Katarzyna zapytała odruchowo:- No właśnie, a gdzie jest Fortunat?

Walter - przyglądający się śpiącemu Michałowi - odpowiedział:- Dzisiaj jest piątek, pani Katarzyno. Fortunat udał się wczoraj doCalves, jak robi co tydzień. Nie opuścił ani jednego razu i zawsze idzie napiechotę na znak pokory.

- Macie więc tak dużo jedzenia, że możecie je tam posyłać?

- Nie. Czasami Fortunat zabiera tylko mały bochenek chleba lub ser,czasami zupełnie nic. Siada wtedy na kopcu, z którego widać przytułektrędowatych, i patrzy tak godzinami... To dziwny chłopak, ale przyznaję,pani Katarzyno, że nigdy nie spotkałem się z podobną wiernością.

Zmieszana Katarzyna odwróciła się, aby ukryć poczerwieniałą zewstydu twarz. To pewne, mały, gaskoński stajenny dawał jej niezłą lekcję.

Nic nie mogło usunąć z jego pamięci pana. Kiedy Katarzyna porównałaswoje zachowanie z zachowaniem Fortunata, musiała przyznać, że Gaskończyk jest górą.

- Ja też nie - szepnęła. - Któż by pomyślał, że ten chłopak tak sięprzywiąże do Arnolda. A kiedy wróci. . stamtąd?

- Jutro w ciągu dnia.

* * *

Jednak następnego dnia Fortunat nie powrócił. Katarzynaprzypomniała sobie o nim wieczorem, kiedy zebrali się we wspólnej sali nawieczerzę. Cały dzień przesiedziała przy Izabeli, która czuła się trochęlepiej. Poza tym przeprowadziła długą rozmowę z przeorem opactwa. Byłjuż najwyższy czas, aby zabrać się do odbudowy zamku. Teraz miała na tośrodki. Królewski skarbnik wypłacił jej okrągłą sumkę w złotych dukatach.

Bernard de Calmont, młody opat z Montsalvy, był człowiekiemenergicznym i inteligentnym. Katarzyna ofiarowała mu wspaniały rubin wpodzięce za opiekę nad bliskimi i zaczęła snuć projekty odbudowy zamku.

Jeden z mnichów opactwa, brat Sebastian, został zobowiązany dosporządzenia planów, jeszcze inny do znalezienia kamieniołomu, skądmożna by wydobywać budulec. Jak we wszystkich wielkich opactwach,również i w Montsalvy znajdowali się mnisi parający się różnymizawodami.

- W każdym razie - powiedział jej opat - możecie mieszkać tutaj takdługo, jak chcecie. Dom gościnny znajduje się na uboczu zabudowańopactwa, tak więc obecność młodej kobiety, nawet dość długa, nie będzienieodpowiednia.

Załatwiwszy tę sprawę, Katarzyna zajęła się Tristanem i jego ludźmi,którzy następnego ranka mieli odjechać do Parthenay. Żołnierze zostaliszczodrze wynagrodzeni. Co do Tristana, Katarzyna podarowała mu ciężkizłoty łańcuch z turkusami, który niegdyś należał do Garina de Brazeya.

- Będziesz go miał na pamiątkę od nas - powiedziała, zakładając mułańcuch na szyję. - Noś go często i wspominaj Katarzynę.

Tristan uśmiechnął się i szepnął głosem zapewne bardziejwzruszonym, niżby tego pragnął:- Sądzisz, pani, że potrzebuję tego królewskiego klejnotu, aby o tobiepamiętać? Choćbym żył i dwieście lat, nigdy bym o tobie nie zapomniał.

Ale z radością będę nosił ten łańcuch przy większych okazjach, a także zdumą, gdyż pochodzi od ciebie.

Wspólnie zjedzona wieczerza była ostatnią przed rozstaniem.

Katarzyna odczuwała prawdziwy smutek z powodu rozłąki z tymmałomównym, lecz oddanym i odważnym towarzyszem podróży. Chciaławięc, aby - mimo choroby teściowej - wieczerza nie była zwyczajna. Przypomocy Donaty i dzięki dobrej woli kucharki opactwa przygotowałaposiłek, który może nie był zbytkowny, ale wyśmienity.

Ubrana w jedną z nielicznych szykownych sukien, jakie jej jeszczepozostały, zasiadła do wieczerzy, a Walter podawał do stołu, wykazującwięcej dobrej woli niż umiejętności. Dwójka przyjaciół zjadła z dużymapetytem kapuśniak i pieczone kapłony.

Kiedy wstali od stołu, Katarzyna widząc, że nastała już noc,zaniepokoiła się nieobecnością Fortunata. Przez cały dzień czekała na jegopowrót z bezsensowną nadzieją, że przyniesie jakieś nowe wieści, jakbymożna się było spodziewać odmiany w przypadku chorego na trąd... Kiedydowiedziała się, że jeszcze nie powrócił, do rozczarowania dołączyłniepokój. Stwierdziła, że i Walter wygląda na zatroskanego.

- Musiał się gdzieś zatrzymać po drodze - powiedziała, gdy wrócił odbrata odźwiernego. - Powróci jutro.

Normandczyk pokręcił głową.

- Fortunat? On zawsze przybywa z dokładnością zegara. Wychodzi otej samej porze i powraca o tej samej porze, tuż przed wieczerzą. To niejest normalne, że go jeszcze nie ma.

Jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Katarzyny. Cośmusiało się Fortunatowi przytrafić, ale co? Możliwe, że spotkała go jakaśzła przygoda, chociaż region był dość spokojny, od kiedy Armaniacywzmocnili garnizon w Carlat, a energiczny opat Bernard de Calmontzarządzał opactwem. Poza tym Anglicy opuszczali kolejne forteceOwernii.

- Poczekajmy - powiedziała Katarzyna. - Jutro o świcie wyruszę muna spotkanie.

Katarzyna miała ochotę rzec: „Pójdę z tobą", ale powstrzymała się.

Nie mogła pozostawić chorej Izabeli, która w chwilach powrotu doświadomości wzywała ją do siebie i była tak szczęśliwa z obecnościKatarzyny, że ta nie chciała jej tego pozbawiać. Westchnęła więc tylko:- Dobrze. Zrobisz, jak zechcesz.

Przed snem zrobiła obchód domu, starając się jak najlepiej spełniaćobowiązki gospodyni. Ponieważ opat oddał jej do dyspozycji domgościnny, chciała, aby wszystko szło jak najlepiej. Zajrzała nawet do stajni,gdzie umieszczono konie eskorty, ale raczej z sentymentu niż poczuciaobowiązku. Zaskoczona, zobaczyła tam Morganę, białą klacz, którą Szkot,Hugo Kennedy, wierny danej obietnicy, przyprowadził z Carlat. Morganabyła dla niej jak przyjaciółka. Rozumiały się bardzo dobrze i przywitałyradośnie.

- Tak więc będziemy się razem starzeć - powiedziała Katarzyna zodrobiną melancholii w głosie, głaszcząc białą sierść klaczy. - Zostanieszpoczciwą, starą szkapą swojej cnotliwej pani.

Wielkie, inteligentne oczy Morgany spoglądały na Katarzynędiabolicznie, a towarzyszące temu rżenie dawało jasno do zrozumienia, żemała klacz wcale w to nie wierzy... Było to tak zaskakujące, że Katarzynawybuchnęła śmiechem. Dała Morganie kawałek cukru, a następnieklepnęła ją łagodnie po zadzie.

- Jak widzę, marzą ci się przygody, moja śliczna, lecz musisz o nichzapomnieć.

Po opuszczeniu stajni Katarzyna chciała pobyć przez chwilę nadziedzińcu, gdyż noc była wyjątkowo piękna, ale nadeszła Donata,mówiąc, że przygotowała jej łóżko w izbie sąsiadującej z izbą Izabeli.

- Chciałabym spać przy niej - zaprotestowała Katarzyna. - Czuwałaśjuż wystarczająco długo. Musisz się wyspać.

- Ja mogę spać nawet na ławie - rzekła wieśniaczka z dobrotliwymuśmiechem. - Myślę, że tej nocy będzie dobrze spała. Brat pigularz dał midla niej napar z maku. . Ty, pani, powinnaś również napić się odrobinę.

Jesteś taka zdenerwowana.

- Sądzę, że będę dobrze spała i bez tego.

Poszła ucałować Michała, który odmawiał modlitwę pod okiemWaltera. Przyjaźń łącząca dziecko i potężnego Normandczyka byłajednocześnie zabawna i zaskakująca. Obydwaj rozumieli się bardzodobrze. Chociaż Walter odnosił się do małego panicza z szacunkiem, tojednak nie pozwalał mu na wszystkie fanaberie, zaś chłopczyk uwielbiałWaltera i podziwiał jego siłę.

Michał powitał matkę, jakby nigdy się nie rozstawali. Podbiegł namałych, jeszcze niepewnych nóżkach i rzucił się jej w ramiona, rączkamiobjął za szyję i przytulił jasną główkę do głowy Katarzyny, a następniewestchnął ze szczęścia.

- Mamusia. .

Katarzyna rozpłakała się.

Tego wieczoru sama zaniosła go do łóżeczka, pocałowała izostawiła, aby mógł wysłuchać opowieści Waltera. CodziennieNormandczyk opowiadał małemu przyjacielowi jakąś historię lub jejfragment, jeśli była zbyt długa. Zawsze były to stare legendy z Północy,pełne duchów, fantastycznych bogów i walecznych dziewic. Malec słuchałz uwagą i w końcu zasypiał.

Katarzyna wycofała się na palcach, w momencie gdy Walter mówił:„A wtedy syn Eryka Czerwonego wsiadł z towarzyszami na statek i odpłynął w siną dal...". W głosie Waltera było coś usypiającego. Chłopczyk był za mały, abyrozumieć te zbyt poważne na jego wiek opowieści, ale mimo wszystkoprzysłuchiwał się im z uwagą, oczarowany melodią nieznanych słów ibrzmieniem głosu mężczyzny. Leżąca w wąskim łożu Katarzynaprzysłuchiwała się im również. Poddawała się kojącemu działaniu słów.

Jej ostatnia myśl dotyczyła Sary. Jechali tak szybko, że musieli ją gdzieśminąć po drodze, nie zdając sobie z tego sprawy. Ale z pewnością jużwkrótce tu przybędzie. Nawet nie pomyślała, że Sarze mogłoby się cośprzytrafić. Była niezniszczalna, znała sekrety przyrody i przyroda była jejprzyjazna. Już wkrótce przybędzie. Tak, już wkrótce...

Syn Eryka Czerwonego przemierzał już od jakiegoś czasu zielonewody bezkresnego oceanu, a Katarzyna zapadła w głęboki sen.

Gdzieś w środku nocy miała dziwną wizję. Nie wiedziała, czy śpi,czy też jest na wpół obudzona. Wydawało się jej, że otwiera oczy ispogląda na izbę. Wszędzie panowała cisza, a w komnacie Izabeli paliła sięjeszcze lampa. Ze swego łoża Katarzyna widziała śpiącą na wyłożonejpoduchami ławie Donatę... Nagle jakaś postać stanęła przy łożu chorej...

był to ubrany na czarno mężczyzna w masce. Strach ścisnął Katarzyniegardło. Chciała krzyknąć, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z gardła.

Chciała się poruszyć, ale ciało stało się ciężkie i bezwolne, jakbyprzywiązane do łoża. Zobaczyła, że mężczyzna pochyla się nad prycząIzabeli, robi jakiś ruch, a następnie wyprostowuje się. Była przekonana, żenieznajomy chce zabić chorą, więc otworzyła usta, z których nie wydobyłsię żaden dźwięk...

Następnie mężczyzna cofnął się i odwrócił, maskę trzymając w ręce.

Strach Katarzyny zmienił się nagle w olbrzymią radość. Rozpoznaładumny profil, ciemne oczy i stanowcze usta swego małżonka. Arnold!