Lecz pamiętaj! Pani La Tremoille ma dobry wzrok!

- Możesz być spokojny - odparła Katarzyna, podając mu ostatnidzban wina. - Nie jestem szalona!

Tristan duszkiem wypił wino i zniknął jak zjawa.

* * *

Następnego dnia, kiedy orszak królewski zbliżał się do miasta, zarogatkami panowało niezwykłe ożywienie. Gdy w mieście zaczęłydzwonić wszystkie dzwony, Katarzyna, pomimo ostrego zakazu, założyłana głowę czarny woal i wyjrzała przez okno. Ponad mrowiem główzgromadzonych przy Grand Carroi łopotał las chorągwi, jeżyły się lance ipiki rycerzy. Odzianego w zbroję króla otaczał szwadron rycerzy orazkaroce, w których jechała królowa i La Tremoille z małżonką. Już dawnożaden koń nie był w stanie unieść wielkiego szambelana. Na widok jegoherbu Katarzyna cofnęła się odruchowo. Pomimo że w oberży czuła siębezpieczna, nie mogła powstrzymać uczucia strachu. Zresztą aż do tejchwili nie wierzyła w swoje zwycięstwo, a wyobraźnia mówiła jej osamych przeszkodach. Jednak stało się! La Tremoille był tu!

Orszak przeszedł powoli wśród tłumu, który wykrzykiwał: „Bożechroń!", i zniknął na stromym podjeździe prowadzącym do zamku... Kiedyzniknął ostatni rycerz i ostatni powóz, Katarzyna odwróciła się do Sary zoczami błyszczącymi triumfem.

- Przyjechał! Wygrałam!

- Tak - westchnęła Cyganka. - Wygrałaś. Teraz rycerze królowejJolanty muszą osaczyć dzikie zwierzę.

- Nic nie odbędzie się beze mnie! - krzyknęła Katarzyna. - Muszę wtym uczestniczyć, a jeśli poniesiemy klęskę, chcę podzielić losspiskowców! Mam do tego prawo!

Sara nie odpowiedziała, lecz zabrała się do naprawy rozdartegopłaszcza swej pani. Dopiero jeden dzień obie kobiety przebywały woberży, a Sara już krążyła jak lew w klatce i wynajdywała sobie zajęcia.

Dla Katarzyny ta przymusowa bezczynność także była trudna dozniesienia. Prawie cały czas spędzała przy oknie, obserwując ruch uliczny.

Godziny upływały jednak powoli, a ona płonęła chęcią działania. Teraz,kiedy był tu La Tremoille, pragnęła wrócić na plac boju.

Gdy nadeszła noc i na wieży zegarowej zabrzmiały dźwięki dzwonuzwanego Marie Javelle, który nadawał rytm życiu w mieście, a na ulicyzapanowała cisza, Katarzyna otworzyła okno i wychyliła się, niezasłaniając sobie twarzy woalką. Wokół zapadła noc błyszczącagwiazdami, prawdziwa noc stworzona dla zakochanych, a nie intryg. Poprzeciwnej stronie ulicy za zamkniętymi okiennicami spali dobrzymieszczanie - wytwórca hełmów i aptekarz.

Katarzyna machinalnie wzniosła oczy na sklepienie niebieskie, jakbyw poszukiwaniu srebrzystej zbroi Dziewicy Joanny.

- Joanno - wyszeptała. - Pomóż mi! Dzięki tobie uniknęłam śmierci iodnalazłam szczęście. Zawdzięczam je tobie... Spraw, żeby moje wysiłkinie poszły na marne... Spraw, abym odzyskała utraconą miłość, utraconeszczęście...

Nagle jej rozmyślania zostały przerwane: coś świeżego i pachnącegomusnęło jej szyję i sprowadziło z powrotem na ziemię. Instynktowniewyciągnęła ręce, w które wpadł bukiet róż w chwili, kiedy już miał upaśćna ziemię. Zbliżyła kwiaty do nosa. Spojrzała przed siebie i w cieniu domuz naprzeciwka ujrzała wysoką ciemną postać idącą w jej stronę. Złatwością rozpoznała Piotra de Brezego, który stanął na środku ulicy,spoglądając na wdzięczny obraz kobiety rysujący się w otwartym oknie.

Katarzyna usłyszała, jak cicho wymawia jej imię...

Wzruszenie nie pozwalało jej mówić, a serce zaczęło bić szybciej.

Poczuła, że czerwienieje po czubek głowy jak jakaś młódka, gdyż de Brezew cztery sylaby jej imienia włożył więcej uczucia niż w poemat. Naglezapragnęła wyciągnąć ku niemu ręce. .

W tej chwili promień księżyca oświetlił szczyt dachu, ześlizgnął siępo dachówkach aż na ulicę i rzucił jasny blask na nieruchomą sylwetkęmłodzieńca, po czym padł na otwarte okno i wsunął się do pokoju.

Katarzyna odruchowo cofnęła się za framugę. Zauważyła, że młody człowiek posłał jej czubkami palców pocałunek.

Teraz było zbyt niebezpiecznie stać w oknie mimo silnej pokusy.

Miała ochotę spojrzeć jeszcze raz w tę twarz, którą uczucie czyniło takwzruszającą... Wychyliła się znowu, lecz na ulicy nie było już nikogo...

Piotr zniknął. Powoli zamknęła okno i opuściła żaluzje, zapaliła świecę i zwestchnieniem zawodu ujęła w dłoń bukiet róż leżący na stole. Zamknąwszy oczy, jęła wdychać upajający zapach kwiatów. Ciepły głos Piotrawibrował ciągle w jej uszach...

Stała tak z twarzą ukrytą w świeżych pąkach pokrytych kroplamirosy, kiedy nagle dobiegł ją drwiący głos Sary, którą musiało obudzićświatło księżyca.

- Co za dziwna oberża! Nie zauważyłam, żeby za murami rosłykwiaty!

Katarzyna, wyrwana brutalnie ze słodkiego zamyślenia, posłała jejpoirytowane spojrzenie, lecz po chwili zaczęła się śmiać. Sara siedziaławyprostowana na posłaniu.

- Jakie piękne kwiaty! - rzuciła. - Dałabym głowę, że zostałyzerwane w przyzamkowym ogrodzie i że przyniósł je tutaj pewienmłodzian!

- Nie dawaj głowy. Ale... Masz rację... Piotr je tu wrzucił.

Sara przestała się uśmiechać, a na jej twarzy pojawił się cień smutku.

- To już mówisz mu po imieniu?

Katarzyna poczerwieniała i odwróciła się, żeby ukryć zmieszanie. Wmilczeniu zaczęła się rozbierać, lecz Sara postanowiła nie dać za wygraną.

- Powiedz prawdę, Katarzyno. Co czujesz do tego przystojnegorycerza o płowych włosach?

- A co mam ci odpowiedzieć? - powiedziała młoda kobieta zezniecierpliwieniem. - Jest piękny, młody, uratował mi życie i kocha mnie...

Uważam, że jest czarujący, to wszystko!

- To wszystko? - powtórzyła jak echo Cyganka. - To dużo!

Posłuchaj, moja droga. Ja wiem najlepiej, ile wycierpiałaś i że nadalcierpisz z powodu samotności, lecz. .

Sara zawahała się, nie mogąc się zdecydować, czy wypowiedzieć to,co miała na końcu języka.

- Lecz?

- Strzeż się miłości. Wiem, że ten młody człowiek posiada wszelkieatuty, by zauroczyć kobietę, jestem też pewna, że jego uczucie jest szczerei że dobrze jest czuć się kochaną i samej kochać. Ale ja cię znam i wiem,że nie byłabyś długo szczęśliwa z innym człowiekiem, gdyż ten, któregonazwisko nosisz, zbyt głęboko zapadł ci w serce, abyś mogła o nimzapomnieć.

- A kto tu mówi o zapominaniu? - wyszeptała Katarzyna. - Jakmogłabym zapomnieć o Arnoldzie, ja, która żyję tylko dla niego?

- Jeśli pozwolisz, aby inny mężczyzna przekonał cię, że powinnaśodtąd żyć dla niego. Znam cię zbyt dobrze; jeśli mu ulegniesz, to wcześniejczy później stara miłość upomni się o swoje prawa, obraz Arnoldazniszczy tego drugiego, a ty staniesz się jeszcze bardziej sama izrozpaczona, a na dodatek będą cię zżerać wyrzuty sumienia, żezdradziłaś.. i będziesz się wstydzić samej siebie.

Katarzyna zdawała się nieobecna, stojąc nieruchomo w długiej białejkoszuli. Po chwili wyszeptała z wyrzutem w głosie:- A przecież po tamtej nocy z Ferem sama radziłaś mi, żeby oddawaćsię przyjemnościom bez skrupułów! Czy dlatego, że chodziło o człowiekaz twego plemienia?

Sara pobladła. Zapadła głęboka, pełna napięcia cisza. Po chwiliCyganka wstała z posłania i podeszła do Katarzyny.

- Nie, nie dlatego, że był jednym z moich. To dlatego, że byłamświęcie przekonana, iż Fero nigdy nie zagrozi twemu sercu. A młodośćdomaga się przyjemności. Rozkosz uwalnia zmysły, czyni ciało lekkim,rozgrzewa krew w żyłach... Podczas gdy miłość czyni z człowiekaniewolnika i często jest niszczycielska... Gdybym wiedziała, że twoje sercenie ucierpi, sama pchnęłabym cię w ramiona tego rycerza. Kilka nocyrozkoszy dobrze by ci zrobiło, lecz ty nie należysz do tych, które oddają sięna zimno. A czy wiesz, jak cierpiałby przez ciebie pustelnik z Calves, twójmąż? On musi czuć, że należysz tylko do niego, aby znieść swojemęczarnie. Wszyscy sądzą, że jesteś wdową, a twoje szaty są mylące takżedla ciebie samej. Przed światem, przed Kościołem, a nawet w obliczuprawa jesteś wdową, gdyż za Arnoldem zamknęły się bramy przytułku dlatrędowatych i został skreślony z listy żywych. Ale on żyje, Katarzyno, anajmocniej żyje w twoim sercu. Jeśli wypędzisz go z serca... wtedy umrzenaprawdę. . A ty będziesz wiedziała, że to nieprawda.

W miarę jak Sara mówiła, Katarzyna pochylała swą ostrzyżonągłowę, aż całkiem zniknęła w ramionach przyjaciółki. Echo słów Saryzapadło ciężko w jej duszę, rozdzierając niezabliźnioną ranę.

- Jesteś okrutna, Saro... - wyszeptała z boleścią. - Ja przecież tylkowąchałam kwiaty...

- Nie, nie, sama wiesz, że to nieprawda. Zawsze byłaś wobec mnie iinnych szczera. Bądź szczera i tym razem. Twoja wdzięczność dla tegorycerza prowadzi cię na niebezpieczną drogę, którą nie powinnaś iść.

Twoja prawdziwa droga prowadzi do wzgórz Owernii, do Michała i doMontsalvych!

Delikatnie przyciągnęła Katarzynę do siebie i pogłaskała ją pomokrym policzku.

- Nie miej żalu do swojej starej Sary, duszko. Wiesz, że oddałabymżycie i swoją część raju, abyś mogła być szczęśliwa. Wiesz, że kocham cięjak własne dziecko. Jednak - dodała drżącym głosem - wiesz także, żeoddałam kawałek serca temu dumnemu Arnoldowi, którego widziałampewnej nocy płaczącego jak dziecko nad swoim zmarnowanym życiem,nad swoją potępioną miłością... Pamiętasz?

- Przestań! Przestań mnie dręczyć! - powiedziała Katarzyna,wybuchając szlochem. - Wiesz dobrze, że żaden mężczyzna nigdy mi gonie zastąpi, że nigdy nie pokocham innego tak, jak jego kochałam... jakciągle go kocham.

Jej słowa były szczere. Pomimo to.. nie potrafiła zatrzeć w swejpamięci brzmienia tamtego głosu, spojrzenia tamtych błękitnych oczu. .

Na wieży wielki dzwon Marie Javelle wydzwonił północ. Saradelikatnie, lecz zdecydowanie poprowadziła Katarzynę do łóżka. Samotnybukiet róż został na stole. .