Niektórzy wykrzykiwali życzenia, inni słowa pożegnania skierowane doczłonków rodzin i przyjaciół.

Po przekroczeniu murów obronnych, na których powiewałykrólewskie proporce, ostatnia eskorta opuściła pielgrzymów. Ichprzywódca, potężny zuch o płomiennych oczach, zaintonował mocnymgłosem pieśń marszową, zawsze dodającą odwagi pielgrzymom znużonymdługą wędrówką, dziwną, starą pieśń w dawnym języku.

E ul treia (A ponadto),E sus eia (A na dodatek),Deus aia nos (Bóg nam pomaga).

Prosty i rytmiczny śpiew wspierał ich w marszu. Biegł poprzezszeregi pielgrzymów niczym zapalający się proch.

Katarzyna również włączyła się do śpiewu. Czuła się lekko ispokojnie, przepełniała ją większa niż zwykle energia. Za jej plecamidzwony znikającego już miasta rozbrzmiewały z całą siłą. Ich zwycięskiton przytłumił straszne wspomnienie dzwonu z Carlat, które od tak dawnawzbudzało trwogę w jej sercu. Przepełniona wiarą równie silną jak ta,która prowadziła niegdyś krzyżowców na podbój Ziemi Świętej, była terazpewna, że na końcu otwartej przed nią drogi któregoś dnia odnajdzieArnolda. I gdyby musiała iść na koniec świata, aby go odnaleźć, a nawetumrzeć dla niego, zrobiłaby to bez wahania.

Na szczycie stromego wzgórza pielgrzymów przywitała fala zimnegowiatru z deszczem. Katarzyna opuściła głowę, aby się przed nim ochronić,i wsparta na kosturze szła mu naprzeciw. A ponieważ nie chciała siępoddać siłom natury zaraz przy pierwszym zetknięciu, zaczęła śpiewaćgłośniej niż zwykle. Wiejący wiatr był wiatrem z południa. Zanim dotarłdo niej, przemierzył nieznane ziemie, do których dzień po dniu zbliżała sięcoraz bardziej, aby odnaleźć utraconą miłość.

Sprzyjał jej.