- Nazywam się Guido Cigala.. Jestem z pięknego miasta, Florencji.

Aby uzyskać wybaczenie za moje liczne grzechy, udałem się do Galicii, dogrobu apostoła. Pani, nie ciesz się tak bardzo, nie przyjmuj mnie takdobrze. Wieści, które przynoszę, są złe.

Katarzyna i Saturnin zatrzymali się gwałtownie pośrodku drogi.

Zaróżowiona z radości twarz Katarzyny pobladła.

- Ach - wyjąkała tylko.

Zaniepokojona spojrzała błagalnie najpierw na minstrela, potem naSaturnina, ale szybko odzyskała przytomność umysłu i rzekła:- Złe czy dobre, potrzebujesz odpoczynku i nadal możesz liczyć nagościnę. Powiedz nam tylko, jak się czuje Walter?

Guido Cigala opuścił głowę, jakby czuł się winny.

- Pani - szepnął - sądzę, że on nie żyje. - Nie żyje!

Ten sam okrzyk wyrwał się Katarzynie i Saturninowi, który dodał:- To niemożliwe. Walter nie mógł umrzeć.

- Nie powiedziałem, że na pewno - rzekł zmieszany Cigala. Powiedziałem, że wydaje mi się.

- Opowiesz nam wszystko - przerwała Katarzyna.

W domu gościnnym Sara zajęła się przybyszem, przyniosła mumiskę z wodą do umycia nóg, gorącą zupę, chleb i ser oraz trochę wina, anastępnie posłała do dużej sali, gdzie czekali Katarzyna, Saturnin i Donata;prawa gościnności wzięły górę nad ciekawością. Młoda kobieta uśmiechnęła się smutno, widząc, że minstrel trzyma w ręce wiolę.

- Już od dawna nie słyszałam tutaj muzyki - rzekła łagodnie. - I niemam wcale do tego serca.

- Muzyka jest dobra na ukojenie zasmuconej duszy - rzekł Guido,kładąc instrument na ławie. - Ale najpierw odpowiem na pytania.

- Kiedy widziałeś Waltera i gdzie?

- Było to na przełęczy Ibaneta, trochę przed przytułkiem wRoncevaux. Wpadłem do wąwozu i Walter przyszedł mi z pomocą.

Spędziliśmy razem noc w górach. Powiedziałem mu, że wracam do megokraju, zatrzymując się we wszystkich napotkanych po drodze zamkach.

Zapytał mnie, czy mogę udać się do was i przekazać wieści. Obiecałem muto. Po tym, co dla mnie zrobił, nie mogłem mu odmówić. Trochę drogiwięcej, trochę drogi mniej to dla mnie nic nie znaczy. Kazał mi przekazaćwiadomość.

- Jaką wiadomość? - zapytała Katarzyna, pochylając się w stronęmłodzieńca.

- Powiedział: „Powiedz pani Katarzynie, że biała klacz nie jest już daleko i że jutro mam nadzieję ją dogonić". - I... to wszystko?

- To wszystko. Nic więcej mi nie powiedział, ale potem coś sięjeszcze wydarzyło. Rozstaliśmy się rano. Miał jechać drogą, którąprzybyłem, ja zaś udałem się w stronę Roncevaux. Droga, którą szedłem,pięła się w górę i przez długi czas widziałem twego przyjaciela, szlachetnapani. Jechał spokojnie na koniu. I właśnie w chwili, kiedy miał zniknąć miz oczu, stało się coś strasznego. Trzeba rzec, że w tamtych stronach lud jestdziki i groźny. Spotyka się wielu rozbójników. Nie zaatakowali mnie, bouznali z pewnością, że jestem zbyt marną zdobyczą. Ale taki podróżnik jakWalter, dobrze odziany, na dobrym koniu, to nie byle jaka gratka.

Widziałem z daleka, jak wyskoczyli zza skał i opadli na niego niczym rójos. Bronił się dzielnie, lecz było ich wielu. Widziałem, jak pada pod ichciosami, a potem jeden z nich zabrał mu konia, inny ekwipunek. Trzechinnych rozebrało ciało, po czym wrzucili je do jednego z tych głębokich jarów, których sam widok przyprawia o dreszcze. . Z pewnością już nie żył,a jeśli było inaczej, to dopomógł mu upadek. Ale nie mogę przysiąc, że nieżyje.

- A ty - oburzył się Saturnin - nie powróciłeś, aby się upewnić? Niechciałeś sprawdzić, czy ten, który cię uratował, nie potrzebuje pomocy?

Minstrel opuścił głowę i wzruszył ramionami z gestem świadczącymo niemocy.

- Bandyci chyba mieli tam kryjówkę, gdyż zostali na miejscu,czekając bez wątpienia na kolejnych podróżnych. Cóż mogłem zrobić ja,słaby i bezbronny przeciw tym dzikusom. Otchłań była głęboka. Jakmiałem tam zejść? Pani - dodał, odwracając się w stronę Katarzyny zwyrazem błagania na twarzy - proszę cię, uwierz mi, że gdyby można byłocoś uczynić dla twego przyjaciela, zrobiłbym to, ryzykując nawet życie.

Guido Cigala nie jest tchórzem... musicie w to uwierzyć.

- Ależ wierzę ci, panie minstrelu - powiedziała zmęczona. - Niemogłeś nic uczynić, dobrze to rozumiem. Lecz wybacz mi, jeśli okazujęból. Walter był moim sługą, ale jego życie było dla mnie cenniejsze niżżycie najbliższego przyjaciela, więc myśl, że nie ma go już wśródżywych...

Wzruszenie przerwało jej wywód. Łzy napłynęły do oczu i przezzaciśnięte gardło nie mogła już wydobyć ani słowa. Opuściwszypospiesznie salę, pobiegła do swej izby, gdzie osunęła się na łoże iwybuchnęła szlochem. Teraz wszystko się skończyło, na zawsze. Straciławszystko, bo wraz ze śmiercią Waltera znikła również nadzieja odnalezienia Arnolda. Zdrowy lub nie, jej małżonek nadal nie wiedział, żepozostała mu wierna i że jej miłość dla niego była coraz głębsza. Zniknąłteraz dla niej całkowicie, jakby przykryła go płyta grobowca. Był to dlaKatarzyny ostateczny cios...

Płakała przez dłuższy czas i nie dostrzegła, że Sara stała przy łożu,nie wiedząc, jak złagodzić ten olbrzymi ból. Po dłuższej chwili w końcuzaryzykowała:- Może minstrel nie widział dokładnie? Może Walter nie zginął?

- Jak mógłby uniknąć śmierci? Jeśli nie został zabity, to z pewnościązmarł w przepaści.

Kobiety ucichły. Z dalekiej sali dochodziły odgłosy wioli. Minstrelgrał dla służby, dla Donaty i Saturnina, a także dla paru notabli zMontsalvy, którzy chcieli posłuchać wędrownego pieśniarza, gdyż już oddawna nie mieli takiej okazji. Guido śpiewał starą pieśń o miłości rycerzaTristana i królowej Izoldy: Izoldo, moja pani, Izoldo, moja ukochana,jesteś moją śmiercią, jesteś moim życiem...

Katarzyna stłumiła szloch. Wydawało jej się, że poprzez pełen skargiśpiew minstrela słyszy ciepły i namiętny głos Arnolda, szepczący jej doucha: „Katarzyno, Katarzyno, moja ukochana".

Smutek, jaki ją ogarnął, był tak dotkliwy, że musiała zacisnąć zęby,aby powstrzymać okrzyk bólu. Tak, w swoim ziemskim życiu miała jużnie zobaczyć Arnolda, swej wielkiej miłości, więc byłoby lepiej opuścićten świat natychmiast, niż pogrążyć się w wiecznym cierpieniu. Zamknęłana chwilę oczy, zacisnęła dłonie, aby się opanować, a kiedy znów jeotworzyła, jej wzrok był pełen determinacji.

- Saro - powiedziała tak spokojnie, że Cyganka zadrżała - muszęodjechać. Skoro Walter nie żyje, muszę udać się na poszukiwanie megomałżonka.

- Na poszukiwanie? Ale gdzie?

- Tam, gdzie wiem, że udał się na pewno: do Composteli w Galicii.

Może zdołam się dowiedzieć, co się z nim stało. A po drodze spróbujęodnaleźć ciało biednego Waltera, aby pochować je w odpowiednimmiejscu. Myśl, że w tej godzinie i od tak dawna jest wystawiony na żerptactwa, jest nie do zniesienia.

- Ale droga jest długa i niebezpieczna. . Jak sobie poradzisz,biedactwo? Jak może ci się udać, jeśli nie udało się Walterowi?

- Zbliża się święty dzień Wielkiej Nocy. Co roku w tym dniu grupapielgrzymów z Puy-en-Velay udaje się do grobu świętego Jakuba. Pójdę znimi. Niebezpieczeństwo będzie mniejsze w gromadzie.

- A ja? - zaprotestowała zbuntowana Sara. - Czy nie mogę iść z tobą?

Katarzyna potrząsnęła przecząco głową. Wstała, położyła dłonie naramionach starej przyjaciółki i popatrzyła na nią z czułością.

- Nie, Saro. Tym razem pojadę sama. Po raz pierwszy, gdyż naszerozstanie w Chinon się nie liczy, chcę pojechać bez ciebie. Dlatego, żemusisz czuwać nad tym, co mam najcenniejszego na świecie.. nad moimmałym Michałem. Gdybyś pojechała, kto by się nim zajął? Donata iSaturnin są zbyt starzy. Będą ci pomagać, ale tobie powierzam mego syna.

Będzie z tobą szczęśliwy i zajmiesz się nim równie dobrze jak ja. Będzieszmu opowiadała o mnie i o jego ojcu. A jeśli Bóg zechce, abym niepowróciła...

- Zamilcz! - krzyknęła Sara. - Nie wolno ci mówić takich rzeczy. Tomi sprawia ból.

Teraz i ona miała łzy w oczach. Wzruszona Katarzyna ucałowała jągorąco.

- Planowanie przyszłości jeszcze nikomu nie zrobiło krzywdy, mojadobra Saro. Jeśli nie wrócę, poprosisz panów Xaintrailles'a i Bernardad'Armagnaca, aby zaopiekowali się ostatnim z Montsalvych i zadbali ojego przyszłość. Ale - zapewniła z uśmiechem - mam nadzieję, żepowrócę.

Sara otarła oczy, a następnie odeszła parę kroków.

- W porządku - rzekła. - Ja zostanę, a ty wyjedziesz. Ale jak opuściszMontsalvy? Sądzisz, że opat zgodzi się na to teraz chętniej niż wewrześniu?

- Nie dowie się. Już dawno temu złożyłam ślubowanie, że udam siędo Puy, aby ofiarować Najświętszej Marii Pannie ten przeklęty czarnydiament. Muszę się z nim rozstać za wszelką cenę, a im wcześniej, tymlepiej. Widzisz, że nieszczęście nie chce mnie opuścić. Mój wysłannikWalter, niezniszczalny Walter, został pokonany w drodze. Opat wie, jakbardzo pragnę spełnić to ślubowanie. Pozwoli mi wyjechać. Świętawielkanocne to dobry okres na uczczenie Najświętszej Panienki. Uznamoją chęć za normalną.

- Na wszystko masz gotową odpowiedź - rzekła Sara z goryczą. - Niewierzę, abyś wymyśliła ten plan teraz, kiedy przyszedł ten przeklętyminstrel.

- Nie - wyznała Katarzyna. - Myślę o tym od dawna. Ale czyzgodzisz się na wszystko, o co cię poproszę?

Sara wzruszyła ramionami i podeszła do łoża, w którym zamierzałaumieścić pojemnik z rozżarzonym węglem dla ogrzania prześcieradeł.

- Cóż za pytanie! Czyż odmówiłam ci kiedykolwiek pomocy? Askoro nie ma innego wyjścia. . Ale tylko jeden Bóg wie, ile mnie tokosztuje!

Kiedy Sara otwarła drzwi, aby udać się po pojemnik, głos GuidaCigala dotarł do izby. Śpiewał teraz starą pieśń trubadura Arnolda Daniela,a jej słowa tak uderzyły obie kobiety, że na chwilę zaniemówiły.