Przed zapadnięciem zmierzchu wszyscy udali się do budki strażnika,ażeby zbadać pozycje nieprzyjaciela. Na śniegu wyrastały jeden po drugimnamioty podobne do trujących grzybów. Część żołnierzy zajęła chłopskiechaty. Ich mieszkańcy opuścili je w popłochu i schronili się w fortecy.

Wszędzie, gdzie było choć trochę miejsca w stajniach czy stodołach,tłoczyli się ludzie razem ze zwierzętami, które poszły w ślad zawłaścicielami, tak że w fortecy panował zgiełk niemal jarmarczny. Kiedyzapadła noc, wokół fortecy zapłonęły ogniska. Czerwone pióropusze dymów rozjaśniały ciemności, z których wyłaniały się wykrzywione twarzeposiniałe z zimna, istne maski karnawałowe. Katarzynie zdawało się, żewidzi piekielną otchłań pełną demonów. Ta noc zniweczyła optymizmKennedy'ego, który z trwogą patrzył, jak wokół fortecy zaciskają sięczerwone kleszcze.

- Co z nami będzie? - spytała Katarzyna.

Zwróciwszy w jej stronę swoją twarz dumnego doga, wzruszyłramionami.

- Na razie, pani, mniej się troszczę o nas, a bardziej o Maclarena.

Jesteśmy otoczeni. Obawiam się, w jaki sposób uda mu się jutro przedrzeć,wracając z Montsalvy. Zostanie schwytany... uwięziony... albo i gorzej!

Villa-Andrado jest gotowy na wszystko, żeby zmusić nas do poddania się.

Będą go wypytywali, a wiadomo, co się pod tym kryje. Villa-Andradobędzie chciał się dowiedzieć, skąd wraca.

Katarzyna zbladła. Jeśli zaczną torturować Maclarena, to powie im,gdzie jest mały Michał. Cóż za wspaniały zakładnik! Katarzyna dobrzewiedziała, że zgodzi się na wszystko, aby uwolnić syna ze szponów VilliAndrada.

- Powtarzam pytanie - powiedziała drżącym głosem. - PanieKennedy, co zrobimy?

- Do diabła, żebym to ja wiedział!

- Trzeba - przerwał spokojnie brat Stefan - by jeden człowiek opuściłw nocy fortecę i udał się w kierunku Montsalvy na spotkanie Maclarena.

Najważniejsze, żeby udało mu się przedostać. Wydaje mi się, że od stronymuru północnego nie widać ani jednego ogniska.

Kennedy wzruszył potężnymi barami odzianymi w skórę.

- Czy kiedykolwiek oglądałeś skałę w tym miejscu? Jest lita, czarna,gładka i opada pionowo w dół. Trzeba niezwykle długiego sznura i nielada śmiałka, który potrafiłby spuścić się po niej w dół, nie skręcając sobieprzy tym karku.

- Mogę spróbować - rzucił znienacka Walter, zbliżając się dokominka. Katarzyna otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz seneszal jąuprzedził.

- Nie potrzeba sznura, aby pokonać mur i skałę... Są schody!

W jednej chwili wszystkie oczy skierowały się na niego. Kennedychwycił go za ramię.

- Jakie schody? Co ty bredzisz?

- Prawdziwe schody, wąskie i kręte, wykute w skale. Zaczynają się wjednej z baszt. O ich istnieniu wiedziały tylko dwie osoby: Cabanes i ja.

Tymi schodami uciekł ten łotr, Bezrogie Byczysko, gdy...

Katarzyna zadrżała na wspomnienie dnia, w którym ten gaskońskirzezimieszek próbował zepchnąć ją do przepaści. Często potem nawiedzałyją koszmary, w których widziała czerwoną i spoconą, nabrzmiałą odobleśnej żądzy zabijania twarz grubego sierżanta.

- Jak poznał tę tajemnicę? - wyszeptała zdziwiona. Mały seneszalspuścił głowę z zakłopotaniem i zacząługniatać w dłoniach beret.

- To mój ziomek... Obydwaj pochodzimy z Gaskonii - wymamrotał. Nie mogłem dopuścić, aby stało mu się coś złego... Nie mogłem narazić gona śmierć. .

Katarzyna zamilkła. W chwili, kiedy seneszal wyjawił jej tajemnicętakiej wagi, nie mogła żądać od niego dalszych wyjaśnień. Kennedy niezniósłby tego. Był wpatrzony w ogień i całkowicie nieobecny. Machinalniezapytał, czy kobieta przeszłaby tymi schodami, a uzyskawszy odpowiedźtwierdzącą, powiedział:- Mam lepszy pomysł. Skorzystamy z tego, że Villa-Andrado niezdążył jeszcze całkowicie otoczyć fortecy. Pewnie doszedł do wniosku,widząc skałę od strony północnej, że nie jest to takie pilne. Obawiam sięjednak, że jutro może zmienić zdanie. Tak więc jedyną szansę mamy tejnocy. Pani Katarzyno, proszę przygotować się do drogi.

Na policzkach Katarzyny pojawiły się lekkie rumieńce, a jej dłonieodruchowo się zacisnęły.

- Czy mam iść sama?

- Nie. Będą ci towarzyszyć Sara, brat Stefan i Walter. Oczywiście,ten ostatni opuści panią, gdy już wyjedziecie z Carlat, i uda się naspotkanie Maclarena, podczas gdy wy będziecie czekać na niego wAurillac. Dostanie rozkaz, aby udał się wraz ze swymi ludźmi na waszespotkanie i by ochraniał was w dalszej drodze.

- A co pan będzie robił w tym czasie?

Szkot wybuchnął głośnym śmiechem, który w cudowny sposóbrozładował napiętą atmosferę panującą w wieży. Jego śmiech przepędziłwszystkie demony strachu i przerażenia.

- Ja? Przez kilka dni będę się tu bawił z Villi-Andradem. Muszę teżzaczekać na nowego zarządcę, lecz on nie zdoła zbliżyć się do Carlat,dopóki będzie trwało oblężenie. Za parę dni, kiedy już będzieciewystarczająco daleko, by nie obawiać się pościgu, zaproszę tutaj VillęAndrada, by zobaczył, że was tu nie ma. Kiedy tylko się o tym dowie, napewno odstąpi od oblężenia. Wtedy przekażę władzę mojemu następcy ispakuję bagaże.

Brat Stefan zbliżył się do Katarzyny i ujął jej zimne dłonie w sweręce.

- Co myślisz o tym, moje dziecko? Sądzę, że przez usta kapitanaprzemawia głos rozsądku.

Tym razem Katarzyna obdarowała mnicha ciepłym, promiennymuśmiechem, po czym spojrzała radośnie na wielkiego Szkota, którypoczerwieniał z emocji.

- Sądzę, że to dobry pomysł - powiedziała z wypiekami na twarzy. Pójdę się przygotować! Chodź, Saro! A panu, panie Kennedy, będęwdzięczna, jeśli zechce pan przygotować męskie stroje dla mnie i dla Sary.

Cyganka westchnęła ciężko. Nie znosiła męskiej odzieży, w którejjej obfite kształty z trudem się mieściły. Najwidoczniej jednak czasprzygód się nie skończył i, chcąc nie chcąc, trzeba było zgodzić się na to,co nieuniknione.

Chwilę później, w swoim pokoju, Katarzyna przeglądała z niejakimzdziwieniem męskie fatałaszki, które przysłał jej Kennedy. Pożyczył je odswojego pazia, a był to ni mniej, ni więcej tylko strój ludowy, jaki noszonow jego stronach. Tamtejsi górale, przyzwyczajeni do ostrego klimatu, mielitwardą skórę. Ich codzienny przyodziewek składał się z obszernegokawałka wełny w barwach klanu, z flanelowej kurtki i kolczugi. Draperiabyła zwykle umocowana na ramieniu za pomocą blaszki z kutego żelaza.

Głowę przykrywał hełm lub płaski beret ozdobiony piórem czapli. Nadworze króla Karola VII, u którego tworzyli słynną od 1418 roku szkockąstraż, założoną przez konetabla Johna Stuarta z Buchan, nosili posrebrzanezbroje i bogate pióropusze z piór czapli, lecz poza dworem najchętniejprzywdziewali swój tradycyjny strój, w którym czuli się najwygodniej.

Tak więc Kennedy przysłał Katarzynie szkocki tartan w rodowychkolorach: zielonym, czerwonym i żółtym, do tego czerwoną kamizelkę iniebieski beret, krótkie skórzane botki oraz torbę z koziej skóry. Z myślą omrozie dołączył getry w tym samym kolorze co beret i obszerny, czarnypłaszcz do konnej jazdy.

- Kiedy Maclaren dobije do was, będziesz, pani, mogła uchodzić zajego pazia - powiedział kapitan - nie odróżniając się od reszty grupy.

Podobny strój, lecz o wiele większy, przysłał Sarze. Z początkuCyganka oponowała.

- Przecież możemy uciec, nie narażając się na ośmieszenie! Jak jabędę wyglądać w tych kolorowych fatałaszkach?

- A jak ja wyglądam? - odpowiedziała Katarzyna, która zdążyła jużsię przebrać, zaledwie zamknęły się za Kennedym drzwi.

Na koniec rozczochrała włosy i nasunęła beret na czoło. Stanęłaprzed polerowanym cynowym lustrem i podparłszy się pod boki,przyglądała się sobie krytycznie. Wolałaby sto razy kolor czarny, ażebypozostać wierną złożonemu ślubowi: nosić tylko kolor czarny i biały.

Jednak ta noc miała być wyjątkowa i mimo wszystko przeszył jąprzyjemny dreszcz. W tym śmiesznym stroju przybrała buńczuczną minęmłodego pazia o dziewczęcej, zbyt ładnej twarzy. Sara, która obserwowałają w milczeniu, mruknęła:- Czy to wypada być tak piękną? Obawiam się, że moje odbicie wlustrze nie będzie równie udane.

- Musisz upiąć szarfę na piersi - doradziła jej Katarzyna. - Wprzeciwnym razie będzie widać, że jesteś kobietą.

Sama zrobiła to samo, mimo że zabandażowała sobie piersi przedwłożeniem opończy. Następnie owinęła się czarnym płaszczem iskierowała do drzwi, do których właśnie ktoś pukał.

- Czy jesteście gotowe? - usłyszała głos Kennedy'ego.

- Wejdź - odparła Katarzyna zajęta napełnianiem torby z koziej skórydrogocennymi kamieniami, wśród których zabłyszczał złowrogo czarnydiament.

Sara również zapakowała część klejnotów. Na progu stanąłuśmiechnięty Szkot.

- Jaki piękny z pani paź! - zauważył, nie kryjąc zachwytu. Katarzynanie uśmiechnęła się jednak.

- Ta maskarada wcale mnie nie bawi - odparła. - Spakowałam mojeczarne stroje i włożę je, kiedy tylko to będzie możliwe. Tymczasemruszajmy...

Rzuciła pożegnalne spojrzenie na pokój, w którym przeżyła chwileszczęścia i bolesną pokutę. Wydawało jej się, że wśród tych surowychmurów błąka się uśmiech Arnolda, że słyszy śmiech Michała. Uczułaściśnięcie gardła, lecz nie pozwoliła, by emocje nad nią zapanowały. W tejchwili potrzebowała całej swojej odwagi i zimnej krwi. Zdecydowanieodwróciła się od znajomego wnętrza i oparła dłoń na rękojeści sztyletuzatkniętego u pasa. Był to ten sam sztylet z krogulcem, którym Arnoldzabił Marię de Comborn; dla Katarzyny stanowił jedną z najdroższychpamiątek. Przy tych kilku calach błękitnej stali, wiele razy rozgrzewanejręką jej męża, czarny diament był tylko kamieniem bez wartości.

Na dziedzińcu czekał już Kennedy ze zgaszoną pochodnią, a takżebrat Stefan i Walter, który bez słowa odebrał od Sary zawiniątko zubraniami. Mała grupa ruszyła gęsiego w stronę murów. Mróz zaczynałdawać się we znaki, a lodowaty wiatr wznosił tumany białego pyłu, wktórych ginęły zgarbione postaci. W miarę zbliżania się do murów podmuchy wiatru łagodniały, lecz pomimo grubego płaszcza Katarzynaskostniała z zimna, zanim dotarli do wieży wskazanej przez Cabriaca.