– Nie rozumiesz, panie, bo nie znałeś Waltera. Otóż wiedz, panie Hansie, że w całej Francji nie znalazłbyś szlachetniejszej i lojalniejszej duszy! Straciłam go z oczu nie więcej niż parę miesięcy temu i nie wierzę, żeby przez ten czas mógł zmienić się do tego stopnia! Posłuchaj, co o nim powiem, a ocenę zostaw na potem!

Katarzyna w prostych słowach, nie starając się o łatwe efekty, opowiedziała, kim był Walter, ile razy uratował jej życie, jak wyruszył na poszukiwanie Arnolda, jak wreszcie zniknął w Pirenejach. Hans wysłuchał jej opowieści bez słowa.

– Czy wreszcie rozumiesz? Czy teraz rozumiesz, że nie mogę pozwolić, by zginął, i to w taki straszny sposób!

Po wysłuchaniu Katarzyny Hans przez dłuższą chwilę ważył swe myśli, nerwowo zaciskając palce, zanim odparł: – Teraz rozumiem... W takim razie możesz liczyć, pani, na moją pomoc!

– Dlaczego chcesz nam pomagać? – przerwał gwałtownie Josse. – Przecież nawet nas nie znasz, więc po co miałbyś ryzykować dla pary nieznajomych? Chyba... że liczysz na nagrodę w postaci pierścienia królowej Yolandy!

Słysząc te słowa, Hans zerwał się z ławy i podstawił zaciśniętą pięść pod nos Jossego.

– Powtórz, coś rzekł, przyjacielu, a rozkwaszę ci facjatę, jak się patrzy! Hans z Kolonii nigdy nie przyjmuje zapłaty za oddaną przysługę!

Katarzyna rzuciła się pomiędzy przeciwników i łagodnie odepchnęła pięść Hansa sprzed nosa Jossego, na którym nie zrobiła ona zresztą większego wrażenia.

– Przebacz mu, panie! – rzekła do Hansa. – W dzisiejszych czasach nie ufa się nikomu, lecz ja ci wierzę! Powiedz tylko, dlaczego chcesz nam pomóc, ryzykując własne życie?

– Sam dobrze nie wiem... Może dlatego, że mi się podobasz, pani... a może dlatego, że Walter, tak jak ja sam, jest synem Północy. Poza tym on zaczął mnie intrygować i nie będę patrzeć spokojnie, jak idzie pod nóż. Chyba nie zaznałbym potem spokoju. Musicie też wiedzieć, że nienawidzę alkada za to, że jednemu z moich robotników kazał odciąć dłoń, oskarżając go niesłusznie o kradzież. Z miłą chęcią spłatam mu figla! – rzekł, po czym oddalił się w głąb kuchni, gdzie leżał zwinięty materac, rozłożył go blisko ognia i powiedział: – Połóż się na nim, pani, i staraj się zasnąć. Po północy, kiedy jest najciemniej, wyjdziemy na wieżę i spróbujemy dosięgnąć klatki.

– Czy sądzisz, że uda się nam go uwolnić? – spytała z nadzieją w oczach.

– Tej nocy nie, musimy najpierw przygotować plan ucieczki. Lecz na pewno uda nam się podać mu coś do jedzenia i picia!

Głos stróża nocnego dawno obwieścił północ, kiedy drzwi chaty kamieniarza otworzyły się bezszelestnie i wyszły z niej trzy cienie – dwa duże, jeden mały. Na placu nie było żywej duszy, z wyjątkiem strażników stojących u stóp wieży. Czarny kot przebiegł drogę trzem nocnym markom.

Zamierzali dotrzeć do bocznej bramy del Sarmental, a w szczególności do jej małej furty, do której Hans miał klucz, jako że w tym miejscu budował kaplicę.

Wstrzymując oddechy i bacząc, by się nie potknąć, powoli posuwali się do przodu.

Josse trzymał pod pachą dzban z wodą, a Hans połeć słoniny i bochenek chleba. Katarzyna nie niosła niczego, szła z oczami wbitymi w ziemię, bojąc się spojrzeć na wiszącą nad jej głową klatkę.

– Uważajcie! – szepnął Hans, kiedy stanęli przed schodami wiodącymi do bramy. – W katedrze panuje okropne echo, a zawsze jest w środku dwóch mnichów na modłach. Zmieniają się co noc. Podaj mi dłoń, Katarzyno, poprowadzę cię!

Katarzyna wsunęła drżącą dłoń do chropowatej łapy Hansa i ruszyła za nim posłusznie. Josse chwycił poły jej płaszcza. Kamieniarz bezszelestnie otworzył furtkę. Z chóru było widać dwóch mnichów, których łyse czaszki błyszczały w skąpym świetle lampki oliwnej. Klęcząc na kamiennej posadzce, powtarzali monotonnie słowa modlitwy, odpowiadając sobie wzajemnie.

Hans przeżegnał się i poprowadził przyjaciół wzdłuż rozpoczętej przez siebie kaplicy, by w mroku filarów dotrzeć do schodów prowadzących na wieżę. Panowały tutaj egipskie ciemności i Hans musiał potrzeć krzesiwo. Na ziemi leżały sterty łuczyw, z których Hans podniósł jedno i zapalił.

– Kiedy dojdziemy na górę, zgaszę je – powiedział – a teraz szybko!

Schody były strome. Kiedy wreszcie Hans zgasił łuczywo, wszyscy z trudnością łapali oddech. Katarzyna poczuła powiew świeżego powietrza. Znajdowali się na zewnątrz i choć niebo było pełne gwiazd, przez chwilę musiała przyzwyczajać wzrok do otoczenia.

– Uważajcie pod nogi, pełno tu kamieni i drewnianych bali.

W istocie, było to główne miejsce pracy kamieniarza, który ponad kwadratowymi wieżami wznosił iglice ozdobione kwiatonami* [*Kwiaton, archit. – element dekoracyjny w kształcie pęków stylizowanych kwiatów lub liści, charakterystyczny dla sztuki gotyckiej.] stanowiącymi powód jego wielkiej dumy. Katarzyna ujrzała wielkie koło, na którym kręcił się wciągnik, wyglądający w nocnej scenerii jak narzędzie tortur. Trzymając się ciągle ręki Hansa, podeszła do ażurowej balustrady i wychyliła się. Poniżej kołysała się klatka zawieszona na grubym sznurze wciągnika. Poprzez drewniane kraty dało się zauważyć skurczoną postać więźnia, który z głową uniesioną ku niebu pojękiwał cichutko. Katarzyna spojrzała błagalnie na Hansa.

– Wyciągnijmy klatkę i uwolnijmy go! Jest ranny!

– Wiem, lecz tej nocy nam się to nie uda. Wciągnik okropnie skrzypi. Gdybym go teraz ruszył, to zaraz mielibyśmy żołnierzy na karku i nic nie zyskalibyśmy.

– A znasz jakiś sposób, żeby nie skrzypiał?

– Oczywiście, trzeba go nasmarować, lecz tego nie można robić w nocy. A poza tym, mówiłem już, że najpierw musimy przygotować plan ucieczki. Tymczasem spróbujemy go pocieszyć i wzmocnić. Zawołaj go, pani... bardzo cicho. Pamiętaj o żołnierzach na dole.

Przytrzymywana przez Jossego, który kurczowo uczepił się jej paska, Katarzyna wychyliła się najdalej jak mogła i cicho wyszeptała: – Walterze... Walterze... To ja... Katarzyna...

Więzień powoli odwrócił głowę w kierunku, skąd dobiegał szept.

– Ka... ta... rzy... na... – odparł zduszonym głosem, jakby obudził się z głębokiego snu.

Potem nastąpiła cisza, w czasie której Katarzyna słyszała bicie własnego serca, a do jej uszu dobiegł jęk skazańca: – Pić... pić...

Katarzyna zmartwiała... Czy był aż tak osłabiony, że nie usłyszał jej imienia?

– Walterze! To ja! Katarzyna de Montsalvy. Spójrz na mnie! Powiedz coś!

– Poczekaj! Dajmy mu najpierw pić! – przerwał jej Hans, po czym zwinnie przywiązał wąską szyjkę dzbana do żerdzi znalezionej na budowie i spuścił ją powoli do klatki, aż dotknęła rąk więźnia, lecz ten jakby niczego nie zauważył.

– Masz przyjacielu, pij!

Więzień powoli dotknął dzbana, a następnie chwycił go oburącz i wydając jakieś gardłowe dźwięki przywarł ustami do brzegu i zaczął łapczywie pić, zachłystując się jak zwierzę u wodopoju. Po opróżnieniu dzbana do ostatniej kropli z powrotem wpadł w otępienie. Katarzyna ze ściśniętym sercem wyszeptała: – Nie poznaje mnie... Nawet nie wiem, czy mnie słyszy...

– To na pewno gorączka – stwierdził Hans. – Jest ranny w głowę. A teraz spróbujmy dać mu coś do jedzenia.

Chleb i boczek miały takie samo powodzenie jak woda, lecz po zaspokojeniu głodu nieszczęśnik nadal wydawał się być głuchy na wezwania Katarzyny. Co prawda podnosił głowę do góry, lecz patrzył na nią tak, jakby była przezroczysta, po czym odwracał głowę. Z jego ust dobywała się cicha, monotonna skarga.

– Boże! Czy on zwariował? – przeraziła się Katarzyna.

– Nie, nie sądzę – pocieszał ją Hans – ale ma majaki. Chodźmy, na razie nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Jutro postaram się naoliwić wciągnik, żeby nie skrzypiał, a następnej nocy spróbujemy go stąd wyciągnąć.

– Ale czy uda nam się wyprowadzić go z miasta? Bramy są solidne i dobrze strzeżone.

– Wszystko w swoim czasie! I na to znajdzie się sposób!

– Za pomocą mocnego sznura – wtrącił milczący dotąd Josse – można by spuścić się po murze obronnym.

– Tak... ale to ostateczność! Ja mam coś lepszego w zanadrzu. W moim fachu wystarczy dobrze patrzeć, żeby nauczyć się wielu rzeczy – dodał uśmiechając się zagadkowo. – A teraz musimy wracać.

Katarzyna, rzuciwszy ostatnie spojrzenie więźniowi, dała się poprowadzić do schodów. W ciemnym wnętrzu katedry słychać było nadal monotonne głosy modlących się mnichów, nie podejrzewających niczyjej obecności. Brama zamknęła się cicho i trzy cienie na powrót znalazły się na ulicy.

Po powrocie do domu kamieniarz zrobił swoim gościom małą lekcję.

– Jakby was kto pytał, macie utrzymywać, że jesteście moimi kuzynami w drodze do Composteli. Nie rozmawiajcie tylko z moimi robotnikami, gdyż kilku z nich pochodzi z mojego kraju i mogłoby ich zdziwić, że nie znacie naszego języka. Poza tym, możecie wychodzić do miasta i robić, co się wam podoba.

– Dzięki ci, panie, ale nie mam ochoty wychodzić, gdyż na widok tej klatki czuję się chora. Zostanę w domu.

– A ja nie! – rzekł Josse. – Jak się planuje ucieczkę, trzeba mieć uszy i oczy otwarte!

Następny dzień był dla Katarzyny istną męką. Od samego rana siedziała w domu wsłuchując się w padające krople deszczu. Znowu dobiegały jej uszu złorzeczenia i okrzyki nienawiści pod adresem biednego Waltera. Jedynym jej towarzystwem była stara Urraca, która cały czas mamrotała jakieś niezrozumiałe wyrazy, krzątając się po kuchni. Gdy nadeszła pora posiłku, postawiła przed Katarzyną miskę pełną zupy, kilka prawie całkiem spalonych placków i dzbanek wody. Sama zaś odeszła do swojego kąta przy beczce i zaczęła przypatrywać się młodej kobiecie tak uporczywie, że Katarzyna, nie mogąc dłużej znieść świdrującego spojrzenia staruchy, wyszła na podwórze i usiadła na krużganku, postanowiwszy w tym miejscu czekać na powrót mężczyzn.