– Można by rzec – rzekła Fatima widząc, że jej klientka nie spuszcza oczu z pałacu – że pociąga cię ten widok, Jutrzenko. O czym marzysz, patrząc na niego?

– O kochanku księżniczki – odparła sprytnie Katarzyna. – O pięknym, białym niewolniku. Jestem z tego samego kraju co i on, jak ci wiadomo. To normalne, że mnie interesuje.

Fatima żywo położyła swą wielką łapę na ustach Katarzyny, która zauważyła, że Etiopka przewraca oczami ze strachu.

– Czy życie ci niemiłe? – syknęła. – Sąsiednie tarasy nie są daleko, a zauważyłam, że na jednym z nich pojawił się właśnie szafranowy woal Aiszy, żony bogatego handlarza przypraw, największej plotkarki w mieście. Ja jestem już stara i brzydka, ale lubię jeszcze wdychać zapach róż i jeść czarny nugat.

– Czy popełniłam jakąś nieostrożność, mówiąc w ten sposób?

– Owszem, gdyż mężczyzna, o którym wspomniałaś, jest jedynym w całej Grenadzie, o którym żadna kobieta nie ma prawa pomyśleć nawet we śnie. Kaci Zobeidy to jeńcy mongolscy, których podarował jej w hołdzie sułtan Mourad. Potrafią oni spowodować trwającą wiele dni agonię i lepiej już narazić się na gniew samego kalifa, niż wywołać zazdrość Zobeidy. Nawet faworyta sułtana, olśniewająca Amina, nie podjęłaby takiego ryzyka. Zobeida i tak wystarczająco jej nienawidzi, toteż rzadko przybywa do Alhambry.

– Gdzie więc mieszka?

Fatima skierowała gruby palec na południowy kraniec miasta, gdzie dało się zauważyć smukłe pawilony i zielone dachy dużego budynku otoczonego ogrodem, którego listowie przeglądało się w błyszczących nurtach rzeki.

– To Alcazar Genil, prywatny pałac kobiet sułtana. Łatwo go pilnować i Amina czuje się w nim bardziej bezpieczna. Sułtanki rzadko w nim zamieszkiwały, lecz Amina wie, jakie skutki przynosi nienawiść szwagierki. Muhammad kocha ją, ale do siostry ma słabość, której Amina się obawia.

– Gdyby Zobeida postanowiła ściąć jej głowę, wątpię, czy pałac ten długo by się obronił – zauważyła Katarzyna.

– Dłużej, niż sądzisz, gdyż jest jeszcze to – odparła Fatima, wskazując na fortecę stojącą nie opodal uniwersytetu, najeżoną strzelnicami i oświetloną licznymi koszami żarowymi, która strzegła południowej bramy miasta i sprawiała groźne wrażenie. – To siedziba Mansour-ben-Zegrisa, kuzyna Aminy, kochającego się w niej potajemnie i bez wątpienia najbogatszego człowieka w mieście. Rodziny Zegris i Banu Saradj to najpotężniejsze rody w mieście i oczywiście rywalizują ze sobą. Amina należy do rodu Zegrisów, jest to więc dodatkowy powód do nienawiści Zobeidy, która sprzyja rodowi Banu Saradj. Nie wyobrażasz sobie, ile kłopotów mamy z powodu tych wiecznych waśni! Sam kalif Muhammad już dwa razy stracił tron przez ród Zegrisów.

– I nie ukarał ich, wstępując na tron po raz trzeci? Fatima wzruszyła ramionami.

– Nie mógłby! Sułtan z rodu Merinidów, panujący w Fezie nad rozległymi ziemiami Magrebu, jest jego przyjacielem. Ukaranie Zegrisów wzbudziłoby jego gniew, a dzicy jeźdźcy pustyni szybko stanęliby pod naszymi murami. Muhammad wolał więc doprowadzić do ugody z nieprzyjacielem. Łagodność i dobroć Aminy, choć bardzo przywiązanej do rodziny, lecz kochającej mocno małżonka, przyczyniły się do zawarcia dziwnego układu. Oto dlaczego Muhammad znosi pod własnym nosem obecność Mansour-ben-Zegrisa, który w każdej chwili może ugryźć.

Fatima umilkła. Katarzyna myślała o wszystkim, co usłyszała przed chwilą. Informacje te mogły okazać się przydatne. Powtarzała w myśli wszystkie nazwiska, tak by dokładnie utkwiły jej w pamięci.

Otworzyła usta, by zadać swej towarzyszce następne pytanie, kiedy potężne chrapanie przeszyło nocną ciszę. Zmęczona dniem wytężonej pracy, potężna Etiopka osunęła się na rozrzucone na podłodze poduszki i z otwartymi ustami i z rękami założonymi na brzuchu zasnęła jak kamień. Katarzyna uśmiechnęła się tylko i umościwszy sobie wygodne miejsce na poduszkach, oddała się swoim myślom.

Kiedy minął ósmy dzień kuracji, Katarzyna była nie do poznania. Spokojne, wygodne i bezczynne życie, bogate pożywienie, długie godziny błogiego leniuchowania w basenach z gorącą, zimną lub letnią wodą, a zwłaszcza skomplikowane zabiegi kosmetyczne w wykonaniu Etiopki uczyniły cuda. Jej ciało przestało być tragicznie chude, skóra wygładziła się, stając się delikatna jak płatek róży, a noszenie miejscowych strojów zaczęło sprawiać jej prawdziwą przyjemność.

Kilka razy w czasie trwania kuracji odwiedzał ją Abu, by sprawdzić poczynione postępy, lecz ani Walter, ani Josse nie mogli mu towarzyszyć. Były to krótkie i dosyć oficjalne wizyty, podczas których mały medyk sprytnie udawał kolekcjonera, który przyszedł sprawdzić, w jakim stadium jest naprawa drogocennego bibelotu, który udało mu się wyszperać.

Raz udało mu się szepnąć jej na ucho, że jeszcze nie wymyślił odpowiedniego sposobu na dostanie się do pałacu, co tylko wzmogło niecierpliwość Katarzyny. Czuła się całkowicie gotowa. Wielkie, polerowane lustra w sali masażu podpowiadały jej, że już czas wypróbować swoich nowych sił. Fatima jednak nie była jeszcze zadowolona ze swego dzieła.

– Cierpliwości! – mawiała malując jej twarz ze starannością ilustratorki. – Nie osiągnęłaś jeszcze całkowitej doskonałości!

Zazdrośnie chowała swoją piękną klientkę w czeluściach domu i jedynie jej służące i eunuchowie mogli się do niej zbliżać. Jednakże pewnego dnia, kiedy ociekająca wodą wyłoniła się z basenu, ujrzała, jak Fatima rozmawia z ożywieniem z jakąś starszą kobietą w zielonych brokatach, której wścibskie oczy dostrzegły jej nagie ciało. Obie kobiety rzucały ostre słowa i Katarzyna dałaby sobie głowę uciąć, że mówią o niej. Wreszcie, potakując głową, stara kobieta odeszła, szurając po posadzce pantoflami. Kiedy Katarzyna spytała Fatimę kto zacz, ta wzruszyła ramionami.

– To moja stara przyjaciółka. Kiedy przyjdzie tu znowu, musisz być dla niej uprzejma... gdyż może wiele dla ciebie zrobić, jeśli pragniesz mieć bardziej męskiego pana niż twój medyk!

Fatima nie chciała więcej nic powiedzieć, więc Jutrzenka musiała się zadowolić jej tajemniczymi słowami, domyślając się, co prawda, ich znaczenia. Przecież Abu napomknął, że Fatima była królową stręczycielek.

– Bardziej męskiego pana... z pewnością – powiedziała – lecz byłabym całkiem szczęśliwa, gdybym dzięki temu panu mogła wreszcie odkryć cuda Alhambry!

– To nie jest możliwe – odparła Fatima szorstko, więc Katarzyna zamilkła, widząc, że naleganiem nic nie wskóra.

Następnego dnia po wizycie starej w zielonych sukniach Fatima pozwoliła Katarzynie udać się na suk, oczywiście z dokładnie zakrytą twarzą i pod opieką dwóch służących, które ani na krok jej nie odstępowały, oraz wielkiego eunucha, trzymającego pod pachą długą pałkę pokrytą krokodylową skórą. Katarzyna skierowała pierwsze kroki na wielki targ jedwabny, rozciągający się u stóp podjazdu do Alhambry. Zapowiadał się upalny dzień. Miasto spowijała niebieskawa mgła, a mieszkańcy polewali ulice strumieniami wody. Było jeszcze dosyć wcześnie. Zaledwie dwie godziny temu wstał dzień i była to jedyna pora dnia, oprócz łagodnej godziny zmierzchu, kiedy przyjemnie było porzucić zacienione domy.

Od strony strzeżonej przez olbrzymich Nubijczyków bramy Bab-el-Ajuar dały się słyszeć dźwięki przeszywającej, wojennej muzyki. Nadjeżdżała grupa zbrojnych rycerzy, na których czele jechali mężczyźni dmiący w dudy i uderzający w małe okrągłe tamburyny. Żołnierze o śniadej cerze i dzikich oczach byli uzbrojeni w lance i na małych koniach andaluzyjskich otaczali grupę strojnych rycerzy, z których każdy trzymał na ręce odzianej w skórzaną rękawicę sokoła lub białozora. Głowy drapieżników zakrywały kapturki z czerwonego jedwabiu wysadzane drogocennymi kamieniami. Suknie rycerzy były z drogich brokatów, a ich broń ozdobiona wielkimi klejnotami. Wszyscy mieli dumne, delikatne twarze, krótkie czarne brody i oczy jak rozżarzone węgle. Tylko jeden z nich był bez turbanu. Jechał samotnie nieco z boku, trzymając się w siodle wyniośle i przytrzymując jedną ręką ognistego, śnieżnobiałego wierzchowca, który przykuł uwagę Katarzyny. To była Morgana! Katarzyna przeniosła wzrok na jeźdźca i okrzyk zamarł jej na ustach... Arnold!!!

Jadąc wyprostowany, przewyższał towarzyszy o głowę. Ubrany był na modłę orientalną, lecz jego czarne jedwabie odcinały się od kolorowych strojów pozostałych rycerzy. Na wierzch nałożony miał biały burnus, niedbale odrzucony do tyłu.

Jego piękna twarz o surowych rysach i wspaniałym profilu wydelikatniała, lecz była tak samo opalona jak twarze Maurów. Czarne oczy błyszczały ponurym blaskiem, a na skroniach, wśród czarnych włosów, pojawiły się siwe pasemka.

Katarzyna utkwiła w nim oczy, nie mogąc uczynić kroku, podczas gdy on zbliżał się jakby nieobecny i obojętny, nie zważając na otoczenie, jedynie na sokoła trzymanego w ręku, którego czasem przybliżał do twarzy, jakby chciał mu coś powiedzieć. Katarzyna pożerała go wzrokiem, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Przecież wiedziała, że żyje nie opodal, lecz zobaczyć go tak nagle... Był tak blisko niej, a zarazem tak daleko. Wydawał się taki niedostępny! Nie, nie była na to przygotowana!

Tymczasem rycerze odjechali swoją drogą, by za chwilę zniknąć za ścianą różowego pałacu, którego nieliczne okna wyposażone były w grube muszarabijja* [*Muszarabijja, arab. – drewniana lub kamienna krata umieszczona przed oknem (w krajach muzułmańskich), która pozwala patrzeć, nie będąc widzianym, i osłania przed palącym słońcem.], kiedy jakaś siła pchnęła Katarzynę za czarnym rycerzem, oddalającym się wąską uliczką. W tej samej jednak chwili chwyciły ją silne ramiona eunucha, który zagrodził jej drogę, przewracając z trwogi białymi gałami.

– Puść mnie! – krzyknęła. – Nie jestem waszym więźniem!

– Rozkazy Fatimy są ścisłe – wyjaśniła służąca nieśmiało. – Mamy nie dopuścić, byś uczyniła cokolwiek, co by mogło wystawić cię na niebezpieczeństwo. Chciałaś rzucić się śladem książąt, czy tak?