Bezkresna fala szczęścia, możliwa tylko w marzeniach, ogarnęła Katarzynę. Był tutaj, powrócił... Bez wątpienia Bóg uczynił ten cud, bo jego twarzbyła wyraźna i piękna. Nie było na niej najmniejszego śladu straszliwejchoroby. Ale czemu był taki blady i smutny?
Ogarnięta miłością, która osłabła na chwilę, a teraz powracałajeszcze silniejsza, chciała go zawołać, wyciągnąć ramiona... ale była bezsił. Spowijająca ją mgła prawie dusiła.. Zobaczyła, jak Arnold znika wniej bezlitośnie, kierując się w stronę izby Michała. Poczuła się opuszczona i smutna. Zniknął, pomyślała zrozpaczona Katarzyna, nie zobaczę gojuż nigdy... nigdy więcej!
* * *
Obudziła się o świcie. Usłyszała, jak Tristan wzywa Bretończykówna koń. Zbliżała się godzina ich odjazdu i Katarzyna wstała, aby siępożegnać. Dokonała tego z wielkim wysiłkiem, czuła się bowiemzmęczona, głowę miała ciężką, a nogi wiotkie. Ale przez okno wdarł siępromień słońca, jeszcze nieśmiały o tej wczesnej porze. W sąsiedniej izbieusłyszała gaworzenie Michała. Szybko przemyła twarz i nałożyła suknię.
Nie mogła zapomnieć o swoim śnie. Im dłużej o nim myślała, tymbardziej chciało jej się płakać, gdyż pamiętała przerażające historie oludziach, którzy w godzinie śmierci pojawiali się tym, którzy ich kochali,aby ich o tym zawiadomić. Sen z ubiegłej nocy był tak prawdziwy, żemógł stanowić tragiczne ostrzeżenie! Może Arnold.. nie, nie mogła nawetwypowiedzieć tego słowa. Ale ta przedłużająca się nieobecność Fortunata?
Może otrzymał tam złą wiadomość? Może choroba poczyniłastraszne postępy?
Chyba oszaleję - pomyślała Katarzyna. - Walter musi tam pojechać...
Albo raczej pojadę razem z nim. Donata zajmie się dzisiaj teściową, a dlaMorgany pięć mil w jedną stronę i pięć mil z powrotem to żaden problem.
Powrócimy na wieczór.
Poszła ucałować syna. Przechodząc, stwierdziła, że Izabela jeszcześpi, i wyszła na dziedziniec. Bretończycy byli już na koniach, a u wrótstajni Tristan rozmawiał z Walterem. Widząc Katarzynę, podeszli do niej.
Mimo smutku, który ściskał jej serce, starała się uśmiechnąć do wyjeżdżającego.
- Szczęśliwej drogi, przyjacielu Tristanie. Podziękuj konetablowi, żepozwolił ci towarzyszyć mi w podróży.
- Z pewnością będzie chciał wiedzieć, kiedy dostąpimy zaszczytuujrzenia cię ponownie, pani Katarzyno.
- Obawiam się, że nieprędko, chyba że przyjedziecie tutaj. Mam wOwernii tyle do zrobienia. Wszystko musi być tu jak dawniej.
- Owernia nie jest daleko. Wiem, że król zamierza do niej przybyć, ikiedy w końcu pojedna się z Richemontem, może wszyscy będziemyzjednoczeni.
- Niech cię Bóg wspomaga. Do zobaczenia, przyjacielu. Ucałowałdłoń, którą mu podała, i wskoczył na siodło.
Wrota opactwa otworzyły się szeroko, ukazując wioskę, gdzie jużkrzątały się gospodynie. Tristan stanął na czele oddziału, a kiedyprzejeżdżał przez święty próg, odwrócił się, zdjął czarny, filcowy kapeluszi pomachał nim.
- Do zobaczenia, pani Katarzyno.
- Do zobaczenia, przyjacielu Tristanie!
Kilka chwil później zamknęły się ciężkie wrota, a dziedziniecopustoszał. Katarzyna podeszła do stojącego przy stajni Waltera.
- Miałam tej nocy dziwny sen, Walterze... Ogarnęły mnie smutnemyśli. Postanowiłam więc udać się z tobą na spotkanie Fortunata. Nawetjeśli będziemy musieli pojechać aż do Calves, wrócimy na wieczór. Weźjakiegoś konia i osiodłaj mi Morganę.
- Chciałbym bardzo - odpowiedział spokojnie Normandczyk - ale,niestety, nie jest to możliwe.
- Dlaczego?
- Bo Morgany nie ma.
- Jak to?
- Mówię prawdę: Morgana zniknęła. Zobacz, pani, sama. .
Zaskoczona Katarzyna poszła za Walterem do stajni. Stało tam kilkakoni, ale nie było wśród nich białej klaczy. Katarzyna popatrzyła naWaltera ze zdziwieniem.
- Gdzie ona jest?
- Skąd mam wiedzieć. Nikt nic nie widział ani nie słyszał. Brak jestjeszcze jednego z koni ofiarowanych nam przez opata, Rolanda.
- To nieprawdopodobne! Jak te dwa konie mogły stąd uciec? Nikttego nie widział?
- Może dlatego, że ten, kto je zabrał, wszedł niedostrzeżony. Musiałdobrze znać opactwo.
- No więc - powiedziała Katarzyna, osuwając się na wiązkę słomy jaki z tego wniosek?
Walter nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się. Po chwili spojrzałna Katarzynę niepewnie.
- Roland to koń, którego często dosiadał Fortunat, gdy jechał doAurillac lub gdzie indziej...
- A kiedy udawał się do Calves?
- Nie. Tam chodził tylko na piechotę. . z powodu pana Arnolda.
Teraz zamilkła Katarzyna. Wyciągnęła źdźbło słomy i żuła jeodruchowo. Różne myśli przychodziły jej do głowy. W końcu podniosłagłowę.
- Zastanawiam się, czy to naprawdę był sen... czy to nie jakieśprzeczucie.
- Co chcesz, pani, przez to powiedzieć?
- Nic, potem ci wytłumaczę. Osiodłaj dwa konie i uprzedźwszystkich, że wyjeżdżamy na cały dzień. Włożę męski strój.
- Dokąd jedziemy?
- Do Calves, i to tak szybko, jak to możliwe.
Rozdział piętnasty
Opustoszała dolina
Na skrzyżowaniu dróg jeźdźcy zatrzymali się, nie wiedząc, w którąstronę się udać. Biedna wioska Calves była już bardzo blisko, a nahoryzoncie Katarzyna spostrzegła z przestrachem bazaltową skałę Carlatnajeżoną wieżami i murami. Przeżyła tam najokropniejsze w swym życiuchwile, a widząc to znajome otoczenie, poczuła, jak znika jej odwaga.
Do skrzyżowania zbliżył się wracający z pola wieśniak z motyką naramieniu. Walter odezwał się do niego z konia:- Czy wiesz, dobry człowieku, gdzie mieszkają trędowaci?
Człowiek przeżegnał się gwałtownie i wskazał na jedną z dróg.
- Jedźcie aż do rzeki, zobaczycie wielki ogrodzony budynek. To tam.
Ale nie przyjeżdżajcie potem do wioski.
Przyspieszając kroku, ruszył w stronę chaty. Katarzyna skierowałakonia we wskazanym kierunku.
- Jedźmy - powiedziała tylko.
Droga schodziła do małej rzeczki Embene, opływającej następnieskałę Carlat. Jej bieg znaczyły rosnące tam wierzby. Katarzyna jechała naczele, nic nie mówiąc. Ogarnęło ją wielkie wzruszenie, kiedy zbliżała siędo miejsca, które tak często widziała w snach. Za chwilę znajdzie się obokArnolda, o kilka kroków od miejsca jego pobytu. Może nawet uda się jejgo zobaczyć. Na tę myśl serce zaczęło jej bić szybciej, ale pomimo to ztrudem udawało jej się zapomnieć o złych przeczuciach trapiących ją odsamego rana.
Droga skręcała teraz w mały lasek. Nierówny, pełen kolein ibłotnistych dziur teren musiał być rzadko uczęszczany. Niebo przysłaniałagęsta zasłona z liści. Było późne popołudnie. Droga do Calves zajęłaKatarzynie i Walterowi o wiele więcej czasu, niż sądzili. Las ten wyglądałjak roślinna zapora stworzona przez ludzi chcących się odgrodzić odtrędowatych z Calves. Na dole zbocza dwoje jeźdźców okrążyło skałę iznalazło się poza granicą lasu, nad brzegiem rzeki.
Wąska dolina, gdzie dał się słyszeć jedynie łagodny szmer wody,była przeraźliwie smutna. Na skraju lasu Katarzyna zatrzymała sięgwałtownie. Walter podjechał do niej i obydwoje, ramię w ramię, stalinieruchomo, skamieniali z osłupienia. Przed ich oczami, kilka sążni dalej,wznosiły się mury ogrodzenia.. same mury, gdyż pośrodku nie było nic, zwyjątkiem poczerniałych ścian ostrołuku, który musiał być wejściem dokaplicy. Wielka wyrwana brama zwisała na zawiasach, ukazującwewnętrzny dziedziniec leprozorium pełen popalonych zgliszcz. Ciszęzakłócało jedynie złowróżbne krakanie krążących po niebie kruków.
Katarzyna zbladła, zamknęła oczy i zachwiała się w siodle, jakbyzaraz miała zemdleć.
- Arnold nie żyje - wyjąkała. - To jego ducha widziałam tej nocy!
Jednym skokiem Walter znalazł się na ziemi. Mocne ramiona uniosłymłodą kobietę z siodła. Ułożył ją, bladą i szczękającą zębami, przy drodze,a potem zaczął rozcierać jej lodowate dłonie.
- Pani Katarzyno... Weź się w garść! Odwagi... Błagam - prosiłprzerażony.
Ona stawała się jednak coraz bardziej nieobecna. Czuła, że życie zniej ucieka, odpływa z ciała jak woda. Uderzył ją więc dwukrotnie wtwarz, starając się kontrolować siłę uderzenia. Blade policzki nabrałykolorów. Katarzyna otworzyła oczy i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
Uśmiechnął się do niej niepewnie.
- Wybacz, pani. Nie miałem wyboru. Przyniosę ci wody.
Okrążył spalone budynki i pobiegł ku rzece, napełnił wodązawieszony przy pasie kubek i dał jej pić. Opiekował się nią niczymmatka. Jej reakcja była gwałtowna: wybuchnęła płaczem. Pozwolił jej sięwypłakać, wiedząc, że łzy przynoszą ulgę. Nie powiedział ani słowa, nieuczynił żadnego ruchu, aby powstrzymać dławiący ją szloch. PowoliKatarzyna odzyskała spokój. Po długiej chwili zwróciła w stronęNormandczyka bladą twarz. W poczerwieniałych oczach czaiła sięrozpacz.
- Trzeba się dowiedzieć, co się stało - powiedziała mocniejszymgłosem.
Walter podał jej rękę i pomógł wstać. Uchwyciła ją mocno,szczęśliwa, że czuje siłę dającą oparcie przed tym, co ją jeszcze czeka.
Przy jego pomocy podeszła do zniszczonej bramy, za którą widać byłoruiny opactwa Saint-Geraud d'Aurillac, sprawującego opiekę nadprzytułkiem dla trędowatych. Jej serce biło mocno, gdy przekraczała próg,który Arnold przekroczył... na zawsze.
Łzy płynęły wciąż po policzkach, powoli i bez końca, ale niezwracała na to uwagi. Zniszczenie wewnątrz było całkowite. Pozostałyjedynie sczerniałe ruiny, tak bardzo przypominające Katarzynie ruinyMontsalvy. Pożar strawił wszystko z wyjątkiem kilku najgrubszychmurów. Ale nie pozostał ani jeden dach, ani jedna brama, tylko rozrzuconekamienie, nad którymi pochylał się teraz Walter.
"Katarzyna tom 4" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna tom 4". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna tom 4" друзьям в соцсетях.