Walter nie odpowiedział od razu. Jego szare oczy spojrzały na niąpytająco. Wzruszył ramionami i wyszeptał z gorzką ironią:- Więc ona również, pani Katarzyno! Jak mogłaś uczynić tyle zła?

Zrozpaczona, prawie wykrzyknęła:- Jakiego zła? Cóż takiego uczyniłam, aby zasłużyć na wasząniechęć? O co mnie oskarżacie?

- O to, że przysłałaś tutaj tego człowieka! - powiedział twardoWalter. - Mogłaś zostać jego, jeśli miałaś taką ochotę, ale nie musiałaśprzysyłać go tutaj, aby paradował i głosił wszem i wobec wielką miłość dociebie! Jak sądzisz, dlaczego umiera pani de Montsalvy... ta prawdziwa? Zpowodu zwierzeń twojego kochanka, pani!

- Nie jest moim kochankiem! - zaprotestowała gwałtownieKatarzyna.

- Twojego przyszłego małżonka, pani, jeśli tak brzmi lepiej.

Katarzyna chwyciła oburącz ciężką rękę Normandczyka. Odczulaolbrzymią chęć, aby się usprawiedliwić. Nie mogła już dłużej znosićciężaru tych oskarżeń.

- Posłuchaj mnie, Walterze. Czy uwierzysz mi, jeśli ci obiecam, żenie zostanie moim mężem, a może nawet nigdy więcej go nie zobaczę?

Olbrzym nie odpowiedział od razu, wydawał się szukać odpowiedziw oczach Katarzyny. Ale powoli jego twarz zaczęła łagodnieć.

Spontanicznie ujął dłonie młodej kobiety.

- Tak - powiedział ciepło - uwierzę ci, pani. I jakże będę szczęśliwy!

Chodź teraz szybko powiedzieć jej, że nigdy nie myślałaś, aby zastąpićkimś innym pana Arnolda. Bardzo z tego powodu cierpiała!

Tristan Eremita spoglądał na nich z szeroko otwartymi oczami.

Najwyraźniej nic z tego nie rozumiał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego takawielka pani usprawiedliwia się przed takim grubianinem. Spostrzegła to,uśmiechnęła się i rzekła krótko:- Nie możesz tego zrozumieć, przyjacielu Tristanie. Wszystko ciwytłumaczę.

Skłonił się, nie odpowiadając i odgadując, że jest zbyteczny.

Poprosił, aby zaprowadzono go tam, gdzie on i jego ludzie będą mogliodpocząć. Walter wskazał na grubego, zaspanego i ziewającego mnicha.

- To jest brat Euzebiusz, odźwierny, który zajmie się wami.

Zaprowadzi konie do stajni, ludzie położą się na słomie w stodole, a ty,panie, dostaniesz komnatę.

Tristan skłonił się ponownie przed Katarzyną, a następnie wraz zeswoimi ludźmi oddalił się za bratem Euzebiuszem.

Młoda kobieta przekroczyła ze wzruszeniem próg domu gościnnego,który opuściła wiele miesięcy temu wraz z Arnoldem i KadetemBernardem, aby udać się do Carlat. Z całych sił starała się przepędzićsmutne wspomnienia. Potrzebowała dużo odwagi, aby wyjść naprzeciwtemu, co ją tutaj czekało.

W wąskim, niskim przedsionku spojrzała na Waltera.

- A mój syn?

- O tej porze śpi.

- Chcę go zobaczyć. Już tak dawno...

Walter uśmiechnął się zdawkowo i ujął Katarzynę za rękę.

- Chodź, pani, to doda ci odwagi.

Zaprowadził ją do małej, ciemnej izby, z której przechodziło się doinnego, słabo oświetlonego pomieszczenia, w którym Katarzyna dostrzegłastarą Donatę, żonę Saturnina, śpiącą na ławie. Światło świecy ukazywałozmęczoną twarz kobiety.

- Już od trzech nocy czuwa przy naszej pani. Zwykle śpi przypaniczu.

To mówiąc, wziął z kufra świecę i zapalił ją od łuczywa płonącegonad drzwiami. Potem stanął przy łóżku małego Michała, unosząc drżącypłomień nad głową dziecka. Zachwycona Katarzyna osunęła się na kolana,składając ręce jak przed tabernakulum.

- Mój Boże - wyjąkała. - Jaki on śliczny! A jaki podobny do ojca dodała drżącym głosem.

Była to prawda. Pod gęstą czupryną złocistych loków rysował się jużwyraźny profil Arnolda. Okrągłe, różowe policzki, na które długie rzęsyrzucały łagodny cień, miały dziecięcą słodycz, ale mały nos wyrażał jużdumę, a zamknięte usta zdecydowanie.

Serce Katarzyny topniało z czułości, lecz nie ośmieliła się pochylićnad chłopcem. Wyglądał jak mały śpiący aniołek i obawiała się, żenajmniejszy ruch może go obudzić.

Spostrzegł to Walter, który również przyglądał się dziecku z dumą.

- Możesz go, pani, pocałować - powiedział z uśmiechem. - Kiedy śpi,mogą bić pioruny, a on ani nie drgnie.

Pochyliła się więc z uwielbieniem i dotknęła wargami lekkowilgotnego czoła. Michał się nie obudził, ale na jego twarzyczce pojawiłsię uśmiech.

- Mój malutki - szepnęła przepełniona miłością. - Mój malutki!

Chętnie zostałaby tu przez całą noc, klęcząc przy łóżku syna ipatrząc, jak śpi, lecz w sąsiednim pomieszczeniu dał się słyszeć kaszel.

Przebudzona Donata rzuciła się w głąb izby.

- Pani Izabela musiała się obudzić - szepnął Walter.

- Idę do niej - powiedziała Katarzyna.

Teraz doszedł do niej świszczący oddech przerywany suchymkaszlem.

Wbiegła żwawo do pomieszczenia nieco większego od klasztornejceli. Na znajdującej się w rogu wąskiej pryczy leżała wychudzona Izabelade Montsalvy. Pochylona nad Izabelą Donata starała się napoić ją ziółkamizdjętymi z małego olejowego podgrzewacza. Chora jednak dusiła się i niebyła w stanie przełknąć ani kropli. Katarzyna ze ściśniętym sercempochyliła się nad poczerwieniałą od gorączki twarzą. Jak ona siępostarzała, jak schudła od wyjazdu Katarzyny, jaka wydawała się słaba!

Na obliczu, z którego odpłynęła cała krew, widać było jedynie szukającepowietrza wysuszone wargi i zbyt wielkie oczy.

Zniechęcona Donata odwróciła się, aby odstawić leczniczą miksturę,i znalazła się twarzą w twarz z Katarzyną. W jej zmęczonych oczachbłysnęły jednocześnie łzy i radość.

- Pani Katarzyna - wyszeptała. - Dzięki Bogu! Przybywasz na czas.

Katarzyna położyła szybko palec na ustach, aby uciszyć starąkobietę, lecz ta potrząsnęła smutno głową.

- Och! Możemy rozmawiać. Ona nas nie słyszy. Ma taką gorączkę,że tylko majaczy.

Rzeczywiście, z bladych ust chorej wyrwało się kilka słów, wśródktórych wstrząśnięta Katarzyna usłyszała imiona swoje i Arnolda. Atakkaszlu wstrząsający gwałtownie starym ciałem uspokajał się po trochu.

Stopniowo twarz Izabeli stawała się bledsza, lecz oddech był nadal głośnyi chrapliwy. W oczach chorej było błaganie. Izabela zdawała się straszliwiecierpieć w tej gorączce, a Katarzyna czuła, że to ona jest przyczyną tegoudręczenia.

Powoli ujęła gorącą dłoń zaciskającą się na szorstkim prześcieradle izłożyła na niej pocałunek, a następnie przyłożyła ją do policzka, jak częstoczyniła to dawniej.

- Matko - powiedziała łagodnie. - Matko, posłuchaj mnie. Spójrz namnie. Jestem tutaj. . obok ciebie. To ja, twoja córka... Katarzyna.

Wydawało się, że w pełnym bólu i niepewnym spojrzeniu starejkobiety pojawiło się ożywienie. Usta zamknęły się, następnie otworzyły.

Wydobył się z nich dźwięk:- Ka... tarzyna.

- Tak - powiedziała młoda kobieta. - To ja... Jestem tutaj.

Oczy chorej zaczęły krążyć, a jej wzrok spoczął na pochylającej sięnad wychudłymi dłońmi młodej kobiecie.

- To na nic, pani Katarzyno - szepnęła ze smutkiem Donata. - Jestnieprzytomna.

- Ależ nie. Dochodzi do przytomności. Matko! Popatrz na mnie.

Poznajesz mnie?...

Całą siłą woli usiłowała przywołać rozdygotaną pamięć chorej. Takbardzo pragnęła przekazać swoją siłę temu wycieńczonemu ciału. Jeszczeraz szepnęła błagalnie:- Popatrz na mnie. To ja, Katarzyna, twoja córka, żona Arnolda.

Na dźwięk tego imienia lekkie drżenie przebiegło przez wysuszoneciało Izabeli. Spojrzenie, tym razem przytomne, spoczęło na zatrwożonejtwarzy młodej kobiety.

- Katarzyna - szepnęła. - Powróciłaś?

- Tak, matko... powróciłam. Już nigdy cię nie opuszczę.. nigdywięcej.

Ciemne oczy chorej popatrzyły na nią z trwogą zabarwionąniepewnością.

- Zostaniesz? A ten młodzieniec... Breze?

- On wziął swoje marzenia za rzeczywistość. Nigdy więcej go niezobaczę. Jestem Katarzyną de Montsalvy i chcę nią pozostać, matko.

Jestem żoną Arnolda! I pozostanę nią na zawsze.

Wyraz szczęścia i ulgi rozjaśnił rysy chorej. Jej ręka, wczepiona wrękę Katarzyny, stała się miękka i wiotka.

- Bogu niech będą dzięki - westchnęła. - Tedy umrę spokojna.

Zamknęła na chwilę oczy, potem otworzyła je ponownie i popatrzyłaz czułością na Katarzynę. Zrobiła znak, aby ta pochyliła się nad nią, iszepnęła tajemniczo:- Wiesz, widziałam go.

- Kogo, matko?

- Mojego syna. Przyszedł do mnie... Nadal jest taki piękny. Takipiękny!

Gwałtowny atak kaszlu przerwał jej słowa. Twarz zrobiła siępurpurowa. Wzrok stał się zamglony. Donata podeszła z filiżanką.

- Medyk mówi, żeby dawać jej do picia wywar z kwiatów maku,malwy i suszonych fiołków, gdy kaszle, ale to nie takie łatwe.

Z pomocą Katarzyny udało się, mimo trudności, wlać chorej dogardła kilka kropli płynu. Kaszel zelżał. Napięte ciało odprężyło siępowoli, ale oczy pozostały zamknięte.

- Może teraz zaśnie - szepnęła Donata. - Idź odpocząć, paniKatarzyno. Tak długa podróż zmęczyła cię. Będę przy niej czuwała dosamego rana.

- Ty też jesteś wyczerpana, Donato.

- Och! Jestem silna jak koń - odpowiedziała z uśmiechem starawieśniaczka. - Twoja tutaj obecność, pani, dodaje mi sił.

Katarzyna wskazała ruchem głowy na chorą, która zdawała sięzasypiać. - Od dawna to trwa?

- Od ponad tygodnia, szlachetna pani. Starsza pani udała się zFortunatem tam.. do Calves. W powrotnej drodze złapała ich ulewa, a onanie chciała się nigdzie schronić, aby przeczekać. Powróciła przemoczona,przemarznięta, szczękająca zębami. W nocy dostała silnej gorączki. Od tego czasu niedomaga.

Katarzyna wysłuchała opowiadania Donatki, nie przerywając jej anisłowem. Przepełniały ją wyrzuty sumienia. Tak dobrze rozumiała reakcjęIzabeli. Matczyne serce chciało wynagrodzić Arnoldowi zło, jakiewyrządziła Katarzyna, nawet jeśli o nim nie wiedział. Bo jakby miał siędowiedzieć w tym grobowcu, jakim jest przytułek dla trędowatych? Odgłosy ze świata nie dochodziły do miejsca przebywania tych nieszczęsnychistot pogrzebanych za życia, które tolerowano jedynie pod warunkiem, żebędą trzymały się na uboczu i że można będzie o nich zapomnieć.