Ta nierówna walka nie mogła trwać długo i pielgrzymi musieli się poddać, a Katarzyna ku swemu przerażeniu usłyszała śmiertelny krzyk Gerberta ugodzonego lancą w pierś. Na rozkaz don Martina żołnierze wrzucili ciało Klermontczyka do rzeki, której żółte wody pochłonęły go na zawsze.

Pozostałych pielgrzymów pognano do miasta, a potężna krata opadła z powrotem. Katarzyna potrząsnęła ramieniem Hansa, który wyglądał jak sparaliżowany.

– Ruszajmy szybciej! Może uda się nam go wyłowić.

– Kogo? – spytał przybitym głosem.

– Ależ Gerberta, którego ci nędznicy wrzucili do wody! Może jeszcze żyje! Hans posłusznie zaciął konie i wózek zaturkotał po bruku. Na szczęście droga do Las Huelgas wiła się wzdłuż rzeki Arlanzon. Josse opuścił swoje miejsce na tyle i przesiadł się do przodu. Paryski rzezimieszek także był przejęty wypadkami przy moście, miał ściągnięte rysy i błędny wzrok.

– Tak potraktować pielgrzymów... bożych wędrowców proszących jedynie o schronienie, jakie im się należy! – wymamrotał.

– Mówiłem wam przecież, że tutejsza ludność to dzikie bestie! – rzucił z nagłą gwałtownością Hans. – A don Martin jest najgorszy ze wszystkich. Obym jak najszybciej skończył tu pracę! Chciałbym już wrócić do mego kraju, nad brzeg Renu... To wielka, prawdziwa rzeka! Majestatyczna i wspaniała! Nie ma porównania z tą małą i brudną...

Katarzyna nie odzywała się, pozwalając Hansowi wyładować złość, gdyż czuła, że bardzo tego potrzebuje. Sama nie spuszczała oczu z rzeki, wypatrując ciała Gerberta. Nagle dostrzegła długi, czarny kształt dryfujący na błotnistej wodzie. Wstała i wskazała ręką w tamtą stronę.

– Patrzcie! Jest tam! Zatrzymajcie wózek!

– Przecież on nie żyje! – odrzekł Hans. – Nie ma po co się zatrzymywać.

– A może jeszcze nie jest martwy? Nawet gdyby był, ma prawo do chrześcijańskiego pochówku!

Hans wzruszył ramionami.

– Brudna woda warta jest tyle samo co ziemia w tym zgniłym kraju! – odparł. – Skoro jednak tak ci na tym zależy, pani, możemy się zatrzymać.

Hans zatrzymał wózek na skraju drogi. Katarzyna zeskoczyła zwinnie na ziemię i pobiegła w stronę zakola rzeki, do którego zmierzał nurt niosący ciało. Josse, który ruszył w jej ślady, bez wahania wlazł do wody, chwycił Gerberta i wyciągnął go na brzeg. Z pomocą Katarzyny ułożył ciało na przybrzeżnych kamieniach. Klermontczyk miał zamknięte oczy, nozdrza i pobielałe usta zaciśnięte, a jednak czuło się, że jeszcze oddycha. Na jego piersi widać było głęboką, lecz nie krwawiącą już ranę. Josse pokręcił głową z powątpiewaniem.

– Nie pożyje już długo, pani Katarzyno... Stracił zbyt dużo krwi. Katarzyna nic nie mówiąc usiadła na kamieniach i delikatnie położyła sobie głowę Gerberta na kolanach. Hans podszedł do niej i bez słowa podał jej manierkę z koziej skóry, w której było wino. Katarzyna zwilżyła nim bezbarwne wargi pielgrzyma. Gerbert wzdrygnął się, otworzył oczy i ze zdziwieniem spojrzał na młodą kobietę.

– Katarzyno! – wybełkotał. – Czy ja śnię... czy ty też nie żyjesz?... Dużo myślałem o tobie...

– Nic nie mów, Gerbercie! Ja żyję i ty także!

– Muszę mówić! I masz rację, żyję jeszcze... bo cierpię, ale już niedługo... Chciałbym... księdza... żeby nie odejść z moim grzechem!

Z największym wysiłkiem próbował wstać, czepiając się ramienia Katarzyny. Josse klęknął za nim i podniósł go ostrożnie. Gerbert potoczył mętnym wzrokiem po nachylonych nad nim twarzach i westchnął: – Nikt z was nie jest księdzem, prawda?

Katarzyna zaprzeczyła, z trudem powstrzymując łzy. Gerbert próbował się uśmiechnąć.

– W takim razie ty mnie wysłuchasz, Katarzyno, wszyscy troje mnie wysłuchacie! Przegnałem cię wtedy, pani, skazałem na samotną wędrówkę... gdyż myślałem, że cię nienawidzę... tak jak nienawidziłem wszystkich kobiet... Potem jednak zrozumiałem, jak bardzo się mylę! Nie mogłem przestać myśleć o tobie, Katarzyno... i dalsza wędrówka stała się dla mnie istnym piekłem!... Pić! Dajcie mi jeszcze wina! Przywraca mi siły!

Katarzyna ostrożnie dała mu się napić. Gerbert z powrotem przyszedł do siebie i otworzył oczy.

– Wkrótce umrę... i tak będzie najlepiej... Nie byłem godzien przystąpić do grobowca Apostoła, ponieważ... ja... zabiłem swoją żonę! Zabiłem ją z zazdrości! Zabiłem... bo kochała innego! Byłbym zabił każdą kobietę!

Zamilkł, opadając ciężko do tyłu i Katarzyna pomyślała, że już po nim, lecz po chwili uniósł znowu powieki, ciężkie od powiewu śmierci. Głos nieszczęśnika osłabł, słowa plątały się bez składu, usta gorączkowo chwytały powietrze.

– Przebaczcie... Trzeba przebaczyć... Cierpiałem... Och! Jak ja cierpiałem... Alysia! Kochałem ją! Wtedy potrafiłem jeszcze kochać...

Ostatnie słowa były niezrozumiałe. Słaba iskierka życia, wlana w bezkrwiste ciało wraz z winem, szybko zgasła. Gerbert pobielał jak papier, jego sine wargi poruszały się już bez słów. Katarzyna poczuła, że ciało Gerberta sztywnieje w skurczu agonii. Z ust nieszczęśnika dobyło się jeszcze jedno słowo: – Boże...

Było to ostatnie westchnienie Gerberta i po chwili jego oczy zamknęły się na wieki. Katarzyna ostrożnie położyła jego głowę na kamieniach i ocierając wilgotne oczy, spojrzała na Hansa, który stał obok jak skamieniały.

– Gdzie możemy go pogrzebać?

– Mnisi z Hospital del Rey powinni się tym zająć. Ułóżmy go na wózku. Hans i Josse zawinęli ciało pielgrzyma w jego podarty płaszcz i położyli na stercie kamieni, pod którymi ukryty był Walter. Ten tymczasem nie ruszał się, powalony solidną dawką wina z makiem, które wlał w niego Hans. Strzelił bicz i wózek potoczył się drogą, która wedle zapewnień Hansa nie była już długa.

W istocie, po kilku chwilach ukazały się białe mury i kwadratowa wieża potężnego klasztoru cystersów, otoczonego solidnym murem, w którym widoczne były tylko dwie bramy.

– Las Huelgas! – wyjaśnił Hans. – Najsłynniejszy klasztor w Hiszpanii. Założony przez króla Alfonsa VIII i królową Anglii, Alienor, dla szlacheckich panien i jako miejsce wiecznego spoczynku dla ludzi ich pokroju. Ale jak wieść niesie, klasztor podupadł w ostatnich czasach.

Jakby na potwierdzenie tych słów z romańskich okien klasztoru doszły ich dźwięki muzyki, nie mające w sobie nic religijnego. Dające się rozróżnić wiole, lutnie i harfy towarzyszyły młodemu kobiecemu głosowi śpiewającemu pieśń miłości wśród wesołych śmiechów. Błękitne niebo i blask słońca przydawały temu niezwykłemu klasztorowi nastroju wesołości.

– Co to wszystko znaczy? – spytała ze zdumieniem Katarzyna.

– A to, że zakonnice z Las Huelgas wybierane są teraz nie pod względem cnót czy pobożności, lecz pod względem urody i zręczności w sztuce kochania – odparł zgryźliwie Hans. – Król Jan, miłujący sztuki piękne, a w szczególności muzykę, oraz konetabl, miłośnik pięknych dam... często tu zajeżdżają, spędzając wiele miłych chwil. Dlatego nie tutaj zostawimy naszego zmarłego, lecz udamy się do starych mnichów w Hospital del Rey, którzy zresztą nie znoszą tego perfumowanego sąsiedztwa.

Stary przytułek znajdował się nie opodal i sprawiał o wiele skromniejsze wrażenie, a reperacje, których miał w nim dokonać Hans, były mu bardzo potrzebne. Pielgrzymi z Composteli już dawno przestali się tutaj zatrzymywać, wybierając schronisko Santo Lesmes w centrum Burgos. Hospital del Rey popadł w niepamięć.

Kiedy wózek przejechał przez bramę znajdującą się w wieży i znalazł się na wewnętrznym podwórzu, na spotkanie przybyszów wyszedł stary furtian o twarzy pooranej zmarszczkami jak stary pergamin.

– Mistrzu Hansie! – ucieszył się staruszek na widok kamieniarza. – Niebo cię nam zsyła! Przybywasz w samą porę, gdyż dzwonnica w naszej kaplicy lada chwila może się nam zwalić na głowy. Zawiadomię wielebnego przeora!

Podczas gdy mnich podreptał przez porośnięte chwastami podwórze, Katarzyna ześlizgnęła się powoli z wozu.

Kiedy godzinę później Katarzyna i Josse opuszczali Hospital del Rey, ich samopoczucie, pomimo udanej ucieczki, nie było najlepsze. Śmierć Gerberta mocno dotknęła serce młodej kobiety. Wyrzucała sobie, że pozwoliła mu umrzeć, tak jakby to była jej wina. W dodatku stan Waltera bardzo ją niepokoił.

Kiedy przed chwilą, po krótkiej naradzie z przeorem, Hans zdjął ciało Gerberta z wozu, stała się rzecz dziwna i straszna: Walter, którego położono na ławie, ocknął się z otępienia spowodowanego oparami wina, lecz natychmiast popadł w jakiś dziwny stan. Przewrócił oczami, zesztywniał i tak zacisnął szczęki, że aż zazgrzytał zębami. Następnie stoczył się z ławy na podłogę skręcając się i waląc o nią głową, wijąc się przy tym w konwulsjach. Po chwili zaś zapadł w głęboki letarg, a na jego usta wystąpiła piana. Przerażona Katarzyna cofnęła się aż pod mur i przycisnęła się do niego, jakby chciała się z nim stopić. Hans i Josse nie ruszyli się z miejsca. Przeor przeżegnał się pośpiesznie kilka razy i wybiegł z sali, lecz nie na długo. Po chwili wrócił uzbrojony w wiadro święconej wody, którą chlusnął na chorego. Wraz z nim przybył młody mnich z wielkim kadzidłem, z którego dobywał się gęsty, duszący dym.

Hans nawet nie miał czasu, by nie dopuścić do oblania Waltera zimnym tuszem, lecz natychmiast przystąpił do ostudzenia gniewu przeora, który życzył sobie, by nieznajomy, opętany bez wątpienia przez demony, został natychmiast zabrany z ich świętego przybytku. Hans rzucił na Katarzynę pełne zakłopotania spojrzenie.

– Musicie zaraz wyjechać! Dostaniecie od nas mały powóz, żebyście mogli go zabrać. Przeor jest przekonany, że w ciele Waltera zalęgły się demony... i nic nie mogę na to poradzić...

– Czy naprawdę... opętały go demony? – Katarzyna spytała Hansa z niedowierzaniem.

Odpowiedzi nieoczekiwanie udzielił Josse.

– Starożytni Rzymianie nazywali tę chorobę świętą chorobą. Utrzymywali, że w ciele ogarniętym konwulsjami zamieszkał sam Bóg. Ja natomiast poznałem ongiś mauretańskiego medyka, który twierdził, że jest to zwykła choroba, której siedlisko znajduje się w głowie.