- Ojcze, zabiłam człowieka... i wcale tego nie żałuję!

- A kto by go żałował? - westchnął brat Stefan. - Odprawię mszę zaduszę tego nieszczęśnika. Szczerze jednak wątpię, czy mu to pomoże... Atobie, moje dziecko, daję rozgrzeszenie!

Tymczasem bitwa dobiegała końca. Strażnicy leżeli pokotem naśniegu zabici lub ranni, a Maclaren zwoływał swoich ludzi. Walterzeskoczył z konia i z promiennym uśmiechem zbliżył się do Katarzyny.

- Nic ci się nie stało, pani? Co za szczęście! Ty żyjesz! Dając upustradości, chwycił ją za ramiona i potrząsnął, nie zdając sobie sprawy zeswej siły i walcząc z okrutną ochotą, aby przycisnąć ją do siebie izmiażdżyć jej usta pocałunkiem. Nagle Katarzyna poczuła, że miękną jejkolana i że całe jej ciało sztywnieje, a ramię przeszył dojmujący ból.

Zakręciło jej się w głowie i pociemniało w oczach. W uszach słyszałabrzęczenie.

- Ty zakuta pało! - usłyszała jak przez mgłę. - Nie widzisz, że jestranna?

Katarzyna poczuła, że olbrzym rozluźnił uścisk i w tej chwili straciławszelkie czucie. W wirze walki nawet nie zwróciła uwagi na dźgnięcie wramię.

Walter wziął ją na ręce i ostrożnie ułożył na swym rumaku, aMaclaren poprawiając się w strzemionach, rzucił:- Musimy uciekać! Za chwilę będziemy mieć na karku wszystkichludzi przeora! W drogę!

- Ależ ona potrzebuje opieki! - krzyknęła Sara.

- Zajmiemy się nią później. A teraz wskakujcie na konie!

Dwaj potężni Szkoci pomogli Sarze i bratu Stefanowi i wkrótce całagrupa ruszyła z kopyta, ścigana złorzeczeniami nadciągającej odsieczyprzeora. Wokół zbiegów śmigały strzały i pociski kuszy, wszelako nieczyniąc krzywdy żadnemu. Odpowiedział im srogi śmiech Kennedy'ego.

- Żołnierze przeora nie są warci złamanego szeląga! Jedno, copotrafią robić, to klepać różańce i tarzać się w rozpuście z dziewkami!

Rana Katarzyny okazała się niegroźna; głęboka na jeden cal,krwawiła obficie, lecz nie była bolesna. Co prawda zesztywniałe ramięciążyło jak ołów, lecz Katarzyna szybko odzyskała przytomność. Gdygrupa odjechała dosyć daleko, Maclaren zarządził postój. Podczas gdy jegoludzie zajęli się jedzeniem i piciem, Sara zabrała Katarzynę w ustronnemiejsce i tam ją opatrzyła, sporządzając bandaże z podartej koszuli, którąwyjęła z zawiniątka, smarując ranę przyjaciółki balsamem z baraniegosadła i jałowca, który dostała od jednego ze Szkotów. Potem obie kobietyposiliły się nieco chlebem i serem, popijając winem, zanim Maclaren dałsygnał do wymarszu. Katarzyna czuła ogromne znużenie. Trudy nocnegomarszu i stoczona bitwa dawały o sobie znać.

Tym razem Maclaren kazał jej wsiąść na swojego konia pomimosprzeciwu Waltera.

- Nie utrzyma się za tobą! Nie widzisz, że pada ze zmęczenia?

- To ją przywiążę! Czy zapomniałeś, kto tu rozkazuje?

Chcąc nie chcąc, Walter musiał przystać na takie rozwiązanie.

Maclaren należał do tych ludzi, którym nie sposób się sprzeciwić i którzyzmierzają prosto do celu, nie troszcząc się o skutki. Mocno przywiązawszydo siebie słaniającą się kobietę, stanął na czele zastępu i wkrótce jegoSzkoci i czterech zbiegów zagłębili się w groźne ostępy MasywuCentralnego.

Oparta o plecy Maclarena Katarzyna pozwalała się unosić jegowierzchowcowi. Wkrótce otoczyły ich skaliste góry z wygasłymiwulkanami i głębokie, bezludne doliny, w których panowała głęboka cisza.

Tylko z rzadka można było w nich dostrzec jakąś chatę, przeważnieszczelnie zamkniętą przed mrozem. Zwykle o obecności ludzi świadczyłynietrwałe arabeski popielatego dymu snujące się tuż nad powierzchniąśniegu. Większość chat była wykuta w zastygłej czarnej lawie, a w środkutłoczyli się ich mieszkańcy wraz z rudymi krowami o skręconej sierści,które z nadejściem lata rozchodziły się po soczystych dolinach, znaczączieleń traw swym ognistym ubarwieniem..

Katarzyna pomyślała, że ta surowa kraina jest piękna nawet podpłaszczem śniegu, który tylko podkreślał jej dzikie oblicze.

Pomimo niewielkiej gorączki i tępego bólu w ramieniu jej ciałopopadało powoli w dziwny błogostan. Mężczyzna, do którego byłaprzywiązana, przekazywał jej swoje ciepło, a jego szerokie plecyzasłaniały ją skutecznie od przenikliwego wiatru. Oparłszy się wygodnie,zamknęła oczy. Ogarnęło ją dziwne uczucie więzi z jeźdźcem, ale nie zpowodu skórzanych lejców, którymi była do niego przywiązana. Aprzecież nigdy dotąd nie miała okazji przyjrzeć się temu człowiekowi.

Zasklepiona od dawna w swoim bólu, zamknięta w fortecy, nie dostrzegałażadnych mężczyzn, a zwłaszcza nieznajomych, którzy z rzadka pojawialisię w Carlat.

I oto, w tym męskim przebraniu, obudziła się w niej na nowokobieca natura. Pomimo ogromnej, nieuleczalnej miłości do Arnolda,wypełniającej jej serce aż po brzegi, nie mogła nie zauważyć, że Maclarenbył mężczyzną wielkiej urody - wysokim, szczupłym i tak zwinnym jakostrze szpady. Jego wąska twarz o profilu przypominającym drapieżnegoptaka i kwadratowa szczęka pozwalały domyślać się nieprzejednanegouporu. Głęboko osadzone pod czarnymi brwiami błękitne oczy były zimnei drwiące.

Kiedy przed chwilą chwycił Katarzynę wpół, aby posadzić ją nakoniu, spojrzał na nią przeciągle. Jego wzrok przeszył kobietę jak ostrzesztyletu. Poczuła się dziwnie rozbrojona. Jego oczy zdawały się mówić, żepozbawiona swych szat żałobnych pani de Montsalvy jest taką samąkobietą jak inne, kobietą z krwi i kości. Nie umiała zdecydować się, czy towrażenie było jej miłe, czy nie.

* * *

Z nadejściem wieczoru zatrzymano się w stodole u chłopa, który,przerażony tym niespodziewanym najściem, nie ośmielił się równieżodmówić ani czarnego chleba, ani koziego sera. Sara wybrała dla swej panimiejsce w pobliżu ogniska.

Wyczerpana, czując pulsowanie krwi w zranionym ramieniu i wskroniach, właśnie miała zasnąć, kiedy podszedł do niej Maclaren.

- Jesteś chora, pani - powiedział, przeszywając ją trudnym dowytrzymania spojrzeniem. - Musimy zająć się tą raną! Proszę mi jąpokazać!

- Zrobiłam wszystko, co należy! - zaatakowała Sara. - Teraz trzebaczekać, żeby się zagoiło.

- Widzę, że nigdy nie leczyłaś zranień od niedźwiedzich pazurów odparł Szkot, uśmiechając się nieznacznie. - Powtarzam, proszę mi topokazać!

- Zostaw ją w spokoju! - usłyszeli z tyłu ponury głos Waltera. - Nieważ się tknąć Katarzyny przeciwko jej woli!

Pomiędzy płomieniami ogniska i Maclarenem pojawiła się potężnasylwetka Normandczyka. Katarzyna odniosła wrażenie, że to jeden zniedźwiedzi, o których wspominał kapitan. Wyglądał groźnie z rękązaciśniętą na trzonku siekiery zatkniętej u pasa.

- Zaczynasz mnie denerwować, przyjacielu! - odpowiedział Maclareni dodał z pogardą: - Czy jesteś koniuszym pani Katarzyny, czy jejmamką?... Chcę tylko ją wyleczyć. Chyba że wolisz, aby jej ramięspokojnie zgniło?

- Bardzo mnie boli, Walterze - przerwała w porę Katarzyna. - Jeślipotrafi ulżyć memu cierpieniu, będę mu stokrotnie wdzięczna. Pomóż mi,Saro...

Walter nie odpowiedział, tylko, zgarbiwszy się, z kamienną twarząusunął się w najbardziej oddalony zakamarek stodoły. TymczasemKatarzyna z pomocą Sary wstała i obydwie zabrały się do odwijaniabandaża.

- Wy tam! Odwrócić się! - rzuciła Cyganka w stronę żołnierzy,którzy jeszcze nie spali.

Ostrożnie zdjęła z niej flanelową opończę, kolczugę, a następnie,kiedy Katarzyna została w samych getrach i koszuli, kazała jej usiąść iwprawnym ruchem rozerwała kołnierz, aby dostać się do rannegoramienia. Maclaren spokojnie przyglądał się temu z boku, bezczelnieślizgając się oczami po jej długich udach, krągłych biodrach i dochodzącaż do piersi, których zarys, pomimo zabandażowania surowym płótnem,mógłby niejednego mężczyznę zwalić z nóg. Kiedy była już gotowa,Maclaren bez słowa rozerwał założony przez Sarę opatrunek i przytknął dorany tlącą się żagiew z ogniska, a usłyszawszy syczenie, zmarszczył brwi;rana nie wyglądała pięknie. Była nabrzmiała i przybierała niezdrowy,sinawy odcień.

- Jeszcze trochę, a infekcja gotowa - mruknął. - Lecz zrobię, cotrzeba. To będzie bolało... Odwagi!

Oddalił się, aby zaraz wrócić z manierką z koziej skóry i z małątorbą, z której wyciągnął garść szarpi. Uklęknąwszy przy chorej, chwyciłza swój sztylet i jednym, szybkim jak błyskawica cięciem otworzył ranę.

Katarzyna nie zdążyła nawet krzyknąć. Kątem oka zauważyła tylko cienkąstrużkę krwi spływającą z ramienia.

Wtedy Szkot nasączył tampon w płynie z manierki i bezceremonialnie zaczął czyścić nim ranę.

- Uprzedzam, że będzie piekło - powiedział.

Rzeczywiście, piekło tak mocno, że Katarzyna musiała zacisnąćzęby. Powstrzymała gwałtownie krzyk, lecz z oczu trysnęły jej łzy. Jedna znich upadła na dłoń Maclarena. Kapitan spojrzał na swą ofiarę znieoczekiwaną łagodnością i uśmiechnął się.

- Skończone! Jesteś pani bardzo dzielna.

- Co to za medykament? - spytała rozogniona Sara.

- Maurowie nazywają go tchnieniem Boga i leczą nim swoichchorych. Zauważono, że zapobiega zakażeniom trudno gojących się ran.

Mówiąc, zakładał świeże bandaże. Jego ręce były teraz bardzodelikatne, tak że Katarzyna zapomniała o bólu. Ręka kapitana jakbymachinalnie dotknęła jej pleców, zatrzymując się na nich w przelotnejpieszczocie, która wprawiła jej ciało w nieoczekiwane drżenie.

Pomieszanie gniewu i wstydu zabarwiło jej policzki na czerwono, ajednocześnie ta bezczelna męska dłoń obudziła w niej świadomość z dzikąsiłą zdławionej młodości. Sądziła, że jej zmysły na zawsze pozostaną wuśpieniu, ponieważ serce umarło, a tymczasem ta ulotna chwila wyrwała jąbrutalnie z dotychczasowego odrętwienia. Odwróciła głowę, aby nienapotkać wzroku, który natarczywie szukał jej oczu, i nerwowo poprawiłakoszulę.

- Dzięki ci, panie! Już prawie nie boli. A teraz, jeśli pozwolisz, udamsię na spoczynek.