– To z pewnością jakaś ciekawska albo żebraczka z miasta...
– powiedział obojętnie Arnold. – Pozwól jej odejść!
– Nikt nie ma prawa wchodzić do mnie! – odparła surowo Zobeida.
– Ta kobieta musi zapłacić za swoje przewinienie!
– To nie jest zwykła ciekawska! – przerwał jeden z Sudańczyków.
– Oto, co znaleźliśmy przy niej! – dodał triumfalnie, wyciągając sztylet z krogulcem odebrany jej w czasie szamotaniny.
Srebrno-złoty krogulec zalśnił w czarnej dłoni Sudańczyka. Zobeida nachyliła się, żeby lepiej przyjrzeć się przedmiotowi, lecz Arnold był szybszy. Na widok sztyletu rzucił się na Sudańczyka, wyrwał mu broń i przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy. Następnie jego wzrok spoczął na klęczącej kobiecie.
– Skąd wzięłaś ten sztylet? – spytał gardłowym głosem. Katarzyna nie mogła wydusić z siebie ani słowa, gdyż dławiło ją wzruszenie, tylko błagalnie patrzyła na męża swymi fiołkowymi oczami, zapominając o Zobeidzie, której postawa nie wróżyła niczego dobrego.
– Znasz tę broń? – spytała księżniczka.
Arnold jednak nie odpowiadał, lecz przyglądał się uparcie sylwetce klęczącej na piasku i dziwnie znajomym oczom. Nagle zbladł i zanim ktokolwiek mógł mu przeszkodzić, rzucił się w stronę nieznajomej i zerwał z jej głowy niebieską zasłonę... Na widok odkrytej twarzy stanął jak wryty.
– Katarzyno! Ty tutaj? – krzyknął.
– Tak, to ja, Arnoldzie... – szepnęła.
I w tej chwili nastąpił cudowny moment; oboje, zapominając o bożym świecie, oddali się nieogarnionej radości ze spotkania. Nie liczyło się nic – ani otaczający ich Maurowie, ani księżniczka obserwująca ich z narastającą wściekłością, ani niebezpieczeństwo, które zawisło nad ich głowami. Wszystko zniknęło, wszystko się zatarło. Liczyły się tylko ich złączone spojrzenia i dwa serca bijące tym samym rytmem. Wreszcie Arnold włożywszy sztylet za pas, podał żonie dłoń, by pomóc jej wstać.
– Katarzyno... moje serce... – szeptał z niewysłowioną czułością, jak to tylko on potrafił.
Niestety, chwila błogiego zapomnienia szybko minęła, gdyż Zobeida rzuciła się pomiędzy małżonków jak pantera, chcąc ich rozdzielić.
– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała po francusku, co zdziwiło Katarzynę. – To niewolnica! Nazywa się Jutrzenka i jest ostatnią konkubiną mego brata i jego faworytą!
Z twarzy Arnolda zniknęła poprzednia łagodność, a w jego czarnych oczach błysnął gniew.
– Ta kobieta nazywa się Katarzyna de Montsalvy! – ryknął jak lew. – I jest moją... siostrą!
Chwila wahania była prawie niedostrzegalna, trwała tyle, co jedno uderzenie serca. Przyznać się, że Katarzyna jest jego żoną, oznaczałoby skazać się na najokrutniejszą ze śmierci. Arnold znał zbyt dobrze bezgraniczną zazdrość księżniczki.
Zwężone źrenice Zobeidy przenosiły się badawczo z jednego na drugie, nie próbując nawet ukryć zdziwienia ani nieufności.
– Twoja siostra? Wcale nie jest do ciebie podobna! Arnold wzruszył ramionami.
– Kalif Muhammad ma jasne włosy i niebieskie oczy, a przecież jest twoim bratem – odparł spokojnie.
– Mieliśmy dwie różne matki! – wyjaśniła księżniczka.
– My również! Nasz ojciec ożenił się powtórnie. Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze?
Arnold przemawiał wyniosłym, opryskliwym tonem, wykorzystując przewagę, jaką mu dawała nad niebezpieczną kochanką jej prawie poddańcza miłość do niego. Jednak obecność tej obcej kobiety przy jej kochanku doprowadzała ją do wściekłości.
– Chciałabym się dowiedzieć jeszcze paru rzeczy – odparła zimnym tonem.
– Na przykład, czy jest w zwyczaju w kraju Franków, że szlachetnie urodzone damy zaludniają targi niewolników? I co spowodowało, że twoja siostra dotarła aż tutaj?
Tym razem odpowiedzi podjęła się Katarzyna, mając nadzieję, że Arnold nie uczynił wcześniej zbytecznych zwierzeń.
– Mój brat wyruszył z domu, by prosić o uzdrowienie u grobu wielkiego świętego. Ale może ty nie wiesz, pani, co to jest święty?
– Pilnuj swego języka, kobieto, jeśli chcesz, bym wysłuchała cię do końca!
– odpaliła Zobeida. – Wszyscy Maurowie znają Syna Pioruna* [*Syn Pioruna – nazwa nadana Jakubowi z Composteli przez Maurów.], który ich poraził.
– Tak więc – ciągnęła Katarzyna, nie dając zbić się z tropu – mój brat opuścił dom w Montsalvy i przez wiele długich miesięcy nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości. Mijały wiosny i zimy, a on ciągle nie wracał. Wtedy ja postanowiłam udać się do grobowca świętego, którego ty nazywasz Synem Pioruna, mając nadzieję, że po drodze natrafię na ślad brata. Wtedy spotkałam sługę, który uciekł, kiedy ty pojmałaś Arnolda, i on opowiedział mi, co się stało. Przybyłam tu, by odnaleźć tego, o którym myśleliśmy już, że nie żyje...
– Myślałam, że zostałaś pojmana przez korsarzy i sprzedana w Almerii.
– To prawda, zostałam sprzedana – skłamała Katarzyna bez zmrużenia oka, nie chcąc narażać małego medyka – lecz nie przez piratów, tylko u granic tego królestwa.
– Co za wzruszająca historia – burknęła złośliwie Zobeida: – Czuła siostra rzuca się na szlak przygód w poszukiwaniu ukochanego brata, a chcąc do niego dotrzeć, poświęca się do tego stopnia, że zostaje nałożnicą kalifa Grenady! I na dodatek zostaje faworytą, ukochaną władcy, najcenniejszą perłą haremu...
– Zamilcz! – przerwał Arnold blednąc jak chusta.
W tej bowiem chwili zrozumiał okrutny sens jej słów i miejsce niedawnej radości na jego twarzy zajął gniew.
– Czy to prawda? – spytał tak twardo, że Katarzyna aż zadrżała. Zbyt dobrze znała nieprzejednaną zazdrość małżonka, by nie zadrżeć na widok jego zaciśniętych zębów i oczu ciskających pioruny. Jednak szyderczy uśmiech Zobeidy przywrócił jej zimną krew. Jak śmie mówić do niej tym tonem, kiedy ta kobieta od miesięcy jest jego kochanką?
– Prawda! – odparła spokojnie. – Musiałam dostać się do ciebie! W takich przypadkach wszystkie sposoby są dopuszczalne!
– Tak uważasz? Chyba zapomniałaś...
– Wydaje mi się, że to ty zapomniałeś! Czy możesz mi powiedzieć, co ty tutaj robisz?
– Zostałem pojmany! Powinnaś to wiedzieć, jeśli spotkałaś Fortunata...
– Każdy więzień stara się odzyskać utraconą wolność! A co ty uczyniłeś w tym celu?
– To nie miejsce ani czas, by o tym mówić.
– To są zwykłe wykręty, a ja...
– Dosyć tego! – przerwała Zobeida ze zniecierpliwieniem. – Wasze sprawy rodzinne nie obchodzą mnie! Sądzicie, że gdzie jesteście?
Słowa Zobeidy rozzłościły Arnolda, który swój gniew skierował przeciw księżniczce.
– A kimże ty jesteś, żeby mieszać się w nasze sprawy? Wedle twojego, jak i naszego obyczaju mężczyzna posiada całkowitą władzę nad kobietą należącą do jego rodu. To moja krew i dlatego mam prawo domagać się od niej wytłumaczenia swego postępowania. Jej honor jest moim honorem i jeżeli go zbezcześciła, to...
Gest, który towarzyszył tym słowom, był tak groźny, a twarz wyrażała tak gwałtowne uczucia, że Katarzyna cofnęła się odruchowo. Zasmuciła się w obliczu ogromu egoizmu zranionego samca. Jak mógł nie rozumieć, ile musiała znieść cierpień, niepokojów, łez i trudów, żeby tu dotrzeć? Nie, nic się dla niego nie liczyło oprócz tego, że oddała się kalifowi!
Groźba wyczuwalna w postawie Arnolda zafrapowała nawet Zobeidę. Ten gniew nie mógł być udawany i jeśli jeszcze przed chwilą odczuwała wiele wątpliwości na widok jego zbyt pięknej siostry, która prawie spadła z nieba, to teraz księżniczka zaczęła liczyć na to, że gniew Arnolda pozwoli się jej pozbyć. Niechaj ją zabije w porywie śmiertelnego szału i wszystko dobrze się skończy! Kalif będzie musiał zrozumieć urażony honor brata. Zobeida odwróciła się w stronę kochanka, a jej czerwone usta przyoblekły się w uśmiech.
– Masz rację, panie! Honor twojej rodziny jest wyłącznie twoją sprawą.
Możesz zrobić z siostrą, co ci się podoba, a jeśli ją ukarzesz, nie bój się gniewu kalifa. Na pewno zrozumie ten rodzaj zemsty... ja zaś wstawię się u niego za tobą!
Dała znak Sudańczykom, by odeszli precz, a sama również zabrała się do wyjścia, kiedy w ogrodzie pojawiła się Morayma, biegnąc w kierunku zgromadzonych ile tchu w piersi. Na widok księżniczki stara Żydówka padła na ziemię, rzuciwszy na Katarzynę oburzone spojrzenie.
– Czego chcesz, Moraymo? – spytała księżniczka. – Możesz wstać! Ledwo Morayma wstała, natychmiast skierowała oskarżycielski palec w stronę Katarzyny i rzekła: – Ta kobieta uciekła ze swego apartamentu, związawszy uprzednio jedną z towarzyszek i zabrawszy jej odzienie! A teraz, cóż widzą moje oczy, ośmieliła się przedostać do ciebie, o Piękności! Oddaj mi ją, a dostanie karę, na jaką zasłużyła: biczowanie!
Twarz księżniczki pojaśniała w złym uśmiechu.
– Chyba oszalałaś, Moraymo! Biczowanie! Żeby kalif, który niebawem ma wrócić, odczytał na jej ciele krwawe ślady? Na ciele, do którego płonie pożądaniem! Nic z tego! Zostaw ją mnie! Od tej chwili nie opuści mych pawilonów, chyba że obudzą się zmysły kalifa. Widzisz, to szlachetna dama z kraju Franków, siostra mojego ukochanego. Od tej pory będzie mi bardzo droga i cenna. Moje własne służące będą się nią zajmować, kąpać ją, perfumować i balsamować jej ciało, kiedy wezwie ją kalif, aby jej ciało było doskonałym poematem, którym będzie upajał się mój brat wśród róż swego ogrodu...
Zobeida potrafiła dolewać oliwy do ognia jak nikt. Każde jej słowo było tak wyważone, by podsycić gniew Arnolda... liczyła bowiem na to, że popchnie go do zbrodni. Arnold istotnie był napięty do granic wytrzymałości i drżał zaciskając pięści. Zobeida obdarowała go czarującym uśmiechem.
– Zostawiam ci ją. Zrobisz, co ci nakazuje obowiązek, lecz nie pozwól, bym długo na ciebie czekała! Każda minuta bez ciebie to cała wieczność. – Zmieniając nagle ton, dodała: – Co do ciebie, Moraymo, zostaw ich także, lecz nie odchodź. Jak tylko mój rycerz skończy z nią, dopilnujesz, by ją ulokować... zgodnie z jej potrzebami i jej urodzeniem!
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.