Pierwszy wrócił Josse, lecz jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

– Ucieczka nie będzie łatwa – powiedział. – Miejscowi ludzie tak nienawidzą bandytów z Oca, że nie przepuszczą żadnemu z nich. Jeśli uprowadzimy ich więźnia, gotowi są wzniecić rewolucję!

– A niechże rozniosą wszystko! – krzyknęła Katarzyna. – Co mnie to obchodzi, nie jesteśmy stąd! Liczy się tylko życie Waltera!

Josse popatrzył na nią jakoś dziwnie i rzekł: – Czy aż tak go kochasz?

Katarzyna wyczuła uszczypliwość w jego głosie, spojrzała prosto w oczy dawnego włóczęgi i nie bez pewnej wyniosłości rzuciła: – A tak! Kocham go jak brata... albo i więcej! To wieśniak, lecz jego dzielność i lojalność czynią go bardziej godnym złotych ostróg niż niejednego szlachetnie urodzonego! Więc jeśli myślisz, że uda ci się mnie namówić, bym opuściła to miasto zostawiając go samego na pastwę tej krwiożerczej gawiedzi, to tracisz czas, mój panie! Zrobię wszystko, by go uratować, nawet gdybym miała zginąć!

Usta Jossego rozszerzyły się w uśmiechu, a w jego oczach zatańczyły żartobliwe iskierki.

– A kto mówi inaczej? Ja tylko zauważyłem, że to będzie trudne i może nawet wywołać rewolucję, ale nic poza tym! Posłuchaj, pani!

W istocie, z zewnątrz dobiegały coraz bardziej napastliwe okrzyki domagające się śmierci skazańca.

– Alkad musiał podwoić straże przy wieży – stwierdził Josse.

– Podwoić straże?

– Ale to nie straże mnie niepokoją, lecz tłum żądny krwi – rzucił Hans, który właśnie wrócił z miasta. – Jeśli deszcz ich nie przegoni z placu i będą tam sterczeć przez całą noc, pilnując skazańca, to nasz plan się nie powiedzie.

Otrząsnąwszy się jak kundel z błyszczących na nim kropli deszczu, popatrzył na Katarzynę oczami pełnymi współczucia. Kobieta była blada jak papier i z trudem udawała spokój. Nie odzywała się, obserwując jak Hans zzuwa zabłocone buty. W końcu odważyła się zadać pytanie, które od dłuższej chwili cisnęło się jej na usta: – A wciągnik?... Czy mogłeś się nim zająć?

– Oczywiście! Naoliwiłem go tak, że można by go usmażyć na patelni! Lecz nic nie poradzę na ten cały motłoch, który nie zamierza stąd odejść. Nawet nie będziemy mogli nakarmić twojego przyjaciela.

– Muszą odejść! – powiedziała Katarzyna przez zaciśnięte zęby. – Muszą!

– Tak, ale jak ich do tego zmusić? Jeśli nawet deszcz nie dał im rady i nie zmusił do schowania się w domach?

W tej chwili dało się słyszeć potężne uderzenie pioruna, od którego wszyscy troje aż podskoczyli. Równocześnie deszcz zamienił się w prawdziwy potop. W mgnieniu oka plac opustoszał. Ludzie pouciekali do domów, a żołnierze zbili się w kupkę, szukając schronienia pod murami katedry. Robotnicy w pośpiechu zeszli z wieży. Została tylko klatka targana podmuchami wiatru i sieczona deszczem.

– Och! Gdybyż nawałnica mogła trwać całą noc! – westchnęła Katarzyna.

– Czasem zdarza się, że burza trwa długo. W każdym razie zapowiada się ciemna noc. Chodźcie, moi ludzie wracają. Musimy się posilić i odpocząć. Mamy dziś w nocy sporo roboty!

Podczas wieczerzy cały czas słychać było bębnienie deszczu o dach. Robotnicy jedli w ciszy, zmęczeni całym dniem pracy, po czym jeden za drugim poukładali się w swoich legowiskach. Dwóch czy trzech dotrzymało towarzystwa Hansowi, który sięgnął po piwo z beczki.

Katarzyna siedząc ze spuszczoną głową pomyślała, że niebiosa sprzysięgły się przeciw Walterowi, nie oszczędzając mu niczego, łącznie z deszczem. Wreszcie wszyscy robotnicy usnęli, a stara Urraca też gdzieś zniknęła. Powoli w zadymionej kuchni zapadł mrok, a dom napełnił się chrapaniem. Tylko Katarzyna nie spała; siedząc z otwartymi oczami na ławie wsłuchiwała się w szaleńcze bicie swego serca. Kiedy z ciemności wyłonili się Hans i Josse, zerwała się gotowa do drogi.

– Chodźmy! – rzucił kamieniarz. – Teraz albo nigdy!

Po chwili wszyscy troje byli już przy studni na podwórzu. Niestety, deszcz prawie przestał padać, lecz noc była czarna choć oko wykol.

– Poczekajcie! Musimy zabrać ze sobą kilka rzeczy – powiedział Hans, po czym wręczył Katarzynie zawiniątko z szorstkiego materiału, a Jossemu ciężki worek, sam też zarzucił sobie na plecy ciężki wór.

– Co jest w tych workach? – spytała Katarzyna.

– Zobaczysz na wieży! A teraz w drogę!

W całkowitych ciemnościach przebyli drogę znaną z poprzedniej nocy. Katarzyna szła trzymając Hansa za pas, żeby nie upaść. Bez kłopotów dotarli do bramy i weszli do katedry. Podobnie jak wczoraj, zastali w środku dwóch mnichów pogrążonych w modlitwie, tym razem przy grobowcu Cyda. Katarzyna zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu, gotowa zadać cios pierwszemu, który ośmieliłby się zawrócić ją z drogi.

Katarzyna pochyliła się, zmuszona do tego przez hulający na szczycie wieży wiatr, lecz jej oczy szybciej niż poprzedniej nocy przyzwyczaiły się do mroku.

Hans szybko przystąpił do działania. Podwinąwszy rękawy, popluł w dłonie i chwycił wielkie koło wciągnika, na które Katarzyna spojrzała z obawą, że jednemu człowiekowi nigdy nie uda się go wprawić w ruch.

– Pomogę ci, panie! – zaproponowała.

– Nie. Nie trzeba. Lepiej zrobisz, jeżeli pomożesz Jossemu wciągnąć klatkę za balustradę, kiedy już znajdzie się na górze. Nie będzie to wcale łatwe. A z wciągnikiem poradzę sobie sam!

Nie zwlekając zaczerpnął głęboko powietrza i naparł na potężną korbę wciągnika. Klatka drgnęła, po czym bardzo powoli zaczęła unosić się w górę. Wszystko odbywało się bezszelestnie. Człowiek w klatce nie poruszał się, można było co najwyżej odgadnąć jego obecność.

– Żeby tylko nie był martwy! – szepnęła Katarzyna, którą przerażał nieruchomy zarys sylwetki Waltera.

– Żeby tylko Hansowi się udało! – odpowiedział Josse. – Podnieść samemu taki ciężar to zadanie dla Herkulesa!

Tymczasem oddech Hansa stał się krótki i napięty. Walka człowieka z potwornym ciężarem stawała się coraz bardziej dramatyczna. Klatka podnosiła się coraz oporniej.

– Mój Boże... Nie da rady... – jęknęła Katarzyna.

W tej chwili jęk uwiązł jej w gardle na widok wyłaniającego się ze schodów cienia. Nie zdążyła jednak nawet krzyknąć, kiedy nieznajoma postać dopadła do wciągnika, by połączyć swe wysiłki z Hansem.

– Kim jest ten człowiek? – spytała zaskoczona.

– Nie bój się, to mój pomocnik, Hatto. Domyślił się, co chcemy zrobić, i przyszedł nam z pomocą.

– Dlaczego?

– Mężczyzna, któremu don Martin kazał odciąć dłoń, to jego brat, Gottlieb. Możemy mu zaufać.

Dzięki nieoczekiwanej pomocy, klatka zaczęła szybciej unosić się do góry i wkrótce jej czubek wyłonił się nad balustradą. Josse za pomocą haka błyskawicznie przyciągnął ją do siebie.

– Ostrożnie! – szepnął Hans. – Ostrożnie... Trzeba ją postawić na posadzce nie czyniąc hałasu.

Zadanie było niezwykle trudne. Katarzyna powstrzymywała oddech i pomimo nocnego chłodu cała była spocona. Chwyciwszy chropowaty, drewniany pręt klatki doznała uczucia zwycięstwa. Jeszcze przez chwilę okropna klatka kręciła się nad posadzką, żeby wreszcie powoli na niej osiąść. Dwaj mężczyźni przy kołowrotku odetchnęli z ulgą i rękawami otarli pot z czoła. Tymczasem Josse rzucił się do otwierania klatki. Prosty, żelazny zamek nie sprawił mu większego kłopotu i kiedy tylko popuścił, Katarzyna natychmiast znalazła się w środku, dotykając niecierpliwymi rękami bezwładnego i przemokniętego przyjaciela.

– Nie porusza się... – szepnęła zaniepokojona.

– Zostaw go nam i wyjdź z klatki, pani – rozkazał Josse.

– Szybciej! – rozzłościł się Hans. – Popatrzcie na niebo! W istocie, zza zasłony chmur pokazało się nikłe światło.

– Wystarczy, aby ktokolwiek zauważył, że klatka zniknęła, i będzie po nas!

Całe miasto spadnie nam na głowę, a wtedy... niech Bóg ma nas w swej opiece!

– We wszystkich krajach na świecie kościół jest miejscem azylu – rzuciła gniewnie Katarzyna.

– We wszystkich być może... lecz tutaj nie byłbym tego taki pewny. Trzej mężczyźni z wielkim trudem wyciągnęli więźnia z klatki. Był zupełnie bezwładny, nie dawał żadnego znaku życia. Katarzyna położyła mu rękę na piersi i odetchnęła z ulgą.

– Żyje! – westchnęła. – Tylko jak długo?

– Prędzej! – rozkazał Hans. – Rozbierzcie go!

– Ale dlaczego?

– Zobaczycie! Pośpieszcie się wreszcie! Zaraz wzejdzie księżyc! Jakby na potwierdzenie jego słów na dole jeden ze strażników zakaszlał, a potem doszedł ich uszu brzęk lancy. Czterej spiskowcy zamarli, czekając z obawą na alarm... Nadal jednak trwała cisza, więc z westchnieniem ulgi Josse, Katarzyna i Hatto zabrali się do rozbierania Waltera, a Hans sięgnął do ciężkiego wora i wyciągnął zeń kawał drewna, któremu pośpiesznie nadano kształt skulonej, ludzkiej postaci.

– Klatka musi nadal tak wyglądać, jakby ktoś w niej był – powiedział Hans – bo inaczej ludzie od świtu zaczną przeczesywać miasto i nie będziemy mogli przeprowadzić tego człowieka. Przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy zamiany przez kilka dni.

Katarzyna już wcześniej domyśliła się fortelu dzielnego Niemca. Strzępy ubrania dały się łatwo zdjąć z ciała Waltera i zostały zastąpione płaszczem, który przyniosła Katarzyna. Tymczasem Hans owinął swój kawał drewna zdjętymi z jeńca szmatami i umieścił go w klatce.

– Z dołu nikt nie zauważy różnicy, lecz gdyby ktoś spojrzał z wieży... Najwięcej trudności sprawiły łańcuchy krępujące więźnia, najmniejszy krzyk bólu mógłby ściągnąć uwagę strażników. Kiedy Hans zaczął piłować łańcuchy przy kostkach, Katarzyna wstrzymała oddech. Kamieniarz był jednak naprawdę bardzo zręczny. Operacja zakończyła się sukcesem, a skazaniec nawet nie pisnął.

Łańcuchy szybko rozlokowano na kukle i zamknięto klatkę. Następnie Hans z pomocą Hatto zabrali się do spuszczania klatki, a Katarzyna z Jossem uważali, żeby wszystko odbyło się bezszelestnie. Kilka minut później potworne narzędzie tortur zajęło swoje poprzednie miejsce. Był najwyższy ku temu czas!