– Przy odrobinie szczęścia – powiedziała rankiem Ermengarda do Katarzyny – będziemy jedynymi gośćmi w zajeździe, dzięki czemu wygodnie się ulokujemy!

Kiedy jednak Katarzyna przekroczyła bramę zajazdu, jej oczom ukazała się wielka liczba koni i mulic, przy których uwijali się porządnie odziani giermkowie. Wokół płonącego pośrodku ogniska odpoczywało około dziesiątki rycerzy piekących wielki kawał mięsa. Przez szeroko otwarte drzwi dało się zauważyć kilku opasłych norbertanów usługujących zapewne znamienitemu biesiadnikowi. Słychać też było potężne trzaskanie ognia w kominku.

Zdaje się, że nie grozi nam samotność – zmartwiła się w duchu Katarzyna. Żebyśmy chociaż dostali pokój!

W tej chwili zbliżył się do niej jeden z zakonników i powiedział: – Pokój z tobą, moja siostro! Czym możemy ci służyć?

– Prosimy o dach nad głową i trochę strawy – odparła Katarzyna. – Ale jest nas więcej... Pozostali zaraz nadjadą i obawiam się, że...

Stary człowiek uśmiechnął się, a jego twarz zamieniła się w jedną wielką siatkę zmarszczek.

– Nie obawiaj się, nasz dom jest pojemny i starczy miejsca dla wszystkich.

Czy zechcesz zsiąść z konia? Nasz brat zajmie się waszymi wierzchowcami.

Katarzyna już go jednak nie słuchała, gdyż właśnie spostrzegła stojącego nie opodal stajni rycerza w zbroi, a na niej znajomy herb...

Pomimo zapadającego zmierzchu nie mogła się pomylić! To był herb Filipa, księcia Burgundii!

Poczuła, że blednie, w jej głowie zawirował tabun myśli. To niemożliwe, żeby książę Filip znajdował się w tym miejscu! Owszem, ta eskorta mogła należeć do wielkiego pana, lecz z pewnością była zbyt skromna jak na Wielkiego Księcia Zachodu!... A jednak, przecież miała przed oczami znajome kwiaty lilii...

Z zaskoczenia wyrwał ją dopiero łagodny głos zakonnika.

– Czy jesteś cierpiąca, moja córko?

Katarzyna, nie mogąc odwrócić oczu od niepokojącego ją herbu, spytała: – Kim jest ten wielki pan, który do was przybył?

– To osobisty wysłannik Filipa, księcia Burgundii.

– Wysłannik? Do kogo? Do jakiego kraju?

– A skąd ja mam to wiedzieć! Może do władcy Kastylii lub do króla Aragonii, chyba żeby... do króla Nawarry... Ale, ale... coś mi się widzi, moja córko, że źle się poczułaś! Wejdźże do środka. Potrzebujesz odpoczynku.

Uspokojona nieco słowami starego zakonnika, Katarzyna zsiadła z konia. W tej samej chwili na dziedziniec wpadła w tumanach kurzu Ermengarda ze swoją świtą. Hrabina miała wielce niezadowoloną minę, jej oczy ciskały błyskawice.

– A więc to tak, moja droga! – rzuciła na widok Katarzyny. – Już od wielu godzin pędzimy za wami i nie możemy was dogonić!

– Wybacz, Ermengardo, lecz dłużej nie mogłam tracić czasu – odpowiedziała Katarzyna bezbarwnym tonem. – A ty, pani, ciągle napotykałaś na swej drodze różnych ludzi, do których miałaś ochotę zagadać. Po prostu chciałam dzisiaj znaleźć się w tym zajeździe, zanim zapadnie zmierzch, dlatego trochę przyśpieszyłam. Ot i wszystko...

– Wydaje mi się jednak... – zaczęła hrabina, lecz w tej chwili słowa zamarły w jej ustach, a oczy zapłonęły jaśniejszym blaskiem. Ona także rozpoznała herb na zbroi oficera i w jednej chwili jej ocienione delikatnym meszkiem wargi rozszerzyły się w pełnym uśmiechu. – Coś mi się zdaje, że będziemy mieć dzisiaj towarzystwo! – rzekła z niezwykłym ożywieniem, które nie uszło uwagi Katarzyny. – To przyjaciele, bez wątpienia!

Katarzyna uśmiechnęła się z przekąsem.

– Jesteś pewna? Radziłabym ci raczej, droga przyjaciółko, byś nie pokazywała się panu, do którego należy ten herb! Czyżbyś zapomniała, że książę Filip jest twoim wrogiem?

– Nie przesadzaj, moja kochana... – odparła Ermengarda beztrosko. – Tutaj jesteśmy daleko od Brugii i Dijon. Ponadto mam kilku wiernych przyjaciół przy księciu. Wreszcie, nigdy nie byłam strachliwa. Lubię stawić czoło niebezpieczeństwu!

Co mówiąc, pani de Châteauvillain zakasała welurową suknię i skierowała się w stronę stojącego przy stajni oficera, na którym widok tej potężnej kobiety nie zrobił jednak większego wrażenia.

– Powiedz no, przyjacielu, kto jest twoim panem? – zagadnęła uprzejmie.

– Ambasador Jego Wysokości księcia Filipa Burgundzkiego, hrabiego Flandrii...

– Podaruj sobie, złotko, dalsze tytuły księcia, gdyż nikt lepiej ich nie zna niż ja i nie skończylibyśmy z tym nawet do świtu! Powiedz mi raczej, kto jest tym ambasadorem?

– A kim ty jesteś, pani, żeby wypytywać mnie w taki sposób? Hrabina jednakże nie raczyła odpowiedzieć, lecz zdecydowanym gestem usunęła z drogi swego rozmówcę, gdyż w tej chwili na progu ukazał się młody jeszcze mężczyzna, ubrany w prosty, lecz nie pozbawiony pewnej elegancji, zamszowy strój w kolorze jesiennych liści. Jasne włosy, lekko przyprószone siwizną, szczupła twarz z długim, prostym nosem i wąskie usta dopełniały całości. Na widok Ermengardy człowiek ten roześmiał się, a jego zimne oczy rozbłysły.

– Droga hrabino! Już myślałem, że się minęliśmy, gdy tymczasem... Nagle zamilkł, widząc rozpaczliwe znaki, jakie dawała mu hrabina.

Było już jednak za późno: Katarzyna nie tylko usłyszała słowa mężczyzny, lecz także zauważyła dawane przez Ermengardę znaki.

– Czy obawiałeś się, Janie, że ze mną także się rozminiesz? – spytała zjadliwie.

Malarz Jan Van Eyck, pokojowiec księcia Filipa Burgundzkiego i jego tajny posłaniec w wielu delikatnych misjach, był człowiekiem szczerym z natury. Z wielką radością i otwartymi ramionami rzucił się w kierunku Katarzyny.

– Katarzyno!... Nie wierzę własnym oczom!

Jego szczęście było aż tak widoczne, że cała podejrzliwość Katarzyny znikła. Dawno temu byli przecież przyjaciółmi. W czasach, kiedy królowała zarówno na dworze burgundzkim, jak i w sercu swego księcia, wiele razy pozowała do obrazów tego artysty, podziwiając jego geniusz i ceniąc sobie wielce jego wierną przyjaźń. Jan durzył się w niej i nigdy tego nie krył.

Katarzyna także nie mogła ukryć radości ze spotkania z przyjacielem z dawnych lat, którego dawno straciła z oczu. Związane z nim wspomnienia były wyłącznie miłe, a długie godziny pozowania przed jego sztalugami pozostały w jej pamięci jako chwile wytchnienia i spokoju... z wyjątkiem ostatniego razu... kiedy przyniesiono wiadomość o chorobie dziecka, które miała z księciem i którym opiekowała się Ermengarda de Châteauvillain. Postanowiła wtedy opuścić Brugię na zawsze... tym bardziej, że Jan Van Eyck wyjeżdżał także, i to aż do Portugalii, żeby prosić w imieniu księcia o rękę księżniczki Izabeli... Od tego czasu upłynęło sześć łat...

– Tak, to ja, drogi przyjacielu! Co za szczęście widzieć cię znowu! Co porabiasz tak daleko od Burgundii? Zdaje mi się... że byłeś tu umówiony z hrabiną de Châteauvillain!

Co mówiąc, rzuciła wymowne spojrzenie na Ermengardę, która zaczerwieniła się jak burak.

– Umówiony, to zbyt wiele powiedziane... Po prostu wiedziałem, że pani hrabina udaje się do Composteli w Galicji, a skoro i mnie wysłano w te strony, pomyślałem, że miło będzie podróżować we wspólnej kompanii.

– Czyżby książę wysłał cię z misją do grobu świętego Jakuba z Composteli? – spytała Katarzyna z ironią, która nie uszła uwagi artysty.

– Pani, wiesz zapewne – odparł z uśmiechem – że moje misje są zawsze sekretne, więc nie mam prawa o nich mówić... Lepiej wejdźmy do środka, zapada noc, nie chciałbym więc, żeby tutaj, u stóp gór, zaskoczyła nas chłodem!

Wieczór spędzony pod starymi stropami sali biesiadnej, w której od lat gromadziły się całe zastępy ludzi zaślepionych przez wiarę, miał w sobie coś nierzeczywistego i zarazem niepokojącego. Katarzyna usadowiwszy się przy wielkim stole, pomiędzy Ermengardą i Janem, przysłuchiwała się rozmowom, sama nie włączając się do konwersacji. Sprawy Burgundii roztrząsane tutaj z takim zapałem już od dawna były jej obce. Cały ten świat dawno dla niej umarł.

Uwagę Katarzyny absorbowali teraz jej towarzysze podróży. Nie dalej bowiem, niż przed udaniem się na wieczerzę, kiedy to wychodziła ze swego pokoju, natknęła się na Jossego tkwiącego nieruchomo w ciemnościach, który na jej widok podskoczył jak oparzony i przykładając palec do ust wyszeptał: – Ten szlachetny pan z Burgundii... miał umówione spotkanie z panią hrabiną!

– Skąd wiesz?

– Przed chwilą podsłuchałem ich rozmowę... w ogrodzie zielnym! Strzeż się, pani, on tu przyjechał z twojego powodu!

Ledwo wymówił te słowa, kiedy z ciemnych zakamarków wyłoniła się potężna sylwetka Ermengardy w towarzystwie Gillette i Margotki, która wydawała się być zafascynowana starą hrabiną. Na ten widok Katarzyna umilkła, a Josse zniknął w ciemnościach jak zjawa.

O tym właśnie dumała Katarzyna podczas skromnego posiłku składającego się z grochu, mleka i jabłek, a jej wzrok przenosił się to na szczupłą twarz Van Eycka, to na szeroką i ożywioną fizjonomię Ermengardy. Hrabina dawno już nie była taka radosna i Katarzyna zastanawiała się, ile było prawdy w słowach Jossego: czy hrabina miała spotkanie z malarzem i jaki związek mogło ono mieć z nią samą.

Ponieważ nie należała do kobiet, które długo pozostawiłyby tak denerwujące pytanie bez odpowiedzi, po wieczerzy postanowiła przejść do ataku. W końcu malarz był chyba jej przyjacielem. Tak więc, będzie musiał to udowodnić!

Kiedy zobaczyła, że hrabina ziewając zbiera się do wyjścia, a za nią Van Eyck ze świecą w dłoni, zagrodziła mu drogę.

– Janie! Chciałam z tobą mówić!

– Tutaj? – spytał malarz, rzuciwszy niespokojne spojrzenie na grupę górali, którzy siedząc na podłodze w kącie izby posilali się grochem jedząc z jednej miski.

– Dlaczego nie? Ci ludzie to Baskowie, nie rozumieją naszej mowy. Popatrz na ich dzikie oczy i ponure twarze. Nie zwracają na nas uwagi. A zresztą, czy sądzisz, że nasze słowa mogłyby zainteresować każdego?