Nie czuła się dobrze w swojej skórze i w czarnym welonie, którywięził jej twarz. Czerwcowa noc była ciepła, chciała zdjąć muślin, alenerwowe palce okazały się niezręczne i przerwały cienki materiał.

- Pomóż mi! - wykrzyknęła poirytowana. - Widzisz, że nie mogęsobie poradzić.

Sara uśmiechnęła się i spokojnie zaczęła odpinać welon. Katarzynasiedziała na taborecie i nie odzywała się ani słowem.

Złość musiała z niej wyparować, musiała posiedzieć przez chwilę wciszy, aby się uspokoić. Kiedy Sara skończyła pracę, Katarzyna zdjęłasuknię i podała ją służącej, zostając tylko w cienkiej, batystowej koszuli.

Sara zaczęła czesać jej krótkie, kręcone włosy, nadające jej dziwny iczarujący wygląd greckiego pastuszka. Widząc, że Katarzyna powoli sięodpręża, zapytała łagodnie:- Czy mogę ci zadać pytanie?

- Ależ... tak.

- Jak sądzisz, jak zareagowałby na pana de Brezego pan deXaintrailles lub kapitan La Hire?

Katarzyna nie odpowiedziała i Sara poczuła się ukontentowana tąciszą, która według niej stanowiła najlepszą odpowiedź. Oczywiścieporywczy La Hire wyzwałby od razu, nawet w obecności króla,bezwstydnika ośmielającego się afiszować ze swą miłością do żonyprzyjaciela. Co do Xaintrailles'a, Katarzyna wyobraziła sobie bez trudubłysk złości w jego brązowych oczach, groźny uśmiech na wargach. Byłazbyt uczciwa, aby nie rozumieć, że racja jest po ich stronie, ale nie godziłasię, by traktowano ją jak osobę nieodpowiedzialną, jak małą, nierozsądnądziewczynkę, której trzeba pilnować. Zawładnęła nią potrzebapodkreślenia własnej niezależności.

Kiedy była już uczesana, włożyła lekką, białą sukienkę przepasanąpod piersiami szerokim srebrnym pasem, na usta nałożyła czerwonąszminkę i odwróciła się do Sary, rzucając jej pełne wyzwania spojrzenie.

- Idź po pana de Brezego! - rozkazała.

Przez moment Sara stała jak ogłupiała. Potem poczerwieniała ipowtórzyła:- Chcesz, żebym...

- ...żebyś poszła po niego - powtórzyła Katarzyna z uśmiechem. Chcę z nim rozmawiać. Załatw to tak, aby Kadet Bernard nie śledził go jakszpicel. Uspokój się, będziesz mogła asystować przy rozmowie.

Sara zawahała się przez chwilę. Miała chęć odmówić, ale wiedziała,że Katarzyna jest zdolna udać się po niego sama.

- Ach! - powiedziała. - W końcu to jest twoja sprawa.

Wyszła z godnością, co rozbawiło młodą kobietę. Sara wspanialeznała się na grze, a role tragiczne wychodziły jej najlepiej. W ten sposóbokazywała sprzeciw.

Parę chwil później Cyganka wróciła z pobladłym ze szczęściaPiotrem de Brezem, który ledwie przekroczył próg, rzucił się do stópKatarzyny i chwycił dłoń, którą okrył pocałunkami.

- Moja słodka pani! Pożerała mnie chęć, aby się z tobą spotkać.

Wyczułaś to i posłałaś po mnie. Jakiż jestem szczęśliwy...

Płonął z namiętności, gotowy na wszelkie szaleństwa, i Katarzynacieszyła się przez chwilę z uległości tego młodego, przykutego do jej stóplwa, którego siła szła w parze z urodą. Której z kobiet nie pochlebiałabymiłość takiego mężczyzny? Spostrzegła, że Sara, pomimo niechętnychsłów, jakie wygłosiła, wychodząc, stanęła w głębi komnaty przy łożu zrękami skrzyżowanymi na brzuchu, niewidoczna, lecz obecna, przyjmującniewróżącą nic dobrego postawę pełną determinacji. Nie wolno byłobardziej jej denerwować.

- Wstań, panie, i usiądź obok mnie na ławie. Chciałam się z tobąspotkać bez świadków.. przede wszystkim dlatego, żeby ci podziękowaćza to, że pojechałeś do Montsalvy, chociaż mogłeś wysłać umyślnego.

Jestem ci za to wdzięczna.

Piotr de Breze potrząsnął jasną głową i uśmiechnął się.

- Przecież nie chciałabyś, pani, aby ktoś obcy zajął się sprawą tak cibliską. Chciałem również - oprócz pergaminu - przywieźć ci wieści otwoich najbliższych, za którymi pewnie tęsknisz.

Uśmiech szczęścia pojawił się na twarzy Katarzyny.

- To prawda - powiedziała łagodnie. - Opowiadaj o moim synku...

Jak on się czuje?

- Wspaniale! Jest piękny, silny i radosny... Już dobrze mówi,wszyscy są pod jego urokiem, a najbardziej pewien olbrzym o imieniuWalter, który wszędzie za nim chodzi. To najpiękniejsze dziecko, jakiekiedykolwiek widziałem. Jest podobny do ciebie.

Ale Katarzyna potrząsnęła głową.

- Nie sil się, przyjacielu, na kłamstwa, jakich zawsze domagają sięrodzice, Michał jest Montsalvym od stóp do głów.

- Ma twój urok... a to najważniejsze.

- Prawdziwy rycerz powinien być podobny do ojca - mruknęła zzakotar Sara. - To ci komplement powiedzieć kobiecie, że syn jest jej żywymportretem!

Zaskoczony Piotr rzucił spojrzenie w kierunku łoża. Katarzynaroześmiała się, ale niezbyt pewnie. Czuła, że nadchodzi burza, gdyż Saranie należała do kobiet zachowujących swe myśli dla siebie.

- No, no, Saro, nie zrzędź. Pan de Breze chciał mi tylko zrobićprzyjemność. Chodź tutaj.

Cyganka zbliżyła się niechętnie. Z trudem ukrywała antypatię, jakąwzbudzał w niej ten młody człowiek.

- Mnie nie sprawiłoby to przyjemności. A również nie sprawi miprzyjemności, jeśli jutro będą plotkować, że pan de Breze był w tejkomnacie.

- Potrafię uciszyć złe języki - wykrzyknął młodzieniec. - Wtłoczęoszczerstwa do gardeł ich autorów, a jeśli zajdzie potrzeba, to nawet zapomocą szpady.

- Po każdym oszczerstwie coś pozostaje. Jeśli naprawdę lubisz paniąKatarzynę, nie pozostawaj tutaj, panie. To jej pierwsza noc w tym zamku ijest wdową. Nie powinieneś się zgodzić na przyjście tutaj.

- Przecież to ty po mnie przyszłaś. A poza tym, który mężczyznazrezygnowałby z ofiarowanej chwili szczęścia - dodał, patrząc naKatarzynę z podziwem. - Za każdym razem, kiedy cię widzę, pani,znajduję cię coraz piękniejszą... Czemu nie chcesz, abym się tobązaopiekował na zawsze?

- Bo - wykrzyknęła Sara, widząc, że Piotr nie podnosi się i tracąc wkońcu cierpliwość - moja pani jest dostatecznie dorosła, aby się sobą zająć.

Ja również jestem tutaj po to.

- Saro! - wykrzyknęła czerwona ze złości Katarzyna. - Przekraczaszgranicę. Proszę cię, zostaw nas samych.

- Nie pozwolę zniszczyć twojej reputacji. Jeśli temu panu zależy natobie, tak jak twierdzi, zrozumie, o co mi chodzi.

- Zapominasz, że nas uratował.

- Jeśli po to, aby cię teraz pogrążyć, nie jestem mu wcale wdzięczna.

Zbity z tropu tą nieoczekiwaną sceną, Piotr de Breze zawahał sięprzez chwilę, co robić. Walczył z chęcią ostrego skarcenia tej kobiety,którą uważał za krnąbrną służącą, ale nie chciał sprawić przykrościKatarzynie. Wolał więc skapitulować.

- Ona ma rację, Katarzyno. Lepiej, bym sobie poszedł. Chociaż niewiem do końca, co ona ma mi do zarzucenia. Nie ma w tym nic złego, żekocham cię całym sercem i duszą.

- Właśnie to mam ci, panie, za złe - powiedziała Sara poważnie. - Alenie możesz tego zrozumieć. Do widzenia, wyprowadzę cię, panie.

Teraz przyszła kolej na Katarzynę, aby uścisnąć młodzieńcowi rękę.

- Wybacz jej, panie, to nadmierne oddanie. Czuwa nade mną trochęzbyt zazdrośnie. Ale nie powiedziałeś mi nic o mojej teściowej. Jak ona sięczuje?

Na czole pana de Brezego pojawiła się zmarszczka. Nieodpowiedział od razu, zawahał się najwyraźniej i Katarzyna zaniepokoiłasię.

- Co z nią? Nie jest chyba chora?

- Nie, na honor! Wydaje się być w dobrym zdrowiu, lecz jakiśwewnętrzny smutek chyba drąży jej serce. Och! - dorzucił pospiesznie,widząc, że oczy Katarzyny wypełniają się łzami. - Nie powinienem był citego mówić. Może się mylę.

- Nie - powiedziała Katarzyna ze smutkiem. - Nie pomyliłeś się,panie. Wiem, co ją dręczy. Dobranoc, Piotrze. . i dziękuję. Zobaczymy sięjutro.

Wargi młodzieńca zatrzymały się na dłoni, która pozostała chłodna.

Było tak, jakby starsza pani de Montsalvy weszła nagle do komnaty ztwarzą przepełnioną smutkiem, który nie opuszczał jej od czasu, kiedyodszedł Arnold. Sara, śledząca wyraz twarzy Katarzyny, wyprowadziłapana de Brezego, który odszedł bez słowa, lecz z żalem, starając sięnapotkać już niewidzące spojrzenie. Katarzyna nie zauważyła nawet, kiedyodszedł. Dopiero po powrocie Sary zorientowała się, że już go nie ma, ipodniosła na nią nieobecny wzrok.

- Już odszedł? - Ponieważ Sara potwierdziła ruchem głowy,dorzuciła z goryczą: - Jesteś zadowolona?

- Tak, jestem zadowolona... wystarczyło tylko wspomnieć paniąIzabelę, abyś się od niego odwróciła. Błagam cię, Katarzyno, dla naszegowspólnego dobra nie daj sobie zawrócić w głowie temu czarującemulekkoduchowi. Sądzisz, że ogrzeje cię ciepło tej miłości? Sparzysz się, jeślinie będziesz ostrożna...

Ale Katarzyna nie miała ochoty na dyskusję. Wzruszyła ramionami izaczęła wyglądać przez okno, za którym zalegała ciemna noc. Słowawydały się jej nagle puste i niepotrzebne. Dźwięczały w głowie niczymserce dzwonu. Potrzebowała powietrza, przestrzeni. Spoglądając na uśpione miasto, wdychając zapach rzeki, poczuła nagle bolesny smutek, pustkę izniechęcenie...

Triumf odniesiony dzisiejszego wieczoru zostawił posmak goryczy.

To pewne, że La Tremoille został pokonany i okrutnie ukarany, jego żonarównież. To pewne, że ród Montsalvych odzyskał utracone ziemie. Alejakim zwycięstwem mogła poszczycić się ona, Katarzyna? Czuła się jeszcze bardziej osamotniona i nawet jeśli król oddał jej pozycję i fortunę, to itak z tego nie skorzysta. Wkrótce pojedzie do surowej Owernii, aby nadalpracować na chwałę Montsalvych. Nadal samotna!

Na tym radosnym i mieniącym się dworze, gdzie wszyscy zdawalisię żyć chwilą obecną, ją zmuszano do umartwiania się. Choć była młoda ipiękna, nie mogła kochać.. i to właśnie w chwili, kiedy tak bardzopotrzebowała miłości, w momencie kiedy pragnienie trzymającej ją przyżyciu zemsty nareszcie zostało ugaszone.