Zmarszczka pojawiła się na czole króla, ale zaraz znikła poduśmiechem.

- A ty, pani, czujesz się na siłach, aby wziąć się za odbudowę?

Wspaniale, pani Katarzyno! Lubię, kiedy kobieta łączy w sobiezdecydowanie, energię i tyle urody. Ale czy znajdzie się tam miejsce dlamego przyjaciela, Piotra de Brezego? Czy pojedzie z tobą, pani? Bardzo gotutaj potrzebuję...

Katarzyna zesztywniała i opuściła oczy, próbując opanowaćzmieszanie. Nie była jeszcze całkowicie wyleczona z marzeń. Imię Piotrawywoływało bolesne wspomnienia.

- On nie pojedzie ze mną, panie. Pan de Breze jest moim dobrymprzyjacielem, prawdziwym rycerzem. Ale ma swoje życie, tak jak ja mamswoje. Wzywa go pole walki, a ja muszę zająć się domem.

Karolowi nie było brak ogłady. Z lekkiego drżenia głosu młodejkobiety wywnioskował, że coś się wydarzyło i więcej nie nalegał.

- Czas jest pomocny w wielu sprawach, piękna pani... przez momentmyślałem, że będziemy mieć wkrótce zaręczyny, ale, jak widać, myliłemsię. Czy pozwolisz jednak, pani Katarzyno, aby król dał ci radę? Niechciałbym, abyś w przyszłości czegoś żałowała. To byłoby niesprawiedliwe.

Wzruszona królewską troskliwością bardziej, niż chciała przyznać,Katarzyna uklękła, aby pocałować dłoń Karola. Uśmiechnęła się dzielnie.

- Nie będę niczego żałowała. Ale jestem waszej wysokościwdzięczna za dobroć. Nigdy jej nie zapomnę.

Uśmiechnął się do niej z nieśmiałością, jaką zawsze odczuwał wobecności pięknych kobiet.

- Być może wkrótce udam się do Owernii - powiedział w zadumie. Więc jedź teraz, księżno de Montsalvy. Jedź spełnić swoje zadanie. Wiedztylko, że król ma nadzieję zobaczyć cię w niedalekiej przyszłości... I żezabierasz ze sobą jego szacunek.

Odszedł, pozostawiając pośrodku wielkiej sali klęczącą Katarzynę.

Słyszała jego cichnące kroki i wstała powoli. Była trochę mniej smutna.

Przepełniała ją duma. Karol rozmawiał z nią nie jak z kobietą, lecz jak zjednym z kapitanów, tak jak z pewnością rozmawiałby z Arnoldem.

Musiała jeszcze pożegnać się z królową Jolantą. Udała się do niejnatychmiast, mając zamiar po raz trzeci podać to samo wytłumaczenie, alenie było to potrzebne. Królowa Czterech Królestw uściskała ją tylko.

- Dobrze robisz - powiedziała. - Tego się po tobie spodziewałam.

Młody Breze nie byłby dla ciebie odpowiedni. . właśnie dlatego, że jestmłody.

- Jeśli tak uważasz, królowo, czemu mi o tym nie powiedziałaś?

- Bo przecież chodzi o twoje życie. Nikt nie ma prawa kierowaćlosem innych. Nawet... co ja mówię... przede wszystkim stara królowa.

Wracaj do Owernii. Nie brak tam pracy. Potrzebujemy w naszychprowincjach ludzi takich jak Montsalvy. Ludzie waszego pokroju, mojadroga, są tacy jak góry w tej krainie: nie można ich zniszczyć! Ale niechciałabym cię stracić całkowicie.

Ruchem dłoni Jolanta wezwała do siebie Annę de Bueil, która jakzwykle haftowała coś przy kominku.

- Podaj mi szkatułkę z kości słoniowej - poleciła królowa.

Kiedy dwórka ją przyniosła, królowa zanurzyła w niej długie,szczupłe palce i wyciągnęła wspaniały pierścień ze szmaragdem i zwygrawerowanym herbem, który podała zaskoczonej Katarzynie.

- Dawno temu emir Saladin dał ten szmaragd jednemu z moichprzodków, który wybawił go od śmierci. Weź go, Katarzyno, na pamiątkę,na znak mojej przyjaźni i wdzięczności dla ciebie. Dzięki tobie możemy wkońcu sprawować władzę, król i ja.

Katarzyna zacisnęła drżącą dłoń na wspaniałym klejnocie. Następnieuklękła, aby ucałować dłoń swej pani.

- Pani... Taki wspaniały prezent! Nie wiem, co powiedzieć...

- Nie mów nic. Jesteś taka jak ja: wzruszenie nie pozwala ci znaleźćodpowiednich słów i tak jest bardzo dobrze. Ten pierścień przyniesie ciszczęście i może będzie ci pomocny. Wszyscy moi poddani we Francji, wHiszpanii, a także na Sycylii, Cyprze i w Jeruzalem na widok tego klejnotuokażą ci pomoc. Daję ci go jako list żelazny, gdyż czuję, że możesz gopotrzebować. Zależy mi, aby cię kiedyś znów zobaczyć i to w dobrymzdrowiu.

Audiencja była skończona. Katarzyna ukłoniła się po raz ostatni. Żegnaj, pani...

- Nie, Katarzyno - uśmiechnęła się królowa. - Nie żegnaj, lecz dowidzenia. Niech cię Bóg prowadzi!

Jeśli Katarzyna sądziła, że to już koniec pożegnań, była w błędzie.

Gdy wyszła na dziedziniec, aby udać się do kancelarii po dokumentrehabilitacyjny, wpadła prosto na Bernarda d'Armagnaca, który chodził podziedzińcu tam i z powrotem, jakby na kogoś czekał. Nie widziała go odczasu wydarzeń w sadzie i spotkanie nie sprawiło jej najmniejszejprzyjemności. Chciała przejść, udając, że go nie dostrzega, ale rzucił się wjej stronę.

- Czekałem na ciebie, pani. W zamku mówi się tylko o twoimwyjeździe. Kiedy dowiedziałem się, że jesteś u królowej Jolanty,postanowiłem na ciebie zaczekać. Ani ty, ani ona nie należycie do kobietprzedłużających pożegnania.

- Masz rację. Żegnaj książę! - powiedziała chłodno Katarzyna.

Skruszony uśmiech zmarszczył inteligentną twarz gaskońskiegoszlachcica.

- Ach! Widzę, że jesteś bardzo na mnie obrażona! Pewnie maszrację. Przychodzę prosić cię o wybaczenie, Katarzyno. Tamtej nocy byłemwściekły. Mogłem was zabić.

- Ale tego nie zrobiłeś, panie. Wierz mi, jestem ci bardzo wdzięczna.

Sądziła, że jej godna postawa zawstydzi Kadeta Bernarda. Ku jejwielkiemu zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło. Gaskończyk wybuchnąłśmiechem.

- Katarzyno, przestań się dąsać. Wierz mi, to do ciebie nie pasuje!

- Pasuje czy nie, niczego innego nie mam w zanadrzu. Sądzisz,panie, że po tym wszystkim rzucę ci się na szyję?

- Powinnaś, pani. Uratowałem cię przecież od strasznego głupstwa.

Gdybyś uległa zalotom tego bawidamka, żałowałabyś teraz z całego serca.

- Co możesz wiedzieć na ten temat?

- Przestań, pani. Breze nie umarł od ciosu mego miecza. Gdyby ci nanim naprawdę zależało, poszłabyś do jego komnaty jeszcze tej samej nocy,a nie uczyniłaś tego.

- Poszłam następnego dnia.

- Ale wyszłaś stamtąd z zaczerwienionymi oczami i z miną kogoś,kto podjął ważną decyzję. Widzisz, pani, że jestem dobrze poinformowany.

- Coś mi mówi, że twoi szpiedzy nie powiedzieli ci wszystkiego.

- Tak, Katarzyno! Przypomniałaś sobie o małżonku. Gdyby tak niebyło, dlaczego opuszczałabyś zamek? Dlaczego Breze przejechał przedgodziną przez zwodzony most na czele swojego oddziału? Pojechał napomoc panu de Lore, którego Anglicy zaatakowali w twierdzy SaintCeneri.

- Ach! - szepnęła cicho młoda kobieta. - Więc on wyjechał?

- Tak. Wyjechał. Bo go odepchnęłaś! Nie zawiodłem się na tobie,Katarzyno. Jesteś tą, którą wybrał wielki Montsalvy. Chcesz, żebyśmyzawarli pokój? Mam wielką chęć ponownie zostać twoim przyjacielem.

Jego żal i skrucha były autentyczne, a Katarzyna nie umiała długo sięgniewać na kogoś, kto potrafił przyznać się do błędów. Uśmiechnęła się iwyciągnęła ręce do młodzieńca. - Ja również się myliłam. Zapomnijmy o wszystkim, Bernardzie...

Przyjedź do Montsalvy, kiedy będziesz w Lectoure. Jesteś tam zawsze milewidziany. Powierzę ci Michała, kiedy przyjdzie czas, aby został paziem.

Wierzę, że potrafisz uczynić go takim, jakim chciałby go widzieć Arnold.

A teraz pożegnajmy się.

- Możesz na mnie liczyć! Do widzenia, piękna Katarzyno.

Zanim zdała sobie sprawę, wziął ją za ramiona i ucałował w policzki.

- Powiem panom Xaintrailles'owi i La Hire'owi, jakim jesteśdzielnym kapitanem. Chciałem dać ci na drogę eskortę, ale zdaje się, żekról już o to zadbał.

- Na szczęście tak. Wolę kogoś bardziej spokojnego od tychpiekielnych Gaskończyków. Aby utrzymać ich w ryzach, potrzeba silnejręki, a ja nie jestem Arnoldem de Montsalvym!

Kadet Bernard, który już się oddalał, zatrzymał się, odwrócił nachwilę, popatrzył na Katarzynę i rzekł poważnie:- Sądzę, że jesteś.

* * *

Kiedy następnego ranka Katarzyna przejeżdżała koło wieżyZegarowej, dachy Chinon i spokojne wody rzeki Vienne rozświetlałajutrzenka. Wszystkie dzwony miasta biły na Anioł Pański, a unoszący sięw powietrzu dźwięk dotarł aż do małej grupki ludzi wyjeżdżających zzamku. Eskorta, którą król dał do dyspozycji Katarzynie, składała się zBretończyków. Na ich czele stał Tristan Eremita, który poprzedniegowieczoru poinformował Katarzynę, że będzie jej towarzyszył aż doMontsalvy, a następnie dołączy do konetabla Richemonta w Parthenay.

Bardzo się z tego ucieszyła. Król nie mógł lepiej wybrać. Ten cichyFlamandczyk bardzo się nadawał do takiego zadania. Cechowały gozimna krew, przebiegłość, spokojna odwaga i umiejętność dowodzenia.

Powiedziała mu to.

- Zajdziesz daleko, przyjacielu Tristanie. Masz wszelkie dane, abystać się kimś ważnym.

Zaczął się śmiać.

- Nie dalej jak wczoraj... powiedziano mi to samo. Czy wiesz, paniKatarzyno, że nasz dziesięcioletni delfin zainteresował się moją osobą?

Obiecał mi, że się mną zajmie, kiedy zostanie królem. To chyba naszewyczyny przeciw panu de La Tremoille'owi zrobiły na nim wrażenie.

Oczywiście nie przywiązuję zbyt dużej wagi do tego rodzaju obietnic.

Książęta, zwłaszcza młodzi, nie mają dobrej pamięci.

Katarzyna potrząsnęła głową. Przypomniała sobie badawcze, ostre iz trudem dające się wytrzymać spojrzenie delfina Ludwika. Spojrzenie,które nie potrafi zapomnieć.

- Sądzę, że będzie o tym pamiętał - powiedziała krótko.

Tristan potrząsnął tylko głową z powątpiewaniem. Jechał terazspokojnie obok niej, trochę ociężały, jak człowiek znający długie imonotonne jazdy, umiejący spać w siodle. Z kapturem naciągniętym naoczy, aby ochronić je przed promieniami wschodzącego słońca, poddawałsię miarowemu marszowi konia.