– To najcenniejsza perła Alhambry, księżniczka Zobeida, siostra kalifa! Siostra kalifa! Kobieta, która ukradła jej Arnolda! Jak to się stało, że zaledwie postawiła pierwsze kroki w tym mauretańskim mieście, spotkała swoją rywalkę? I to jaką rywalkę!... W jednej chwili upadła nadzieja, którą Katarzyna pielęgnowała w sercu przez cały czas trwania długiej wędrówki. Uroda niewiernej spostrzeżona przez ułamek sekundy dolała goryczy do zazdrości, zatruwając nawet świeże powietrze poranka. Katarzyna oparła się o rozpalony od słońca mur. Poczuła ciążące zmęczenie nagromadzone podczas wędrówki, na które nałożył się szok przeżyty przed chwilą. Jej oczy napełniły się łzami... Arnold był dla niej na wieki stracony! Utwierdził ją w tym przekonaniu olśniewający obraz, cały ze złota i lazuru, który zaledwie przed chwilą zobaczyła. Walka była z góry skazana na niepowodzenie...
– Umrzeć... – pomyślała.
– Natychmiast umrzeć – dodała ledwo dosłyszalnym szeptem. Chociaż powiedziała to tak cicho, Walter dosłyszał jej słowa. Podczas gdy Josse, zakłopotany na widok jej rozpaczy, udał się rozpytać wędrownego handlarza oferującego „pełne migdały i soczyste granaty!”, Normandczyk stanął przed Katarzyną i potrząsnął ją gwałtownie za ramiona.
– No i co się stało? Co takiego się zmieniło? Dlaczego chcesz umrzeć? Dlatego, że ujrzałaś tę kobietę? To ją właśnie chcesz pokonać, czy nie tak?
– Pokonać! – krzyknęła śmiejąc się boleśnie. – Pokonać? Ale czym? Walka nie jest w ogóle możliwa! Głupia byłam myśląc, że jestem do niej zdolna. Widziałeś ją, księżniczkę niewiernych? Fortunat miał rację. Jest piękniejsza niż jutrzenka, i ja nie mam przy niej żadnych szans.
– Żadnych szans? A to dlaczego?
– Przypomnij sobie jej obraz i przyjrzyj się mnie...
Walter chwycił ją za rękę w chwili, kiedy już miała zerwać z twarzy czarną, brudną chustę, pod którą się dusiła.
– Jesteś wykończona, ale musisz się trzymać! Patrzą na nas. To zbyt niebezpieczne, a nasz język nas zdradza!
Katarzyna starała się całym wysiłkiem woli przezwyciężyć nagłą słabość.
Walter uświadomił jej bowiem bardzo ważną rzecz: otóż swoim zachowaniem narażała wszystkich troje na niebezpieczeństwo. Tymczasem wrócił Josse. Trzymając się muru, fałszywy ślepiec wyszeptał: – Wiem, gdzie mieszka medyk. To niedaleko stąd. Pomiędzy wzgórzem Alcazaba a murami Alhambry, nad brzegiem rzeki. Sprzedawca migdałów powiedział mi: „pomiędzy mostem Cadi a hammamem* [*Hammam, arab. – łaźnia arabska.], wielkim domem, z którego wystają wysokie palmy”.
Bez słowa cała trójka, trzymając się za ręce, ruszyła w drogę. Dotyk chropowatych męskich dłoni, a może myśl o spotkaniu z Abu dodały Katarzynie sił. Mały medyk znał sekret słów przynoszących ulgę i pocieszenie. Wiele razy jego maksymy filozoficzne wyrwały ją ze szponów smutku, a nawet śmiertelnej rozpaczy.
Nagle zrozumiała, że jak najszybciej musi znaleźć się w domu medyka, i przestała interesować się miastem, które jeszcze przed chwilą wzbudzało jej zachwyt. Tymczasem szli dziwną ulicą, osłoniętą przed słonecznym żarem rozwieszonymi plecionkami z trzciny. Stały przy niej warsztaty bez drzwi, w których pracowali kotlarze. Uderzenia młotów napełniały uliczkę wesołym zgiełkiem, a w cieniu kramików błyszczały misy, konwie, kotły z miedzi żółtej lub czerwonej, zamieniające te małe sklepiki w groty pełne skarbów.
– To suk* [*Suk, arab. – targ w krajach arabskich.] kotlarzy – wyjaśnił Josse. Katarzyna jednak niczego nie widziała ani nie słyszała. Ciągle bowiem miała przed oczami ten dumny profil, jak wyrzeźbiony z kości słoniowej, wielkie czarne oczy błyszczące w cieniu długich rzęs i to zwiewne ciało, pyszniące się wśród złotych poduszek.
– Jest zbyt piękna... – powtarzała sobie w myślach. – Zbyt piękna... To okrutne zdanie stało się dla niej prawdziwą torturą. Powtarzała je jeszcze w chwili, kiedy nad spienionym potokiem ujrzała dom medyka Abu, zwieńczony pióropuszem zielonych palm, które zdawać by się mogło, wyrastały w samym jego środku.
– Jesteśmy na miejscu! – powiedział Walter. – Oto cel naszej wędrówki. Ona jednak, spojrzawszy na wzgórze z drugiej strony potoku, na którym wznosił się różowy zamek, pomyślała, że jej cel jest tam, wysoko, i że nie ma ani sił, ani odwagi sforsować jego bram.
Jednak kiedy otworzyły się ładne, rzeźbione, dwuskrzydłowe drzwi wysadzane ćwiekami, czas nagle cofnął się dla niej. Poczuła, że ma o dziesięć lat mniej, zobaczywszy wielkiego Murzyna w białym turbanie, jednego z dwóch niemych służących Abu!
Niewolnik zmarszczył brwi, patrząc na przybyłych z niechęcią i już miał zamknąć drzwi, lecz przeszkodziła mu w tym stopa Waltera wetknięta w szczelinę, gdy tymczasem Josse powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu: – Powiedz swojemu panu, że pragnie go widzieć stary przyjaciel. Przyjaciel przybyły z chrześcijańskiego kraju!
– On nie może nic powiedzieć, ponieważ jest niemy! – przerwała Katarzyna.
Murzyn słysząc, że mówi po francusku, popatrzył na nią ze zdziwieniem i ciekawością. W jego wybałuszonych oczach zaświeciły płomyki radości.
– Popatrz! – rzuciła Katarzyna zdejmując chustę. – Pamiętasz mnie?
Niewolnik upadł na. kolana i chwyciwszy koniec jej zgrzebnych łachmanów, uniósł je do ust. Następnie rzucił się w stronę wewnętrznego ogrodu, który widać było za dziedzińcem ozdobionym smukłymi kolumienkami. Ogród składał się z kęp kwiatów i trzech palm. W środku widać było przezroczystą, alabastrową fontannę, w której przelewała się kryształowo czysta woda, chłodząc całe obejście. Wśród roślinności przeważały róże i drzewa pomarańczowe, obsypane mocno pachnącym białym kwieciem, w których zasadzał się cały przepych domostwa, nie licząc wysmukłych kolumienek o czystych liniach, przezroczystej, alabastrowej koronki zdobiącej galerię na pierwszym piętrze czy świeżości przejrzystej wody szemrzącej w ogrodzie. Abu cenił prostotę w życiu codziennym, nie uważając wszakże komfortu za coś złego...
Na posadzce dały się słyszeć czyjeś szybkie kroki i po chwili pojawił się Abu-al-Khayr we własnej osobie – tak podobny do wizerunku sprzed lat, że Katarzyna aż westchnęła z ulgą. Twarz medyka – okolona białą, jedwabistą brodą – była, jak ongiś, gładka i czysta. Medyk był też tak samo ubrany jak podczas ich pierwszego spotkania, w suknię z gęstego niebieskiego jedwabiu, a na głowie miał wielki czerwony turban, zamotany na perską modłę. Nie postarzał się nawet o jeden dzień. W jego czarnych oczach tliła się, jak dawniej, iskierka ironii, a uśmiech był tak znajomy, że bliska łez Katarzyna miała wrażenie, jakby wróciła do domu.
Abu, pominąwszy obojętnie ceremonialne ukłony Jossego i Waltera, stanął przed Katarzyną, obrzucił ją od stóp do głów badawczym spojrzeniem i oznajmił z prostotą: – Nareszcie jesteś! Długo dałaś na siebie czekać!
– Ja?
– No tak, ty! Nigdy się nie zmienisz, kobieto jednej miłości! Jak ćma, wolisz spalić się w płomieniu, niż żyć w ciemności. Połowa twego serca jest tutaj. A czy ktoś może żyć tylko z jedną połową?
Katarzyna słysząc te słowa, zaczerwieniła się. Abu nie stracił zdolności odgadywania najgłębszych tajników jej serca. Odrzucając formułki grzecznościowe, przeszła do sedna sprawy.
– Widziałeś go?... Gdzie jest? Co robi? Czy...
– Hola, hola, moja panno! Nie tak szybko! – Drobne, delikatne ręce medyka ujęły drżące z podniecenia dłonie młodej kobiety i trzymały je w silnym uścisku. – Kobieto niecierpliwa, po co ten pośpiech? – spytał łagodnie.
– Właśnie po to, że dłużej już nie mogę czekać! Nie mogę już dłużej wytrzymać, Abu!... Jestem zmęczona, zrozpaczona! – krzyknęła nerwowo.
– Nie, Katarzyno! Nie jesteś zrozpaczona. W przeciwnym przypadku nie byłoby cię tutaj! Ja to wiem. Posłuchaj słów poety: „Kiedy wreszcie, Boże Wszechmogący, spełnisz moje życzenie: zaznać odpoczynku przy jego twarzy?”. A ty przemawiasz jak poeta, to takie naturalne!
– Teraz już nie, poczułam się nagle taka stara...
Dziecinny śmiech Abu-al-Khayra przeszył powietrze, tak że Katarzyna zawstydziła się nagle swego przygnębienia.
– Komu chcesz to wmówić? Oczywiście, że jesteś zmęczona, przebyłaś przecież szmat drogi. Czujesz się lepka i do cna zbrukana. Ale to przejdzie... Nawet w żebraczych łachmanach jesteś tak samo piękna jak zwykle. Chodź ze mną, potrzebujesz kąpieli, odpoczynku i jedzenia. Potem porozmawiamy, nie wcześniej!
– Ale... ja naprawdę widziałam tamtą... widziałam ją... jest taka piękna!
– Nie będziemy o niej rozmawiać, dopóki się nie wzmocnisz i nie posilisz! Od tej pory ten dom jest twoim domem i sam Allah wie, jaki jestem szczęśliwy, że mogę cię w nim gościć, moja siostro! A teraz, chodź za mną... ale, ale... kim są tamci dwaj? Twoi słudzy?
– Więcej, Abu! To moi przyjaciele!
– W takim razie są również moimi! Chodźcie wszyscy za mną! Katarzyna posłusznie dała się poprowadzić w stronę wąskich, kamiennych schodów prowadzących do galerii na pierwszym piętrze. Walter i Josse, będąc pod wrażeniem małego medyka, jego wyglądu i kwiecistego języka, bez sprzeciwu podążali za nimi. Josse wreszcie nie musiał udawać niewidomego i maszerował dziarskim krokiem.
– Bracie... – szepnął do Waltera – myślę, że pani Katarzyna odniosła już połowę sukcesu. Ten mały człowieczek zdaje się wiedzieć, co to jest prawdziwa przyjaźń.
– Dobrze gadasz... lecz co do zwycięstwa, to byłbym mniej pewny... nie znasz pana Arnolda. Dumny jak lew, uparty jak osioł, waleczny jak orzeł... ale również okrutny. Należy do tych, którzy woleliby raczej wyrwać sobie serce, niż zapomnieć doznanej obrazy.
– A co, nie kochał swojej żony?
– Uwielbiał ją. Nigdy nie widziałem bardziej zakochanej pary. Ale doniesiono mu, że oddała się innemu, i dlatego uciekł. Nie wiem, co teraz o tym myśli.
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.