Odwróciła się gwałtownie, stanęła przed Sarą i krzyknęła ze złością:- A jeśli mam ochotę żyć? Jeśli mam ochotę kochać, a nie byćpogrzebaną za życia?! Nie chcę być przedmiotem czci. Mam ciało, któredrży, serce, które bije, krew, która płynie. Chcę istnieć!
Czarne oczy Sary wytrzymały bez słowa spojrzenie Katarzyny, alitość, którą młoda kobieta w nich dostrzegła, jeszcze bardziej spotęgowałajej złość. Krzyknęła:- No i co mi na to powiesz?
- Nic - odpowiedziała głucho Sara. - Nikt ci w tym nie przeszkodzi...
nawet ja.
- Tak właśnie myślę. Dobranoc. Chcę zostać sama, bo to jedyne, comi wolno.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Sara nie spała tej nocy w komnacieKatarzyny, lecz w sąsiadującej z nią ubieralni.
* * *
W następnych dniach Piotr de Breze nie opuszczał Katarzyny. Nosiłjej mszalnik, kiedy szła do kaplicy, siadał obok niej przy stole, towarzyszyłna spacerze, a wieczorami prowadzili długie rozmowy w zaciszu wnękiokiennej, podczas gdy królewscy muzykanci grali, a inni tańczyli. Na ichwidok wszyscy zaczynali się uśmiechać. Nawet królowa Mariapowiedziała, kiedy razem tkały dywany:- Piotr de Breze to czarujący młodzieniec, nieprawdaż, moja droga?
- Czarujący... wasza wysokość ma rację.
- A poza tym, to człowiek wartościowy. Sądzę, że zajdzie daleko i ta,która wybierze go za małżonka, dokona dobrego wyboru.
Katarzyna zaczerwieniła się i opuściła głowę, ale skrępowanie nietrwało długo. Wokół niej wszyscy spiskowali. Rzeczy i ludzie zdawali siępopychać ją w stronę Piotra, ułatwiać im spotkania. Jedynie Kadet Bernardmógłby im w tym przeszkadzać, ale ten, jakby za zrządzeniem jakichśczarów, zniknął. Udał się do Montresor, do Jana de Bueila. Co do Sary,zachowywała wobec Katarzyny postawę pełną rezerwy i odzywała siętylko wtedy, kiedy było to konieczne. Nie było już niekończącej siępaplaniny w czasie porannej toalety, nie było przestróg ani rad. Twarz Sarynie wyrażała niczego. Wydawała się obojętna, lecz czasem rankamiKatarzyna odkrywała na jej twarzy ślady łez, które przez chwilę budziływyrzuty w jej sercu. Jednak nie trwało to długo. Wystarczyło, że pojawiłsię Piotr, a młoda kobieta, odpychając wszystko, co mogłoby przyćmić tonowe upojenie, lgnęła łapczywie w stronę tego źródła młodości i beztroski.
Nocą, w ciszy komnaty, zdawała sobie sprawę, że coraz trudniej jest się jejbronić przed zalotami Piotra, przed słowami miłości, przed pieszczotąwarg na jej rękach, przed rzucanymi spojrzeniami domagającymi się czegoś więcej; było to jak łagodne, trawiaste zbocze, trochę śliskie, lecz takukwiecone, że przyjemnie było po nim schodzić. Dla zbolałego sercaKatarzyny ta letnia miłość miała świeżość róży.
Któregoś wieczoru, kiedy przechadzali się obydwoje po sadzie,spokój nocy, głęboki cień gałęzi pokrytych kwiatami i owocami, słowamiłości szeptane przez Piotra pchnęły Katarzynę w jego ramiona. Oparłagłowę na piersi młodzieńca, pozwoliła mu się objąć...
Przytulił ją do siebie łagodnie i stali tak przez chwilę, nie śmiąc sięporuszyć, wsłuchując się w bicie swych serc. Katarzyna nareszcie poczułasię bezpieczna. Kochał ją, należał całkowicie do niej. Wystarczyło jednosłowo, a należałby do niej na całe życie. A on czekał tylko na to właśniesłowo.
Podniosła głowę, aby popatrzeć poprzez gałęzie na rozgwieżdżoneniebo, lecz w tej właśnie chwili wargi młodzieńca przywarły do jej warg,najpierw łagodnie, a potem chciwie. Czuła, że Piotr drży, i przywarłasilniej do jego okrytych jedwabiem ramion. Ten pocałunek był jeszcze nieśmiały. Katarzyna czuła, że Piotr powstrzymuje się, aby nie zgnieść jej wramionach, nie pociągnąć na miękką trawę. Usłyszała błagalne pytanie:- Katarzyno, Katarzyno, kiedy będziesz moja? Widzisz przecież, żenie mogę żyć bez ciebie.
- Bądź cierpliwy, przyjacielu.. Musisz dać mi jeszcze trochę czasu.
- Dlaczego? Będziesz moja, czuję to, jestem tego pewien! Przedchwilą, kiedy cię całowałem, drżałaś. Katarzyno, obydwoje jesteśmymłodzi, namiętni.. dlaczego mamy czekać, marnować piękne godziny,które ofiarowuje nam czas? Wkrótce będę musiał odjechać. Wielu z moichtowarzyszy powróciło już do walki, pozostałem właściwie tylko ja, aAnglicy nadal zajmują lepsze pozycje w Maine i Normandii. Wyjdź zamnie, Katarzyno.
Potrząsnęła głową.
- Nie, Piotrze. . jeszcze nie! Jest zbyt wcześnie. .
- Więc przynajmniej bądź moja, a ja obiecuję czekać na ciebie. Gdyzostaniesz moją żoną, będę ciągle cię adorował. Katarzyno, bądź moja,zanim odjadę. Od pierwszego spotkania twój obraz nie daje mi spokoju zakażdym razem, kiedy tylko zamknę oczy.
Katarzyna poczuła, że się czerwieni. Ona również pamiętałaniespodziewane wtargnięcie Piotra do komnaty podczas jej kąpieli.
Widział ją już bez odzienia i, co ciekawe, dzięki temu wydawał jej się kimśbliskim, jakby znała go już od dawna.
Wsparła się miękko na jego piersi. Jedną ręką przytulał ją do siebie,a drugą rozwiązywał powoli srebrne wstążki kryzy, poszerzając w tensposób skromne wycięcie sukni i szukając ciepła jej ciała. Pozwalała muna to bierna i szczęśliwa, czujna jedynie na ogarniający ją, wypływający ztajemnych głębi jej ciała, niepokój.
Zdecydowanym ruchem zdjął jej kryzę i odsłonił ramiona.
Wydekoltowana sukienka odsłoniła piersi, które zaczął delikatnie pieścić,chcąc obudzić rozkosz w tym od dawna pożądanym ciele. Osunęli siępowoli na trawę. Wszystkie zapachy lata sprzymierzały się przeciwwstydowi Katarzyny, która spoczęła na miękkiej trawie z zamkniętymioczami, drżąca od pocałunków Piotra. Próbował rozwiązać szeroki pas usukni, lecz niecierpliwym, niezręcznym dłoniom to się nie udawało.
Zaczęła się śmiać i uniosła się nieco, aby mu pomóc. Nagle śmiech zamarłjednak na jej ustach, zmienił się w okrzyk przerażenia. Obok nich stałmężczyzna z obnażonym mieczem w dłoni. Rozpoznała krótką brodęBernarda d'Armagnaca!
- Wstawaj, Piotrze de Breze, odpowiesz mi za to!
- Za co? - zapytał młodzieniec, podparłszy się na łokciu.
- O ile wiem, Katarzyna nie jest ani twoją żoną, ani siostrą.
- Za to, żeś uwłaczał honorowi Arnolda de Montsalvy'ego, mojegotowarzysza broni, mojego przyjaciela! W czasie jego nieobecności pilnujętego, co jest jego własnością.
- Własności umarłego? - zapytał pogardliwie de Breze.
- Katarzyna jest wolna, zostanie moją żoną, zostaw nas w spokoju.
Katarzyna odgadła, że Gaskończyk ma ochotę powiedzieć wszystko,wykrzyczeć prawdę. Przestraszyła się i szepnęła błagalnie:- Bernardzie, litości!
Zawahał się, po czym rzucił ostro:- Nie wiesz, co mówisz, panie! Chwyć za broń, jeśli nie chcesz,abym nazwał cię tchórzem!
- Bernardzie - powtórzyła wystraszona Katarzyna. - Nie maszprawa... Zabraniam ci!
Złapała Piotra za szyję, nieświadoma swej nagości, szalona zprzestrachu, że poleje się krew. Ale odsunął ją stanowczo.
- Zostaw mnie, Katarzyno! To nie twoja sprawa. Zostałemznieważony!
- Zabraniam wam się bić się! Mogę się kochać, z kim mi się podoba!
- Chciałbym, pani - ryknął Bernard z wściekłością - aby La Hire lubXaintrailles zobaczyli cię w takim stanie, na wpół rozebraną jak jakąśrozpustnicę, uczepioną samca, o którego życie się obawia! Udusiliby cięod razu. Lepiej wyglądałaś na stosie w Montsalvy.
- Za taką obelgę zabiję cię, Pardiac! - wrzasnął Piotr z wściekłością,podnosząc z trawy miecz. - Broń się!
Przy pierwszym uderzeniu mieczy posypały się iskry. Drżąca i choraze wstydu Katarzyna wycofała się pod drzewa i machinalnie zaczęłapoprawiać toaletę. W tej chwili nienawidziła samej siebie, zawstydzonasłowami Bernarda.
Walka była zaciekła. Wydawało się, że siły są równe, Piotr de Brezebył wyższy i potężniejszy, lecz Kadet Bernard dotrzymywał mu krokudzięki zadziwiającej wprost zręczności. Atakował i wycofywał się zszybkością węża. Ciężki miecz wydawał się przedłużeniem chudegoramienia. Słychać było szybkie oddechy walczących.
Wsparta o chropowaty pień Katarzyna starała się uspokoić bicieserca. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby Piotr został zabity, lecz gdyby śmierćdosięgła Bernarda, czułaby się, jakby to zginął Arnold. W każdym razie,jeśli któryś z nich zginie, ona będzie zhańbiona i zostanie przepędzona zdworu. Cały ciężar jej winy spadnie na syna. Michał zapłaci za błędy swejmatki.
Załamała ręce, wstrzymując szloch.
- Panie Boże, zlituj się nade mną! - szepnęła błagalnie. - Zrób coś,aby powstrzymać tę walkę.
Od strony słabo oświetlonego o tej porze zamku nie dochodził żadendźwięk. Szczęk mieczy zdawał się wypełniać powietrze. Dźwięczał wuszach przerażonej Katarzyny niczym dzwon katedralny. Jak takipotworny hałas mógł nie zainteresować ciekawskich, chociażby straży?
Nagle rozległ się cichy krzyk, któremu zawtórowała Katarzyna.
Zraniony w ramię Piotr osunął się na ziemię. Kadet Bernard cofnął się iopuścił miecz. Katarzyna rzuciła się w stronę rannego. Strugi krwi płynęłyz rany, a grymas bólu wykrzywiał piękną twarz młodzieńca.
- Zabiłeś go, panie! - szepnęła zrozpaczona. - On umrze.
Ale Piotr uniósł się na ramieniu i próbował się uśmiechnąć.
- Nie, Katarzyno!... Nie zabił mnie. Wracaj szybko do zamku i niemów nikomu o tym, co tu zaszło.
- Nie zostawię cię, panie.
- Ależ tak! Nie ma powodu do obaw... On mi pomoże - dodał,wskazując ruchem głowy przeciwnika.
- Dlaczego miałby ci pomóc, skoro pragnie wyłącznie twojejśmierci?
W ciemności błysnęły wilcze zęby Gaskończyka, który spokojnieoczyścił miecz i wsadził go do pochwy.
- Zaprawdę, moja droga, nic nie wiesz o mężczyznach. Uważasz, żemógłbym go zabić? Masz mnie za rzeźnika? Twój zalotnik, pani, dostałlekcję, na jaką zasłużył. Mam nadzieję, że nauczy go to rozumu, ot iwszystko! Wracaj do siebie i milcz. Zajmę się nim.
"Katarzyna tom 4" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna tom 4". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna tom 4" друзьям в соцсетях.