Nie dostrzegła nic ze wspaniałego krajobrazu zielonej doliny wokółTruyere. Jechała z opuszczoną głową, z przymkniętymi oczami, z ciężkimjak armatnia kula sercem. Pamięć o tamtej nocy, która, jak przypuszczała,przyniosła Arnoldowi śmierć, spowodowała, że życie straciło barwy. Niedostrzegała ani wspaniałej zieleni drzew, ani ukwieconych pól, ani blaskusłońca. Było tak, jakby coś w niej umarło. Wyjałowiony umysł nieznajdował nawet modlitwy, aby prosić niebiosa o pomoc. Bliskabluźnierstwa, oskarżała Boga o tę straszną niesprawiedliwość. Jakąż cenękazał jej płacić za każdą z łask, którymi obdarzał ją tak oszczędnie?

Zrozumiała teraz, że nigdy do tej pory nie uważała Arnolda zanaprawdę straconego dla świata. Został wykluczony ze świata żyjących,ale był gdzieś nieopodal pod tym samym niebem i Katarzyna mogła się znim połączyć, kiedy zakończy swoje dzieło. A teraz cóż jej pozostało?

Bezgraniczna pustka i smak popiołu w ustach. Od czasu do czasu Walterkierował do niej jakieś słowa, aby wyrwać ją z unicestwiającego smutku.

Odpowiadała monosylabami, a następnie popędzała konia, wysuwając sięo parę sążni do przodu. Wytrzymywała tylko samotność.

Jednakże kiedy wjechali do Montsalvy, coś się w niej obudziło, coś,co przypominało radość. Na progu domu gościnnego zobaczyła Sarętrzymającą w ramionach Michała. Stała nieruchomo z dzieckiemprzytulonym do serca niczym wiejska Madonna, ale gdy jeźdźcy wjechalina dziedziniec, przenikliwe oczy Cyganki dostrzegły zmienioną twarzKatarzyny, jej spojrzenie lunatyczki. Surowe rysy Sary złagodniały.

Wystarczył jej widok Katarzyny, aby serce odgadło, że stało się coś złego.

Nie spuszczając z niej wzroku, podała Michała Donacie i wybiegłajeźdźcom na spotkanie.

Nie padło żadne słowo. Kiedy Sara podeszła do wierzchowcaKatarzyny, ta ześlizgnęła się z konia i przywarła ze szlochem do otwartychramion Cyganki. Jakież wspaniałe wydawało się w chwili rozpaczy toschronienie, na jakiś czas utracone! Wygląd Katarzyny był tak godnypożałowania, że z kolei Sara zalała się łzami. Weszły do domu, obejmującsię wzajemnie.

Tutaj Katarzyna uspokoiła się trochę i podniosła na przyjaciółkęzapłakaną twarz.

- Saro! Moja dobra Saro!... Skoro powróciłaś, to znaczy, że niejestem całkowicie przeklęta!

- Ty przeklęta? Moje biedactwo... Cóż ci przyszło do głowy?

- Jest przekonana, że pan Arnold zginął w płomieniach, którepochłonęły leprozorium w Calves - powiedział poważnym głosem Walter.

- Nie chce słuchać żadnych słów pocieszenia.

- Tak - powiedziała Sara, odzyskując całą swoją dzielność na widokdawnego wroga. - Opowiedzcie mi wszystko.

Pozostawiając Katarzynę, aby mogła przywitać się z synem, zabrałaNormandczyka do kuchni. W kilku słowach Walter opowiedział jej owszystkim: o powrocie Katarzyny, o chorobie pani Izabeli, o tajemniczychnocnych zwidach młodej kobiety, o zniknięciu koni i w końcu o dramacie,jaki rozegrał się w Calves. Sara wysłuchała go, nie przerywając.

Odnotowywała w myślach najmniejszy szczegół opowieści. Kiedyskończył, stała przez chwilę w milczeniu ze skrzyżowanymi ramionami ispoglądała na ciemne palenisko kominka.

W końcu podeszła do siedzącej na taborecie i kołyszącej MichałaKatarzyny, która spoglądała na nią z trwogą.

- Co o tym sądzisz? - zapytał Walter.

- Że masz rację, mój chłopcze. Pan nie zginął. To niemożliwe.

- Jakby mu się udało uciec? - zapytała Katarzyna.

- Nie wiem. Ale ty nie widziałaś ducha. Duchy nie noszą masek.

Wiem coś na ten temat.

- Bardzo bym chciała ci wierzyć - westchnęła Katarzyna. - Alepowiedz mi, co mam robić?

- Poczekać kilka dni - tak jak mówi Walter. Do tego czasu powrócipewnie Fortunat.

- A jeśli nie powróci?

- Pojedziemy do Calves z Saturninem i kilkoma ludźmi.

Przeszukamy ruiny, aż nabierzemy pewności. Ale jestem pewna, że panArnold nie zginął w Calves...

Tym razem odrobina nadziei zaświtała w sercu Katarzyny niecomocniej. Łączyły ją z Sarą tak silne związki, że uważała ją za osobęnieomylną w swoich osądach i mającą niekiedy dziwne widzenia... Nic niepowiedziała, tylko ujęła rękę przyjaciółki i przytuliła do swego policzka zpokorą, jak dziecko proszące o wybaczenie. Sara popatrzyła z czułością napochyloną w jej stronę jasną głowę. W zapadającym zmierzchu klasztornydzwon wezwał na modły.

- Mnisi idą do kaplicy - powiedziała Sara. - Ty także powinnaś iśćsię pomodlić.

Katarzyna potrząsnęła głową.

- Nie mam ochoty, Saro. Po co mam się modlić? Jeśli Bógprzypomina sobie o mnie, to tylko po to, aby mnie skrzywdzić.

- Jesteś niesprawiedliwa. Udało ci się przecież wywalczyć dlaMontsalvy prawo do istnienia.

- Ale za jaką cenę!

- Za cenę, jakiej jeszcze nie znasz... Chyba że żałujesz tego, któregopozostawiłaś w Chinon? - dodała Sara.

Chciała zobaczyć, jak Katarzyna zareaguje na wspomnieniemężczyzny, z którego powodu się rozstały.

- Kogóż mam żałować, jeśli nie wiem, co stało się z Arnoldem?

Te słowa mówiły same za siebie.

* * *

Gorączka trawiąca Izabelę zdawała się zmniejszać. Starsza pani jużnie majaczyła, kaszlała mniej, ale była coraz słabsza, jak dogasającalampka.

- Nie uratujemy jej - powiedziała Sara czuwająca przy jej wezgłowiuna zmianę z Katarzyną.

- Można by rzec - powiedziała Katarzyna - że ona nie chce już żyć.

Ani żadne lekarstwa, ani wiedza medyka z Aurillac nie były w staniezatrzymać życia w tym wyczerpanym ciele. Izabela gasła powoli. Leżałagodzinami, spokojnie i nieruchomo, z rękami skrzyżowanymi na różańculub książeczce do modlitwy. Jedynie poruszające się lekko wargi wskazywały na to, że się modli.

* * *

Któregoś wieczoru, trzy dni po powrocie Katarzyny i Waltera zCalves, stara dama uniosła powieki i popatrzyła na Katarzynę siedzącąobok niej na taborecie.

- Modlę się za ciebie, moje dziecko - powiedziała cichutko. - ZaMichała i za mojego syna. Nie opuszczaj go w nieszczęściu, Katarzyno.

Kiedy mnie już nie będzie, czuwaj nad nim z daleka. Spotkało go takwielkie nieszczęście.

Katarzyna zacisnęła dłonie i zakaszlała, aby ukryć wzruszenie.

Izabela nie wiedziała nic o tym, co wydarzyło się w Calves. Jakże trudnobyło grać przed nią komedię, udawać spokój, kiedy duszę Katarzynyprzepełniała trwoga! Każda minuta, jaka upłynęła od ich powrotu, byłatorturą. Wierząc w to, co powiedziała Sara, czekała bezskutecznie napowrót Fortunata. Mimo wszystko udało się jej uśmiechnąć czule doteściowej:- Nie obawiaj się, matko. Nigdy go nie opuszczę. Chciałabymwybudować dla niego siedzibę niedaleko stąd, aby mógł żyć z dala odinnych, ale w lepszych warunkach, bardziej odpowiednich dla jegoprzyzwyczajeń, jego rangi. Marzę, aby wyrwać go z tego ohydnegoleprozorium.

W oczach chorej zabłysła radość. Wyciągnęła chudą rękę i uścisnęładłoń Katarzyny.

- Tak, tak. Uczyń to. Zabierz go z tego nieszczęsnego miejsca, skoroznowu jesteśmy bogaci.

- Bardzo bogaci, matko - uśmiechnęła się Katarzyna, powstrzymującłzy. - Montsalvy odrodzi się piękniejsze niż dawniej, silniejsze niżdawniej... Brat Sebastian, architekt z klasztoru, kreśli już plany nowegozamku, a Saturnin wspomagany przez brata Placyda przygotowuje się dootwarcia nowego kamieniołomu od strony Truyere. Cała wioska znajdzietam zatrudnienie, jak tylko zostaną zakończone przygotowania. Niedługobędziesz miała godną ciebie siedzibę.

Izabela potrząsnęła głową, uśmiechając się melancholijnie. Jej oczyspoczęły na zielonym szmaragdzie, podarowanym przez królową Jolantę.

Katarzyna nigdy nie rozstawała się z nim. Widząc zainteresowanie tympierścieniem, zdjęła go i wsunęła do spoczywającej na prześcieradle,jeszcze pięknej, choć wychudłej ręki, której kształt przypominał rękęArnolda.

- To dowód przyjaźni Jolanty Andegaweńskiej dla naszej rodziny.

Zachowaj go, matko, bardzo ci pasuje.

Izabela popatrzyła na klejnot z prawie dziecinną radością, a następniespojrzała na Katarzynę wzrokiem pełnym miłości.

- Przyjmę, ale tylko jako pożyczkę. Wkrótce, moja córko, odzyskaszgo z powrotem. Tak, tak. Nie zaprzeczaj. Wiem i jestem przygotowana.

Nie boję się śmierci, wręcz przeciwnie. Zabierze mnie wkrótce do tych,których opłakiwałam przez całe życie, do mojego drogiego małżonka, domojego Michała, którego próbowałaś uratować. Tak będzie bardzo dobrze.

Przez chwilę siedziała w milczeniu, podziwiając szmaragd.

Następnie zapytała:- A ten wspaniały czarny diament? Co się z nim stało? Katarzynapoczuła lekki niepokój.

- Straciłam go, ale później odzyskałam. Uczynił wiele złego iobiecałam, że to już się nigdy nie powtórzy.

- Jak to?

- Za kilka dni ofiaruję ten przeklęty diament tej, która nie musi sięobawiać jego diabelskiej mocy.

- Czy naprawdę jest taki niebezpieczny?

Katarzyna wstała i popatrzyła na małą izbę. Jak tamtej nocy, ujrzałapożar, który strawił Calves. Zacisnęła zęby, aby nie krzyknąć z trwogi, anastępnie szepnęła z nienawiścią i strachem:- Bardziej, niż przypuszczasz, matko. Czyni zło każdegostworzonego przez Boga dnia, ale ja pozbawię go tej mocy! Przywiążęszatana u stóp tej, która zdusiła kiedyś węża gołymi stopami. W płaszczuCzarnej Madonny czarny diament straci swoją moc.

W oczach Izabeli błyszczały teraz łzy, ale zapaliło się jakieś światło.

- Katarzyno, byłaś nam przeznaczona. Instynktownie chcesz postąpićzgodnie ze starą tradycją panów na Montsalvy, którzy w czasach wojny iniebezpieczeństwa udawali się do Puy, aby prosić o pomoc boską i abyzłożyć w ofierze najpiękniejsze klejnoty. Myślisz, Katarzyno, jakprawdziwa pani de Montsalvy.