– Tej nocy zdarzył się cud – powiedziała Katarzyna i czując, że się czerwieni, odwróciła głowę.
Nastąpiła chwila ciszy, która spotęgowała zmieszanie Katarzyny.
– Chyba że tak! – powiedział w końcu Josse. – Więc będziemy mogli ruszyć wkrótce w dalszą podróż.
Po czym spokojnie opuścił komnatę, pozostawiając Katarzynę w rękach służących.
Godzinę później don Alonso kazał zaanonsować się u Katarzyny. Był niezwykle wzburzony. Jego piękne ręce drżały, a głęboki głos co chwilę przechodził w pisk. Przeprosiny gospodarza były wylewne, lecz mało zrozumiałe, Katarzyna domyśliła się jednak, że arcybiskup zamierza pozbyć się Tomasza.
– Ten przykry incydent każe mi się zdecydować, przyjaciółko. Jutro odeślę tego nicponia do klasztoru dominikanów w Segowii, ponieważ tak mu do tego pilno! I niechaj pobożni ojcowie mają się na baczności!
– Ja także, Wasza Wielebność, chciałabym jutro odjechać, jeśli pozwolisz.
– Jakże to? Tak szybko? A twój sługa?
– Jest w stanie podjąć trud podróży wraz z nami. Będę ci dozgonnie wdzięczna za twoją dobroć, za szczodrość...
– No, no... moja droga. Nie trzeba...
Przez chwilę przyglądał się młodej niewieście. Ubrana w czarną sukienkę zakrywającą jej szyję aż do podbródka i dłonie aż po same palce, siedziała w wysokim, prostym krześle, wydając się wcieleniem godności i wdzięku. Arcybiskup uśmiechnął się do niej po ojcowsku.
– A więc, odtruwasz, piękna ptaszyno! Będę za tobą tęsknić! Twoja obecność była jak promień słoneczny w tym ponurym zamku... Cóż... Takie jest życie. Dopilnuję przygotowań do podróży.
– Wasza Wielebność, dziękuję za tyle dobroci... – powiedziała Katarzyna, chcąc ukryć wzruszenie.
– Dobroć nie ma tu nic do rzeczy – odparł don Alonso z uśmiechem. – Wiesz przecież, że jestem starym estetą, zakochanym jedynie w pięknie i harmonii. Kiedy pomyślę, że taka dama jak ty podróżowała w zwykłym wozie wypełnionym sianem, dostaję gęsiej skórki! Chyba nie chcesz, by do końca życia dręczyły mnie wyrzuty sumienia i koszmarne sny?
Zamiast odpowiedzieć, Katarzyna osunęła się na kolana i ucałowała z szacunkiem pierścień arcybiskupa. Jego dumną twarz przeszył dreszcz emocji. Uczynił nad głową klęczącej szybki znak błogosławieństwa, po czym położywszy na niej swą dłoń, rzekł: – Nie wiem dokładnie, w jakie strony się udajesz, moje dziecko, i nie pytam o to. Jednak... intuicja podpowiada mi, że idziesz na spotkanie niebezpieczeństwu. Pamiętaj w ciężkich chwilach, że masz tutaj dom i przyjaciela i że jeden i drugi zawsze przyjmą cię z otwartymi ramionami – dodał, wycierając głośno nos, by ukryć wzruszenie, po czym z głośnym szelestem purpurowych szat Jego Wielebność arcybiskup Sewilli oddalił się, uprzedzając, że idzie wydać rozkazy, i zakazując Katarzynie mieszać się do przygotowań... Oznajmił tylko, że za dwie godziny pragnie spotkać się z nią przy posiłku.
Kiedy zniknął, Katarzyna ruszyła żwawo ku wieży. Śpieszno jej było ujrzeć Waltera, a jednocześnie czuła się zawiedziona, że ten do tej pory nie starał się z nią spotkać. A może jeszcze spał? Unosząc suknię obiema rękami, szybko wspięła się po stromych schodach, popchnęła nie domknięte drzwi i stanęła naprzeciw przyjaciela. Siedział na brzegu łóżka z głową schowaną w dłoniach i nie było widać, czy myśli, czy śpi, czy może płacze. Z jego wyglądu przebijało straszne przygnębienie, co Katarzynę zbiło z tropu. Spodziewała się zastać go szczęśliwego i radosnego. A tymczasem było na odwrót.
Katarzyna przywarła do olbrzyma i objęła swymi dłońmi jego ręce. Były wilgotne.
– Walterze! – jęknęła z przejęciem. – Co ci jest?
Walter podniósł głowę, a na jego zalanej łzami twarzy malowało się niedowierzanie i rozpacz. Spojrzał na Katarzynę, jakby była zjawą.
– Mój Boże! – wybuchnęła gotowa do płaczu. – Nie strasz mnie!
– A więc to nie był sen... – wybełkotał powoli. – To byłaś ty... Dziś w nocy to byłaś ty! Tyle dziwnych rzeczy działo się w mojej głowie od tak dawna... Dziwnych rzeczy... Nie wiedziałem, kiedy kończy się sen, a zaczyna jawa.
Katarzyna odetchnęła z ulgą. Już bowiem myślała, że jego choroba wróciła.
– Nie. Tej nocy – powiedziała łagodnie – stałeś się na powrót sobą. I... zostałeś też moim kochankiem – dodała szczerze.
Walter chwycił ją za ramiona, wpatrując się badawczo w śliczną buzię.
– Ale dlaczego? Dlaczego nagle wpadłaś w moje ramiona? Co się stało? Jak do tego doszło? Zostawiłem cię w Montsalvy i odnalazłem w... prawda, przecież nie wiem nawet, gdzie jesteśmy.
– W Koce w Kastylii. Na zamku arcybiskupa Sewilli, don Alonsa de Fonseci.
Walter powtarzał jak we śnie: – W Koce... w Kastylii. Skąd się tu wzięliśmy? Tracę głowę! Nic nie rozumiem.
– A co dokładnie pamiętasz?
– Przypominam sobie jakąś bitwę. Rozbójnicy z lasu Oca, którzy mnie więzili, zostali zaatakowani przez żołnierzy. Zostałem wzięty za jednego z bandytów. Broniłem się. Zostałem ranny. Dostałem cios w głowę. Myślałem, że pęknie mi czaszka. A potem... nic nie pamiętam. Chociaż nie... Było mi zimno i chciało mi się pić... Pamiętam też silny, przenikliwy wiatr...
Klatka – pomyślała Katarzyna, uważając, by nie wspominać o tym okropnym narzędziu tortur. Trzeba było jednak za wszelką cenę pomóc Walterowi w zupełnym odzyskaniu pamięci.
– A w jaki sposób wpadłeś w ręce bandytów z Oca? Pewien florencki minstrel* [*Minstrel – średniowieczny wędrowny śpiewak i poeta.], którego spotkałam na drodze do Roncevaux, powiedział mi, że widział, jak zginąłeś z rąk górali z Nawarry. Widział na własne oczy, jak wrzucili twoje ciało w przepaść bez dna... i, szczerze mówiąc, myślałam, że nie żyjesz!
– Ja też tak myślałem. Byłem ranny. Napadli na mnie jak stado os. Zdarli ze mnie ubranie i strącili w przepaść. Powinienem skręcić sobie kark, ale Bóg czuwał nade mną. Spadłem na krzak, który złagodził siłę upadku, a kiedy otrzeźwiałem, wisiałem nagi wśród gałęzi, trzęsąc się z zimna. Zapadała noc. Byłem słaby jak dziecko, jednak chciałem żyć.
Pomimo upływu krwi, nie straciłem głowy. Nie wiedziałem, co robić: wracać na drogę było zbyt niebezpiecznie. Mogli tam czekać moi napastnicy czyhający na następną ofiarę. Tym razem na pewno by mi nie przepuścili... Wisiałem więc tak, nie wiedząc, co czynić, kiedy pode mną, w dolinie, spostrzegłem jakieś światło. To mi dodało otuchy. Przekonany, że spotkam tam pasterzy lub drwali, zlazłem powoli na dół, czepiając się skał i korzeni. Nie wiem, jak długo to trwało i jak udało mi się zejść na dół nie skręcając karku.
– I co, pasterze przyjęli cię i zaopiekowali się tobą?
– Przyjęli i zaopiekowali się, owszem... tyle tylko, że to nie byli pasterze!
– A kto taki?
– Ludzie rozbójnika panującego nad okolicą, niejakiego Viviena d’Aigremonta.
Katarzyna zmarszczyła brwi. Już raz słyszała to nazwisko. Wymawiali je z wielkim strachem mnisi z Roncevaux i okoliczni wieśniacy.
– Jak się im wywinąłeś?
– Właśnie, że się nie wywinąłem. Ten cały Vivien d’Aigremont to dzika bestia. Przyjął mnie tylko dlatego, że przedstawiałem w jego oczach wartość handlową! Zostałem wyleczony, a gdy tylko odzyskałem siły, skuto mnie łańcuchami, zawleczono do Pampeluny i sprzedano jak niewolnika! I to bardzo drogo, wierz mi! – dodał Walter z goryczą. – Kupił mnie biskup z tego miasta do pilnowania swej psiarni. Były to prawdziwe bestie, a największą z nich był ich pan. W dniu, kiedy rzucił im młodego chłopca na pożarcie, postanowiłem uciec. Nie było to łatwe. Nie znałem ani krainy, ani tego przeklętego języka. Niestety, ponownie wpadłem w szpony rozbójników z Oca i zostałem skuty łańcuchami. Wtedy na bandytów napadli żołnierze. Może z powodu mojej pokaźnej postury zostałem wzięty za ich herszta. Zresztą, nic nie rozumiałem z tego, co mówili. Dalszy ciąg z pewnością znasz lepiej ode mnie...
– To prawda.
Katarzyna łagodnie pogładziła olbrzyma po szorstkiej twarzy.
– Okropnie cierpiałeś, Walterze, lecz ja byłam pewna, że śmierć nie da ci rady: jesteś niezniszczalny... jak nasza matka-ziemia.
– Nie, Katarzyno, jestem tylko człowiekiem, takim jak tysiące innych! – Zdjął dłoń Katarzyny ze swej twarzy i dodał: – A teraz ty...
Jeśli chcesz, żebym zrozumiał, musisz wszystko mi powiedzieć, wszystko – bez owijania w bawełnę, słyszysz?
Katarzyna przeniosła się na ławę przy oknie. Przecież nigdy nie zamierzała ukrywać przed nim prawdy. Nie dalej niż podczas ostatniej szalonej nocy obiecała mu: „Jutro wszystkiego się dowiesz!” – Wszystkiego się dowiesz! Nie zamierzałam niczego przed tobą ukrywać!
– powiedziała. – Tak więc, kiedy florencki minstrel opowiedział mi, że był świadkiem twojej śmierci...
Opowieść trwała długo. Katarzyna mówiła powoli, starając się niczego nie pominąć. Nie oszczędziła mu żadnego szczegółu. Po kolei, od ucieczki z Montsalvy, przez pielgrzymkę do Dziewicy z Puy, wędrówkę z pielgrzymami, spotkanie z Ermengardą i Jossem Rallardem, kradzież rubinów Świętej Foy, następnie powiedziała o spotkaniu z Janem Van Eyckiem i liście od księcia Burgundii, o nienawiści Fortunata i ucieczce z Roncevaux z Jossem, wreszcie o uratowaniu Waltera w Burgos i o przyjeździe do czerwonego zamku arcybiskupa de Fonseca.
Walter słuchał uważnie, nie przerywając ani razu. Nie spuszczał też oczu z Katarzyny, jakby chcąc mieć pewność, że jej słowa zgadzają się z myślami. Kiedy skończyła, westchnął głęboko, wstał i podszedłszy do okna postawił nogę na zajmującej kąt pokoju ławie.
– Tak więc, pan Arnold jest więźniem Maurów! W jednej chwili fala zazdrości ogarnęła Katarzynę.
– Więźniem z własnej woli! Przecież ci powiedziałam, że poszedł za tą kobietą nie przymuszony przez nikogo! Powtórzyłam ci słowa Fortunata: „Niewierna jest piękna jak jutrzenka, a twój mąż zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia”.
"Katarzyna Tom 5" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 5". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 5" друзьям в соцсетях.