Jej zmieszanie było tak wielkie, że w tej chwili zaczęła wątpić w siebie samą i prawdziwość własnych odczuć. Czy rzeczywiście widziała ciało Garina oddalające się na plecionce? Tamtego dnia nie była sobą! A może jej przepełnione łzami oczy nie widziały wszystkiego? Ale, w takim razie, dlaczego jej przyjaciele i całe otoczenie kłamało, jeśli coś wydało się im podejrzane? Czyżby złudzenie było tak idealne, że całe miasto dało się na to nabrać?

Nagle okrutna myśl przebiegła jej przez myśl. Jeżeli Garin nie umarł, jeżeli to on ukrywał się teraz pod habitem mnicha, to jej małżeństwo z Arnoldem było nieważne! Ona była bigamistką, a Michał, jej mały Michał, był zwykłym bękartem!

Ze wszystkich sił odepchnęła od siebie tę okropną myśl, buntując się całą siłą swego jestestwa przeciw sobie samej. Nie, to nie było możliwe!

Boże, przecież nie mogłeś mi tego zrobić! Garin oznaczał same cierpienia i rozpacz! To było życie, do którego nie chciałaby wrócić za żadne skarby świata!

– Chyba zwariuję! – powiedziała głośno.

I wtedy cienka zasłona szału pękła, powodując nagłą, brutalną reakcję. Wstała, chciała uciec, natychmiast opuścić ten zamek, gdzie napotkała cienie przeszłości, natychmiast znaleźć się na słonecznej drodze wiodącej do Arnolda. Żywy czy martwy, człowiek czy bezcielesna zjawa, Garin nie miał wstępu do jej życia! Umarł raz na zawsze! Na wszelki wypadek należało jednak uciekać...

– Dama*! [*Dama, hiszp. – pani ] – usłyszała za sobą słodki głos.

Odwróciła się jak oparzona. W głębi komnaty przy oknie z kolumnami dwie młode służące klęczały przy pięknie zdobionym kufrze ze skóry, wypełnionym aż po brzegi błyszczącymi jedwabiami, które wyciągały po kolei, rzucając na czerwoną posadzkę... Katarzyna przetarła oczy, nie wiedząc – sen to czy jeszcze jawa.

Nie, nie mogła uciec! Był przecież Walter, jej przyjaciel Walter, którego nie mogła opuścić! Boże, czy zawsze będzie niewolnicą swoich uczuć i związków łączących ją z ludźmi?

Zła, że widziano jej chwilę słabości, odpowiedziała uśmiechem na nieśmiałe uśmiechy służących, które proponowały jej złocone i posrebrzane brokaty, błyszczące satyny i miękkie welury. Stroje te pochodziły z garderoby zmarłej siostry arcybiskupa. Dwie młode dziewczyny podeszły do niej i chwyciwszy za ręce posadziły na niskim taborecie, po czym bez żadnych wstępów zaczęły ją rozbierać. Katarzyna pozwalała robić ze sobą, co chciały, odnajdując swe dawne przyzwyczajenia, kiedy to całymi godzinami poddawała się zręcznym zabiegom służących, którymi dyrygowała Sara.

Przypomniawszy sobie wierną przyjaciółkę, poczuła nagle bezmiar swej samotności. Wiele by dała, żeby mieć ją tego wieczoru przy sobie! Jaka byłaby jej reakcja na ukazanie się tak niepokojącej zjawy? Odpowiedź przyszła natychmiast sama. Sara z pewnością rzuciłaby się za nieznajomym i przyparłszy go do muru, wyrwałaby mu z gardła całą prawdę.

Ja też, powiedziała do siebie, muszę poznać prawdę!

Było to oczywiste! Przecież nie zaznałaby spokoju, gdyby nie poznała tej tajemnicy. Przed chwilą mnich nie zwrócił na nią uwagi, gdyż pogrążony był w lekturze. A więc ona sama musi się mu pokazać, i to w pełnym świetle! Jego reakcja na jej widok będzie dla niej wskazówką. Następnie...

Katarzyna nawet nie chciała myśleć, co by było potem. Wiedziała tylko, że znowu była gotowa do walki. Nic ani nikt, nawet zjawa powracająca z królestwa umarłych, nie przeszkodzi jej w dotarciu do Arnolda. Garin musiał umrzeć raz na zawsze, żeby jej miłość mogła żyć! A nawet jeśli cudem uniknął śmierci, na pewno nie chciałby wrócić do dawnego życia, no bo skąd ten mnisi habit i to ukrycie się w kastylijskiej fortecy? Teraz należał do Boga, był z nim tak mocno związany jak ona z ukochanym mężem. Jednak należało dowiedzieć się prawdy!

Chłodne nocne powietrze owionęło jej ciało wywołując drżenie. Służące umyły ją i natarły jej ciało olejkami i pachnidłami. Katarzyna wskazała palcem pierwszą z brzegu sukienkę. Przecisnęła głowę przez masę żółtego jedwabiu, która z szelestem niezliczonych fałdów opadła aż do jej stóp. Ona jednak czuła w sercu zbyt wielką trwogę, aby docenić pieszczotę miękkiego materiału. Zawsze kochała piękne stroje, pyszniące się kolorami i złotem materiały, ale to było tak dawno... Na co zda się kobiecie najwspanialsza toaleta, jeśli w pobliżu nie ma ukochanego mężczyzny?

W głębi komnaty służące otworzyły haftowane zasłony wysokiego, hebanowego łoża inkrustowanego kością słoniową i przygotowały posłanie, lecz ona dała im znak, że nie ma jeszcze ochoty iść spać. Nie mogłaby zasnąć z tyloma pytaniami wymagającymi natychmiastowej odpowiedzi. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę drzwi, szeleszcząc długą suknią. Za progiem stał Josse. Jego oczy na widok wystrojonej Katarzyny stały się okrągłe jak szklanki, lecz za chwilę na ustach pojawił się uśmiech.

– Już po wszystkim! – oznajmił. – Niewolnicy medyka zanieśli chorego do łoża. Czy chcesz go, pani, zobaczyć przed udaniem się na spoczynek?

Katarzyna przytaknęła i ująwszy Jossego pod ramię ruszyła przez długą, oświetloną płonącymi łuczywami galerię, w której niedawno zginęła niepokojąca zjawa. Katarzyna szła szybko, z wyprostowaną głową i z oczami utkwionymi przed siebie. Josse obserwował ją kątem oka, wreszcie powiedział: – Coś mi się widzi, pani, że masz jakieś zmartwienie.

– Martwię się o Waltera, to normalne!

– Nie. Kiedy opuszczałaś komnatę medyka, nie miałaś takiej napiętej twarzy, ani spojrzenia zaszczutego zwierzęcia. Coś musiało ci się stać. Ale co?

– Powinnam pamiętać – odparła z cieniem uśmiechu na ustach – że twoje oczy widzą nawet w nocy.

Natychmiast podjęła decyzję. Josse był inteligentny, bystry, zwinny i miał głowę pełną pomysłów. Co prawda, nie mógłby całkowicie zastąpić Sary, jednak z pewnością można mu było zaufać.

– Tak, masz rację, Josse! Przed chwilą w tej galerii spotkałam kogoś... właściwie mnicha, wysokiego, chudego, z popielatymi włosami, o twarzy jakby wyciosanej z kamienia, z czarną przepaską na oku... Chciałabym się dowiedzieć, kim jest ten mnich. Otóż przypomina mi on do złudzenia kogoś, kogo ongiś dobrze znałam i myślałam, że dawno nie żyje.

– Zrobi się! – odparł Josse z uśmiechem. – Zaprowadzę cię do Waltera, a sam pójdę zasięgnąć języka!

I zostawiwszy ją przed pokojem w wieży, w którym ułożono Waltera, Josse zniknął za zakrętem schodów jak duch. Katarzyna wsunęła się ostrożnie do pokoju.

Był o wiele mniejszy niż zajmowany przez nią i wyposażony w łóżko, w którym potężne ciało Normandczyka z ledwością się mieściło, oraz dwa taborety... Zbliżyła się na palcach. Walter spał leżąc na plecach, z głową owiniętą bandażami. Na jednym z taboretów stał mały ogarek, rzucający skąpe światło na głowę chorego. Jego twarz była spokojna i odprężona, lecz Katarzynie wydała się niezwykle czerwona. Pomyślała, że być może miał gorączkę i pochyliła się, chcąc ująć jego dłoń, lecz czyjaś ręka powstrzymała ją. Z głębi ciemnej komnaty wyłonił się Hamza, trzymając palec na ustach.

– Dałem mu silny środek nasenny – wyszeptał. – W przeciwnym razie ból uniemożliwiłby mu wyzdrowienie. Zostaw go w spokoju. Gorączka rośnie.

– Wyzdrowieje?

– Mam taką nadzieję! Mózg nie był uszkodzony, jednak nigdy nie wiadomo, czy nie zostaną jakieś ślady.

Oboje wyszli z pokoju. Hamza doradził młodej kobiecie, by udała się na spoczynek, zapewniając, że don Alonso też już dawno śpi. Pożegnawszy się podążył do swego laboratorium, pozostawiając Katarzynę samą sobie. Przeszła przez dziedziniec, wdychając nocne zapachy uśpionej wsi.

Wszystkie dzikie rośliny, wygrzane w ciągu dnia na słońcu, wydzielały silną woń. Powietrze pachniało tymiankiem i macierzanką. Po silnych wrażeniach tego wieczoru potrzebowała spokoju i ciszy. Czerwona masa zamczyska stopiła się z ciemnościami nocy. Nie było słychać żadnych odgłosów, tylko od czasu do czasu wolne kroki strażnika albo krzyk nocnego ptaka. Przez chwilę zatrzymała się pod arkadami, gdzie kafelki błyszczały w blasku księżyca, starając się uspokoić szaleńcze bicie serca. Następnie, pomyślawszy, że Josse może już wrócił z wiadomościami, skierowała się w stronę schodów prowadzących do jej pokoju, kiedy nagle zza kolumny wyskoczył niespodziewanie Tomasz de Torquemada. Niemile zaskoczona Katarzyna wzdrygnęła się, lecz tym razem zaskoczenie było obopólne. Na widok młodej kobiety w aureoli złocistych pukli i świetlistej lekkości jedwabiu sukienki młodzieniec stanął jak wryty.

Przez chwilę stali nieruchomo naprzeciw siebie. Katarzynie zdawało się, że w lodowatym spojrzeniu dostrzega coś na kształt niedowierzania zmieszanego z zabobonnym strachem. Zaciśnięte usta pazia otworzyły się, lecz nie padły z nich żadne słowa. Tomasz oblizał się tylko, podczas gdy jego wzrok omiótł młodą kobietę od szyi, poprzez głęboki dekolt, zatrzymując się w słodkiej dolinie piersi, których kształt podkreślała złota, zaciśnięta pod nimi wstęga. Najwidoczniej chłopiec ten nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego, ponieważ stał jak kołek, nie myśląc zejść jej z drogi. Katarzyna zasłoniła piersi i uśmiechnąwszy się ozięble zapytała: – Czy zechcesz mnie przepuścić, panie?

Na dźwięk głosu paź podskoczył jak obudzony ze snu. Na jego poczerwieniałej twarzy malował się strach. Przeżegnał się szybko kilka razy, wyciągnął ramiona przed siebie, jakby chcąc odepchnąć zbyt kuszące zjawisko, po czym krzyknąwszy gardłowym głosem „Vade retro Satanas”* [*Vade Retro Satanas!

– Idź precz, szatanie!], odwrócił się i czmychnął ile sił w nogach. Po chwili pochłonęły go ciemności nocy. Katarzyna wzruszyła ramionami i poszła swoją drogą. Przed pokojem czekał już na nią Josse, oparty o framugę drzwi.

– No i jak? Dowiedziałeś się, kim jest ten mnich?

– Zwą go Fray Ignacio, ale ludzie arcybiskupa niechętnie o nim mówią. Zdaje się, że wszyscy panicznie się go boją. Chyba nawet bardziej niż Maura i czarnego pazia o twarzy złego ducha.