– Jesteś zbyt gadatliwa i ciekawa, kobieto o żółtych włosach! Moja cierpliwość dla ciebie się kończy. Dziękuj Allachowi, że nie chcę zasmucić mego brata, niszcząc mu zabawkę, którą się jeszcze nie znudził! Ale powstrzymuj swój język, niewierna, i zasłaniaj oczy, jeśli ci są miłe! Ślepa i niema, nadawałabyś się w sam raz dla świerzbowatych z Maristanu! Pamiętaj: nie zbliżaj się do mej siedziby! A zresztą i tak niedługo będziesz moją sąsiadką!

– Dlaczego?

– Dlatego, że mnie zawiodłaś... W pałacu opowiadano o tobie istne cuda, chciałam więc sprawdzić osobiście, czy rzeczywiście jesteś taka piękna, jak powiadają, lecz...

Co mówiąc, Zobeida podeszła na powrót do łoża Katarzyny. Jej miękkie, kocie ruchy przywodziły nieodparcie na myśl skradającą się czarną panterę. Pochyliła się i ku przerażeniu Katarzyny wybrała z koszyka Abu największą, różową, pokrytą puszkiem brzoskwinię i wbiła weń swe małe, ostre zęby. Nie wiedząc, co zawiera kosz, Katarzyna zadrżała na myśl, że Zobeida odkryje pierwsza jego tajemnicę. Czy to coś było ukryte w owocu, czy na spodzie koszyka? Patrzyła niespokojnie, jak Zobeida zjada owoc, a różowy sok spływa jej po palcach. Kiedy skończyła, rzuciła pestką w Katarzynę, jakby była ona koszem na śmieci, i raczyła skończyć zdanie.

– Lecz... nie jesteś taka piękna, jak sądziłam! Nie! Zdecydowanie nie! W rzeczy samej, znam wiele ładniejszych od ciebie!

Pochyliła się znowu nad koszem i przedłużając w nieskończoność tortury Katarzyny, sięgnęła tym razem po czarną figę z odcieniem fioletu i w końcu oddaliła się swoim omdlewającym krokiem kołysząc biodrami. W samą porę! Wściekła ze złości Katarzyna chwyciła bowiem wielki, słodki melon i wycelowała nim w rywalkę. Niestety, zielone muśliny Zobeidy zdążyły w porę zniknąć z pola obstrzału i dorodny owoc wypadł z rak Katarzyny. Tymczasem Morayma podnosiła się z podłogi, gdyż Zobeida zapomniała kazać jej wstać. Przestraszona hardością nowej faworyty, wolała nie zwracać na siebie uwagi i przez cały czas wizyty księżniczki skutecznie wtapiała się w gruby, jedwabny dywan. Od tak długiej gimnastyki rozbolały ją stawy.

– Na Allacha! – zaczęła zrzędzić. – Moje stare kości trzeszczą jak łodyga winorośli w ogniu. Co ci się stało, Jutrzenko, żeby tak odpowiadać strasznej Zobeidzie? Dziwię się, że jeszcze żyjesz! Widocznie w nocy musiała zaznać wielkiej rozkoszy w ramionach kochanka, skoro okazała ci taką wspaniałomyślność!

Tego już było Katarzynie za wiele.

– Idź precz! – krzyknęła przez zaciśnięte zęby. – Zniknij z mych oczu, jeśli nie chcesz, żebym się poskarżyła na ciebie kalifowi, jak tylko wróci!

– Co ci się stało? – zdziwiła się stara Żydówka. – Nie powiedziałam nic obraźliwego!

– Pragnę spokoju! Rozumiesz? Spokoju! Odejdź i nie wracaj tu, zanim cię nie zawołam! Już ci tłumaczyłam, że chce mi się spać! Spać! Czy to jasne?

– Dobrze już, dobrze... Odchodzę.

Katarzyna tylko na to czekała i kiedy Morayma wreszcie wyszła, zapomniała o swoim gniewie i przyciągnąwszy do siebie koszyk, wysypała jego zawartość na łóżko. Abu był człowiekiem niezwykle ostrożnym i dopiero na samym dnie ukazały się trzy przedmioty, z których jeden wyrwał z jej piersi okrzyk radości. Tą rzeczą był sztylet z krogulcem, wierny towarzysz najtrudniejszych chwil jej życia. Obok leżała mała fiolka w srebrnym etui i list, który Katarzyna rozerwała z niecierpliwością.

„Kiedy strudzony wędrowiec zanurzy się w głębokim borze, w którym ryczą dzikie zwierzęta, potrzebna mu broń, by ocalić życie – pisał Abu. – Popełniłaś wielką nieostrożność odchodząc, nie usłyszawszy mego zdania, gdyż życzyłem ci co prawda życia mniej wystawnego, lecz za to o ileż bezpieczniejszego. Jednak ten, kto sprzeciwia się woli Allacha, jest nierozumny, a ty podążyłaś jedynie za swoim przeznaczeniem. Twoi słudzy czuwają z dala nad tobą. Josse wstąpił do armii wezyra. Mieszka teraz w Alcazabie, w pobliżu pałacu. Walter natomiast gra rolę niemego sługi u mojego boku. Wszędzie mi towarzyszy, a ja zamierzam złożyć kilka wizyt komandorowi wiernych, jak tylko wróci. Do tego czasu nie przyśpieszaj biegu wydarzeń. Cierpliwość również może być bronią.

W fiolce znajduje się błyskawicznie działająca trucizna. Mądry człowiek nie zapomina, że jego misja może się nie powieść, a mongolscy kaci są wprawni w zadawaniu okrutnych cierpień”.

List oczywiście nie zawierał żadnego podpisu. Katarzyna pośpiesznie spaliła go w wielkim kadzidle stojącym na środku komnaty. Patrzyła, jak cienki papier skręca się, czernieje i zamienia w popiół. Poczuła się nieporównanie lepiej; teraz, kiedy miała broń, jej szanse wydały się bardziej wyrównane. Mogła zadać śmiertelny cios rywalce i odebrać jej Arnolda, choćby sama miała wkrótce zginąć!

Przycisnąwszy do serca zimną stal ostrza, wcisnęła się głęboko w poduszki. Teraz należało zastanowić się spokojnie nad tym, co miało niechybnie nastąpić!...

Rozdział dwunasty

PANTERA I WĄŻ

Młoda odaliska, Maria, siedziała na olbrzymiej poduszce z haftowanej skóry i ssała różany sorbet, podobna przy tym do małego kota. Kątem oka obserwowała Katarzynę, która leżąc na brzuchu i podparłszy brodę rękami, zastanawiała się nad własnym losem. Była to pora sjesty i cały pałac pogrążony był w ciszy i spokoju. Jedynie niewolnice poruszały wielkimi wachlarzami z piór nad pięknymi śpiącymi. Pod palącym słońcem nawet drzewa w ogrodzie stały jak skamieniałe.

Wizyta Zobeidy sprzed trzech dni zniweczyła wszystkie projekty Katarzyny. Księżniczka bowiem, nie zadowoliwszy się wcale zakazem zbliżania się nowej faworyty do swych apartamentów, podjęła dodatkowo specjalne kroki dotyczące niebezpiecznej sąsiadki.

Otóż kiedy Katarzyna chciała wyjść do ogrodu, skrzyżowały się przed nią dwie lance, a jakiś gardłowy głos kazał jej wracać do swych apartamentów. Wobec zdecydowanego protestu przeciwko takiemu zamknięciu, eunuch czuwający osobiście nad jej bezpieczeństwem wyjaśnił, że podczas nieobecności kalifa drogocenna faworyta musi być pilnowana w dzień i w nocy, żeby nie stało się jej jakieś nieszczęście.

– Nieszczęście? W tym pięknym ogrodzie?

– Wszystko jest możliwe! – wyjaśnił strażnik. – Słońce pali, w wodzie można się utopić, owady tną, a żmija uśmierca! – dodał niewzruszenie. – Mamy wyraźne rozkazy! Masz siedzieć u siebie!

– Jak długo?

– Dopóki nie wróci kalif.

Katarzyna nie nalegała. Ta niezwykła troska Zobeidy nie pozostawiała najmniejszych złudzeń: księżniczka nienawidziła jej równie mocno, jak ona jej. A przecież nic nie wiedziała o łączących ją z Arnoldem więzach. Była dla niej tylko kobietą z haremu, nawet jeśli dzięki kaprysowi kalifa została wyniesiona ponad inne. Czy obawiała się, że jej kochanka mogłaby zainteresować nowa twarz? Czy może to, że pochodziła z tego samego kraju co on, było przyczyną takiej ostrożności?

Od trzech dni Katarzyna starała się znaleźć odpowiedź na dręczące ją pytania, ale na próżno. Morayma także nie chciała pisnąć słowa i stała się dziwnie małomówna, jakoś się skurczyła, przygarbiła i tylko czasem rzucała na swoją podopieczną spojrzenie, w którym nadzieja mieszała się z nieprzezwyciężonym strachem. Jej wizyty stały się bardzo krótkie. Przychodziła dowiedzieć się o życzenia młodej pani, po czym natychmiast znikała. Katarzyna nie wiedziała, co o tym myśleć, lecz żyjąc w ciągłym niepokoju, że Zobeida wyjedzie do dalekiego Magrebu, zabierając ze sobą Arnolda, doprowadziła się do rozstroju nerwowego. Zwłaszcza noce, w czasie których wyobraźnia podsycała jej zazdrość, stały się nie do zniesienia i była gotowa rzucić się głową naprzód w pierwsze lepsze szalone przedsięwzięcie, które przyszłoby jej do głowy.

Czwartego dnia tego gorączkowego oczekiwania odwiedziła ją Maria-Aisza. Była szczelnie zakwefiona, lecz widać było, że się uśmiecha.

– Pomyślałam sobie, że może się nudzisz – powiedziała zdejmując kwef* [*Kwef – nieprzezroczysta zasłona na twarz, noszona przez kobiety muzułmańskie.] – a Morayma nie czyniła zbyt wielkich trudności i zgodziła się, bym cię odwiedziła.

– A eunuchowie... pozwolili ci przejść?

– Dlaczego nie! Mają rozkaz, żeby cię stąd nie wypuszczać, lecz ty możesz przyjmować u siebie wizyty.

Obecność Marii była przyjemna. Dziewczyna była nastawiona do niej przyjaźnie, a poza tym pochodziła również z Burgundii. Słuchając jej historii, odnalazła wiele wspólnego z własnym życiem. Otóż ta piękna córka właściciela winnicy z Beaune zwróciła na siebie uwagę pewnego rycerza księcia Filipa. Człowiek ten, cieszący się poparciem swego pana, zażądał, by oddano mu Marię za żonę i pewnego dnia w ich małym domu w Beaune pojawił się posłaniec z książęcym rozkazem, by przygotować wesele Mana może i pogodziłaby się ze swoim losem, jako że ów rycerz Colas Laigneau, był raczej przystojnym chłopcem, gdyby od dawna nie kochała się w swoim kuzynie, Jehanie Goriot, któremu przysięgła miłość i wierność.

Choć z Jehana był niezły gagatek, nie trzymały się go bowiem pieniądze, lecz trzymały się zawsze ładne panny, to umiał prawić piękne słówka i zgrabnie przemawiać. Maria kochała go takim, jakim był i pomimo jego licznych zdrad uwielbiała go, więc kiedy nadszedł książęcy rozkaz, dziewczyna wpadła w panikę i błagała Jehana, żeby ją porwał do jakiegoś południowego kraju, pełnego kwiatów i słońca, o którym niejednokrotnie snuł jej barwne opowieści.

Jehan na swój sposób też kochał Marię. Była przecież mądra i piękna Ale przede wszystkim pożądał jej, i myśl o sprzątnięciu jej sprzed nosa innemu podniecała go bardzo. Do tego potrzebne były jednak pieniądze I wtedy stało się najgorsze! Maria zabrała ojcu połowę jego oszczędności, me mówiąc mu o tym, a Jehan splądrował dom pewnego sędziego który wyjechał w tym czasie w interesach. Jeszcze tej samej nocy kochankowie uciekli z domów, żeby więcej do nich nie wrócić. Maria, która myślała, ze łapie szczęście za nogi, wkrótce przeżyła wielkie rozczarowanie.