Powoli zapełniały się także trybuny. Zajmowali na nich miejsca dostojnicy w odświętnych szatach, kapiących od złota i srebra. Widać było też sudańskich niewolników z pałacu w krzyczących strojach, każdy z pierścieniem poddaństwa w uchu, cieszących się jak dzieci na czekające ich widowisko.
Nad placem panowała atmosfera kiermaszu. Nawet okoliczni komedianci ściągnęli na plac, pewni licznej publiki; akrobaci, zaklinacze wężów, czarownice przepowiadające przyszłość z muszelek, prześmiewcy i błazny, tabuny żebraków, cały ten ludek w tumanach czerwonego kurzu wzniecanego tysiącem stóp i zalatującego odchodami końskimi i słomą.
W jednym z otworów strzelniczych nad bramą wjazdową do Alhambry ukazała się na chwilę postać kalifa, który rzucił ostatnie spojrzenie na plac, by osobiście sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do rozpoczęcia ceremonii.
Wokół placu zajęły pozycje szwadrony jeźdźców w spiczastych hełmach i białych turbanach. Na szczytach wież Alhambry stały bociany, drzemiąc na jednej nodze.
W tym czasie w apartamentach sułtanek kobiety pod dowództwem Moraymy przygotowywały Katarzynę do uroczystości. Stojąc nieruchomo pośrodku pokoju, usłanego jedwabiami, wśród pootwieranych kufrów, pozwalała ubierać się bez słowa, nieczuła na wszystko, co się wokół działo, podobna do posągu o płonących oczach. W pokoju słychać było tylko zrzędzenie Moraymy, ciągle niezadowolonej z uzyskanego efektu, podobnej w tej chwili do kapłanki w czasie uroczystego obrzędu. Katarzyna została pokryta złotem, rubinami i szmaragdami od stóp do głów. Najważniejszym elementem stroju był szeroki, ciężki pas, arcydzieło sztuki perskiej, wysadzany diamentami, rubinami i szmaragdami, który Morayma z wielkim namaszczeniem założyła na biodra przyszłej sułtanki.
– Przysyłając ci ten pas, nasz władca dał wyraz swej woli poślubienia cię. Wszystkie sułtanki nosiły go w dniu zaślubin.
Katarzyna jednak nie słuchała. Od tygodnia bowiem żyła jak w półśnie i jej zachowanie wywołało w haremie i u Moraymy zabobonny strach. Dziwny i głęboki sen, w jaki zapadała każdego wieczoru od czasu ujęcia jej męża, najpierw pogrążył Muhammada w gniewie, potem w zdziwieniu zmieszanym ze strachem. Nic ani nikt nie był w stanie jej obudzić, jakby sam Allach swoją ręką zamykał każdego wieczoru powieki niewolnicy. Podejrzewano narkotyki, lecz nic w zachowaniu młodej kobiety nie było anormalne. W końcu Muhammad doszedł do wniosku, że to znak niebios: nie wolno mu tknąć tej kobiety, żony zabójcy, dopóki jej prawy właściciel żyje, i od trzeciego wieczoru przestał wzywać Katarzynę. Lecz Morayma, osoba przesądna i czuła na sprawy tajemne, zaczęła uważać nową faworytę za istotę niezwykłą. Jej uparte milczenie wydawało się starej Żydówce oznaką umysłu opanowanego przez niewidzialne duchy.
Istotnie, narkotyk małego medyka działał coraz silniej na mózg Katarzyny i jego skutki były coraz trudniejsze do usunięcia. W ciągu dnia żyła w dziwnym letargu, który miał tę zaletę, że usuwał strach i uśmierzał ból. Być może bez niego oszalałaby, tyjąc z nieustanną myślą, że tuż obok Arnold męczy się w ponurej wieży. Jednakże czując, że doprowadza się tym do zupełnej obojętności, w ostatnich dniach tygodnia przestała zażywać narkotyk, udając wieczorami, że ogarnia ją sen. Zamierzała mieć umysł jasny w dniu kaźni...
Jeszcze ostatnie muśnięcie czernidłem na powiekach i Morayma owinęła Katarzynę zwiewną szatą, haftowaną złotem, czyniąc z niej jakąś barbarzyńską boginię.
– Już czas – szepnęła podając jej rękę.
Katarzyna odrzuciła jednak jej dłoń, przekonana, że idzie na śmierć i że te ozdoby są zbędne ofierze idącej na kaźń. Za chwilę zasztyletuje Arnolda, żeby oszczędzić mu okrutnych tortur, po czym sama wbije sobie ostrze w serce i wszystko się skończy. Jej dusza złączona na zawsze z duszą ukochanego uleci do nieba, gdzie już nigdy nie dosięgnie ich cierpienie, ból, zwątpienie i zazdrość...
Kiedy przyszła sułtanka w otoczeniu kobiet i licznej grupy eunuchów ukazała się na trybunach, kalif i jego orszak byli już na miejscach. Podniecenie zgromadzonego tłumu sięgało zenitu. Pojawienie się faworyty na chwilę zwróciło jego uwagę. Wyglądała tak tajemniczo w otoczeniu zwiewnych kobiet w niebieskich, różowych i zielono-migdałowych zasłonach. Pod złocistym obłokiem jedwabiu ukrywającym jej ciało przebłyskiwały drogocenne klejnoty. Katarzyna zajęła miejsce na trybunie znajdującej się poniżej tej, którą zajmował kalif. Trybunę tę, pokrytą niebieskim jedwabiem, tylko kilka schodków oddzielało od zaimprowizowanej, piaszczystej areny.
Muhammad patrzył w ciszy na nadchodzącą, targając nerwowo jasną brodę. Ich spojrzenia spotkały się, lecz kalif odwrócił głowę uderzony dzikim wyrazem jej ciemnych oczu, kierując swą uwagę na arenę, na którą wybiegła grupa młodych berberyjskich tancerzy w długich białych sukniach, o delikatnych twarzach wymalowanych jak u kobiet. Ich tańce, o skomplikowanych figurach i gestach miłości, nie podobały się Katarzynie, odwróciła więc głowę, czym skierowała na siebie nienawistne spojrzenia tancerzy. Nie mogła znieść ich nienaturalnych gestów i ich kobiecości w tym święcie śmierci. Było to bowiem święto śmierci, a tłum ściągnął tu, by napawać się widokiem krwi.
Powyżej, w królewskim meczecie zaczęto walić w bębny. Ich ponure dźwięki dopadły tancerzy jak burza. Tancerze padli na ziemię i znieruchomieli. Powoli otworzyła się ciężka brama Siedmiu Pięter, dając przejście uroczystemu orszakowi. Dwudziestu niewolników niosło na srebrnych noszach zabalsamowane ciało Zobeidy, przykryte purpurowym całunem. Na przedzie szła gromada grajków z piszczałkami i tamburynami. Ciało zmarłej otaczała procesja duchownych w białych szatach, za którą widać było grupę czarnych eunuchów, prowadzonych przez ich przewodnika, wielkiego Sudańczyka, którego bułat był odwrócony na znak żałoby. Na widok sztywnego ciała rywalki Katarzyna poczuła, że ogarnia ją zimna nienawiść i bunt, ponieważ z jej powodu za chwilę przyjdzie jej poświęcić ukochanego i samej zginąć. Tymczasem niewolnicy ustawili nosze na niskim podium naprzeciw trybuny kalifa, który powstał i wraz z wezyrem i kilkoma dostojnikami zszedł na arenę, by oddać cześć zmarłej. Katarzyna chciała odwrócić głowę, lecz jakaś siła nie pozwoliła jej tego uczynić. Poczuła na sobie ciężar czyjegoś spojrzenia i odruchowo spojrzała w tym kierunku. Jakież było jej zdziwienie, kiedy w orszaku kalifa rozpoznała małego medyka, Abu, którego do tej pory zasłaniała wysoka sylwetka kapitana straży. Mały medyk w swoim pomarańczowym turbanie wpatrywał się w nią uporczywie i wreszcie, kiedy ich spojrzenia się spotkały, posłał jej nieznaczny uśmiech, po czym ruchem głowy zachęcił ją do zwrócenia uwagi na pierwsze rzędy, gdzie dostrzegła Waltera, udającego dla niepoznaki jednego z ciekawskich. Odziany w płócienną opończę ogrodnika, z wciśniętym na oczy czerwonym, stożkowatym kapeluszem, wyglądał tak spokojnie i błogo, jakby przyszedł na zabawę, a nie na egzekucję.
Następnie oczy Abu skierowały się na grupę mauretańskich jeźdźców, wśród których Katarzyna dostrzegła Jossego w spiczastym hełmie. Niełatwo było rozpoznać paryżanina wśród pozostałych żołnierzy, gdyż w swoim stroju i z ciemną opalenizną wyglądał równie dziko i groźnie jak jego towarzysze. Josse tak dokładnie wcielił się w swoją rolę, że praktycznie nic nie odróżniało go od innych jeźdźców. Wydawał się nie interesować tym, co się rozgrywa na arenie, skupiając całą uwagę na utrzymaniu konia w linii. Zwierzę wydawało się bardzo zdenerwowane i tańczyło w miejscu.
Na widok trzech przyjaciół w Katarzynę wstąpiła nowa nadzieja. Wiedziała, że wszyscy oni są odważni, oddani i gotowi na wszystko, by uratować ją i Arnolda...
Po ukazaniu się ciała księżniczki nastąpiła długa ceremonia ze śpiewami, uroczystymi tańcami i nie kończącym się kazaniem wielkiego starca z białą brodą, chudego jak topola w zimie, o wzroku płonącym ogniem fanatyzmu. Katarzyna wiedziała, że był to wielki kadi i kiedy zaczął wzywać, by Allach i kalif sprowadzili karę na głowę niewiernego, który ośmielił się podnieść świętokradczą rękę na potomkinię proroka, zrozumiała, że nadeszła godzina śmierci dla Arnolda i dla niej. Słaba iskra nadziei obudzona na widok trzech przyjaciół zgasła na powrót... Cóż mogli poradzić w trójkę, mając przeciw sobie całą armię i tłumy nienawidzące niewiernego, radujące się na myśl o jego rychłej śmierci!... Pozostała już tylko modlitwa. Katarzyna skierowała swe myśli do Boga, do Świętej Dziewicy z Puy i do Świętego Jakuba z Composteli.
Dodaj mi, Boże, sił i odwagi, bym mogła zadać ten cios!
Z tyłu za murami słychać było wolne walenie bębnów i w tej chwili w bramach pałacu ukazali się idący parami kaci. Wszyscy byli olbrzymi, muskularni i czarni jak noc, ubrani w niebieskie koszule z podwiniętymi rękawami i w szerokie, żółte spodnie w czerwone wzory. Nieśli dziwne narzędzia, na widok których Katarzyna pobladła. Ustawili się wokół areny. Równocześnie grupa półnagich niewolników ustawiła przed trybuną kalifa niski szafot, na którym umocowano drewniany krzyż, podobny do tego, który ongiś wzniesiono na wzgórzu Jerozolimy, lecz znacznie niższy po to, by katom było poręczniej zadawać tortury. Następnie, niewolnicy przynieśli kosze żarowe i zanurzyli w nich różnorakie szpikulce, dźgadełka, pręty żelazne i kleszcze. Podniecony ich widokiem tłum wstrzymał oddech, wydając okrzyk zadowolenia na widok olbrzymiego Murzyna niosącego na plecach wór, do którego po skończonej kaźni miał włożyć głowę skazańca, żeby pokazać ją kalifowi przed zatknięciem jej na dachu wieży Sprawiedliwości. Był to Bekir, najważniejszy z katów, wielka osobistość, o czym świadczył jego bogaty strój z czerwonego jedwabiu, przetykanego srebrną nicią. Uroczyście wyszedł na szafot i stanąwszy nieruchomo w rozkroku, wypiął dumnie pierś i skrzyżował ramiona, czekając na skazańca.
Katarzyna gorączkowo szukała wzroku małego medyka, lecz ten zdawał się drzemać z przekrzywioną głową, a Walter stał nieruchomo jak posąg.
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.