła truciznę Gonnetowi. Wreszcie opowiedział, jak Augustyn padłszy ofiarą niezbyt ojcowskiego uczucia, które wzbudziła w nim córka jego zmarłej żony, stał się igraszką w rękach Azalii. Według Gerwazego prowokująca uroda Azalii uczyniła z tego niegdyś tak spokojnego człowieka niewolnika potężnego pożądania, którym piękna koronczarka manipulowała jak kukiełką, naśmiewając się z niego, kiedy to jeszcze przed wygnaniem Gerwazego z zamku spotykała się z nim wedle młyna. Podsycając chciwość dziewczyny, roztaczając przed nią świetlaną przyszłość, mile łechcąc jej próżność, Gerwazy Malfrat z łatwością dostał od niej to, czego z taką pogardą odmawiała innym chłopcom.

Augustyn oczywiście nie wiedział, że Azalia została kochanką Gerwazego, i to właśnie on z rozkazu swojej dziwnej córki próbował strącić kasztelankę do fosy; w zamian za tę przysługę Azalia obiecała ojczymowi, że mu się odda! Myśl ta doprowadziła nieszczęsnego Augustyna do szaleństwa i by posiąść ciało, którego piękno prześladowało go w dzień i w nocy, byłby gotowy zasztyletować samego przeora pośrodku sumy!

Sama Azalia zaś nie tylko dała Gerwazemu jedną z koszul Katarzyny, w której miała naprawić koronkę, lecz na dodatek sama napisała ów słynny „list miłosny” podrabiając pismo swej pani. Wszystko to Augustyn spuścił za pomocą sznura w noc ciemną w umówionym miejscu przy murze...

W miarę jak Mikołaj mówił, narastało szemranie, które wkrótce przerodziło się w krzyki, aż strażnicy z murów wychylili głowy, by sprawdzić, co się dzieje w mieście. Mały placyk wyglądał jak sabat czarownic, na którym kotłowały się głowy, wymachiwały ramiona różnego rodzaju orężem. Lecz ogólne uczucie najlepiej wyraziła Gauberta:

– Chcemy dostać Augustyna i Azalię! – wrzeszczała głośniej niż inni. I wywijając swoim naostrzonym wrzecionem niczym Joanna d’Arc sztandarem, ruszyła na dom stolarza, pociągając za sobą wściekły tłum, który z trudem wcisnął się do warsztatu, pomimo protestów sierżanta, przysięgającego na wszystkie świętości, że całe obejście zdrajców dokładnie przeczesał.

Trzeba było jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Augustyn i Azalia, dowiedziawszy się o schwytaniu Gerwazego, uciekli nie zostawiając najmniejszego śladu ani żadnych oznak popłochu. W domu stolarza panował idealny porządek. Łóżka były zasłane, naczynia pomyte. Zniknęły tylko ubrania i drobne przedmioty osobiste...

Wkrótce więc Gauberta wraz z innymi wyszli z domu zdrajców jak niepyszni, zastanawiając się, w jaki sposób Augustyn i Azalia mogli zniknąć jak kamfora. A także kto uprzedził ich o decyzji rady, skoro stolarz nie brał w niej udziału...

– Trzeba się dowiedzieć, kto im doniósł! – powiedział Mikołaj.

– Ktoś z nas miał zbyt długi język.

Odwrócił swą ukrytą w hełmie głowę i spojrzał badawczo na wszystkich, którzy brali udział w nocnych zajściach. Nikt jednak ani nie mrugnął.

– Dobra! – rzekł tedy. – No to będziemy szukać. Hej, wy tam!

– krzyknął do swoich żołnierzy. – Przeszukajcie piędź po piędzi, nie omijając niczego, ani piwnicy, ani strychu, ani nawet kurników! Musimy ich znaleźć!

– Pomożemy ci, panie! – oznajmiła Gauberta. – Ta sprawa dotyczy nas wszystkich. Dalejże, chłopcy! Pomóżcie żołnierzom!

Jednak zanim chmara chętnych dołączyła do żołnierzy, z murów dobiegło wołanie strażnika:

– Chodźcie, chodźcie zobaczyć!

Tłum jak jeden mąż rzucił się na mury. Strażnik przez otwór strzelniczy spoglądał w dół, wskazując ręką jakiś kształt. W okamgnieniu mury się wypełniły. Wszystkie głowy wychyliły się na zewnątrz i z wszystkich piersi dobył się okrzyk zdumienia: na brzegu fosy leżało rozciągnięte ciało Augustyna, a jego pierś przebita była strzałą z kuszy. Z ostatniego otworu strzelniczego zwisał sznur.

Zgromadzeni zdjęli okrycia głowy bardziej z przyzwyczajenia niż z prawdziwego szacunku.

– Spadł! – krzyknął jakiś głos. – Spuszczać się po sznurze z takiego muru to nie zajęcie dla człowieka w jego wieku...

– A strzała? – spytał ktoś. – Skąd wzięła się w jego piersi strzała?

– Musiano do niego strzelać – myślała głośno Gauberta. – W obozie przeciwnika nie wszyscy pewnie wiedzieli, że pracował dla nich! Tylko, do diaska, dlaczego jest sam? Powinno być ich tam dwoje w dole! Gdzie się podziała pięknisia Azalia, do stu tysięcy fur zgniłych śledzi? Chyba że nie spuszczała się z tatuśkiem po sznurze?

– A dlaczego nie? Ta dziewczyna to prawdziwa kotka. To wcielony diabeł, który potrafi prześlizgnąć się przez ucho igielne. Zawsze powiadałem, że jest czarownicą... – rzekł sierżant odsuwając hełm i drapiąc się po głowie. – I coś mi mówi, że nigdy jej nie odnajdziemy...

– Miejmy nadzieję, że te przeklęte psy pochowają przynajmniej nieszczęsnego Augustyna – rzuciła Gauberta. – Tak jak nas zdradził, sam został zdradzony i drogo za to zapłacił. Trzeba będzie poprosić przeora o krótką modlitwę za jego biedną duszę, gdyż nie on tu najbardziej zawinił.

Po czym zawinąwszy się szczelniej baranim kożuchem, jakby czując powiew śmierci, gruba tkaczka wsadziła wrzeciono pod pachę i opuszczając zgromadzenie udała się do domu, by nakarmić swoje rozliczne dzieciątka.

Mury powoli opustoszały, wkrótce zostali nań tylko strażnicy, którzy wrócili do swej monotonnej służby.

W tym czasie w zamku Katarzyna wracała do ponurej rzeczywistości, której nie potrafiły rozchmurzyć promienie słońca przedzierające się przez różnokolorowe witraże w oknach. Do pokoju kasztelanki weszła Sara zawiadamiając, że przeor chce z nią mówić.

– Zaprowadź go do mej kaplicy – odparła. – Chcę, by Pan Bóg uczestniczył w naszej rozmowie, gdyż dawno tak bardzo nie potrzebowałam jego pomocy. Przynieś mi też czegoś na rozgrzewkę.

Sara wolałaby, by jej pani pozostała w łóżku, lecz nie nalegała, gdyż był to próżny trud. Kiedy w kącikach jej ust pojawiała się szczególna zmarszczka, Cyganka wiedziała, że Katarzyna za wszelką cenę postawi na swoim.

Wyszła więc z pokoju, zaprowadziła przeora Bernarda do kaplicy, po czym wróciła z kubkiem gorącego mleka z miodem, który podała swej pani bez słowa.

W czasie krótkiej nieobecności Sary Katarzyna opuściła z trudem łóżko. Pierwsze kroki po posadzce z czerwono-czarnych kafli okazały się więcej niż niepewne. Kręciło się jej w głowie, a na dodatek znowu miała potężną migrenę. Była jednak zdecydowana pokonać własną słabość, swoje ciało, które nie chciało jej słuchać, w chwili kiedy najbardziej go potrzebowała. Oparła się o kolumnę łóżka, czekając, aż miną zawroty głowy, od których zawirowały wokół ściany. Kiedy wreszcie karuzela zatrzymała swój szalony bieg, powoli ubrała się w brązową suknię obszywaną popielicami.

Z sąsiedniego pokoju dobiegał głos małego Michała, który przekomarzał się z Izabelką. Chłopiec zdecydował, że nauczy siostrę mówić, i zabrał się do przedsięwzięcia ze zwykłą sobie powagą. Katarzyna miała ochotę iść ich ucałować, lecz przelotne spojrzenie w lustro odwiodło ją od zamiaru. Tragiczna maska bowiem, jaką ujrzała, mogła jedynie dzieci wystraszyć. Cicho domknęła drzwi prowadzące do ich pokoju, wypiła mleko, które podała jej Sara patrząc na nią uparcie, po czym z nadludzkim wysiłkiem udała się do kaplicy.