Czas upływał szybko. Wydawało się jej, że wszystkie tragicznewydarzenia z Amboise były daleko poza nią. A przecież minęły dopierotrzy dni, od kiedy Tristan z panem de Brezem wyrwali ją z objęć śmierciczyhającej w piwnicach królewskiego zamku...

Po rozdzieleniu się w lesie Katarzyna, Sara i Tristan w swychżołnierskich przebraniach dotarli do kasztelu w Mesvres, gdzie Katarzynawreszcie mogła przybrać własną skórę. Dzięki gorącej kąpieli, mocnemuszorowaniu, nacieraniu alkoholem etylowym, potem tłustym krememsporządzonym ze świńskiego sadła, jej skóra stała się taka biała jakdawniej. Pozostał tylko lekki, złocisty odcień, który zawdzięczała bardziejżyciu na świeżym powietrzu niż emulsjom mistrza Wilhelma. Następnieodpięła czarne warkocze, umyła włosy, stwierdzając, że pokazały się jasneodrosty. Niestety włosy należało obciąć, i to bardzo krótko.

Katarzyna nie wahała się. Wręczyła Sarze nożyczki, mówiąc:- No dalej, tnij!

Sara z ciężkim sercem zabrała się do dzieła. Po ostrzyżeniuKatarzyna miała na głowie krótką, jasną czuprynkę i wyglądała jak chłopięalbo młody paź, co, rzecz dziwna, nie ujmowało jej kobiecości.

- To okropne! - oświadczyła Sara. - Nie mogę na ciebie patrzeć!

- Nie przejmuj się, ja również! - odparła Katarzyna.

Teraz, w czarnej sukni, pelerynie z czarnego adamaszku i wysokimstroiku z muślinu w kształcie księżyca, znowu była damą, a Sara odnalazłaz prawdziwą ulgą swoje dawne, wygodne stroje służącej, Tristan zaśprzywdział z powrotem kostium z czarnego zamszu. Przechodnie iprzekupki odwracali głowy na widok pięknej i wyniosłej kobiety wsurowej żałobie.

Po przejściu bramy Verdun troje podróżnych zagłębiło się wruchliwej uliczce, w której wiosenny wiatr poruszał licznymi szyldami.

Przez otwarte okna można było dostrzec gospodynie krzątające się przykociołkach z jedzeniem. Sklepy nie były jednak tak pełne towarów jakdawniej. Z powodu trwającej wojny nie docierały tu towary z zagranicy.

Najgorzej wiodło się kupcom korzennym, sukiennikom i kuśnierzom,pozbawionym dawnych jarmarków. Za to stragany handlarzy jarzynuginały się od świeżych warzyw i kwiatów. Rzeka dostarczała ryb, a wieśdrobiu. Ulicę wypełniał swojski zapach kapusty i wędzonki.

- Jestem głodna jak wilk - oznajmiła Katarzyna.

- A ja mógłbym zjeść własnego konia - odparł Tristan.

W miejscu rozwidlenia uliczek, pod ścianą jednego z domów, przywielkim głazie modlił się mnich odziany w czarny, wysłużony habit,wołając, że ten kamień pomógł Dziewicy Orleańskiej zsiąść z konia, kiedyzesłał ją tutaj Bóg, i że Joanna powróci pewnego dnia, by przegnaćantychrysta.

Wokół niego zgromadziła się garstka mężczyzn i kobiet, którzyprzytakiwali mu milcząco. Domy w tej części miasta wydawały się nowszei bogatsze. Było to Grand Carroi, serce Chinon. Tristan począł rozglądaćsię za oberżą, która wkrótce ukazała się oczom zdrożonych podróżnych.

Już z daleka zobaczyli jej piękny czerwono-niebieski szyldprzedstawiający świętego Mexme w aureoli, który, przy całej swojejgodności, miał potwornego zeza.

Skierowali się do wejścia. Katarzyna i Sara pozostały w siodle,podczas gdy Tristan udał się na poszukiwanie gospodarza. Była to piękna,błyszcząca czystością oberża. Małe okienne szybki połyskiwały w słońcu,a belki sprawiały wrażenie, jakby przed chwilą zostały odkurzone. Nieminęła chwila, a w progu pojawił się Tristan w towarzystwie wysokiegojegomościa obdarzonego przez naturę owłosieniem pokrywającym prawiecałą twarz. Spośród gęstej brody, krzaczastych brwi i sumiastych wąsówwyłaniał się wielki jak warząchew nochal i para czarnych, niespokojnych,nienapawających zaufaniem oczu. Katarzyna, po białym fartuchu i takimsamym czepcu oraz po wielkim nożu kuchennym wiszącym na jegobrzuchu domyśliła się, że to sam imć Baranek, właściciel oberży „PodKrzyżem Wielkiego Świętego Mexme". Patrząc na niego, nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdyż ten baranek w zadziwiający sposóbprzypominał grubego zwierza.

Tymczasem imponująca ta figura zgięła się przed Katarzyną wpół zewszystkimi oznakami głębokiego szacunku.

- To dla mnie wielki zaszczyt, szlachetna pani, że mogę cięprzyjmować w mych niskich progach. Przyjaciele pana de Brezego są tutaju siebie. Lecz obawiam się, że moje pokoje będą dla ciebie zbyt ciasne,pani.

- Nie przejmuj się, mistrzu Baranku - odparła Katarzyna, przyjmującdłoń, którą podał z wielką kurtuazją, żeby pomóc jej zsiąść z konia. Wystarczy, że ja i moja służąca znajdziemy u ciebie wikt i posłanie, aprzede wszystkim spokój. Co zaś się tyczy mistrza Tristana, to sądzę. .

- O mnie się nie martw, pani - przerwał Flamandczyk. - Ruszam wdalszą drogę zaraz po wieczerzy.

Katarzyna uniosła brwi.

- A gdzież to, mój panie?

- Do Parthenay, gdzie czeka na mnie konetabl. Nie mam czasu dostracenia. Nie obawiaj się jednak, wrócę. Mistrzu Baranku, czy wiesz, comasz czynić?

Gospodarz mrugnął do niego porozumiewawczo i uśmiechnął się.

- Wiem, panie! Panowie zostaną zawiadomieni. A ta szlachetna panibędzie u mnie całkowicie bezpieczna. Raczcie wejść do środka, a każęnatychmiast podawać do stołu!

Troje podróżnych, prowadzonych przez imć Baranka, weszło dośrodka. Ich końmi i sakwami podróżnymi zajęli się chłopcy, do których tonależało.

Na gości oczekiwała tęga, czarnowłosa kobieta ze złotym krzyżemna szyi, odziana w piękną sukienkę z cienkiej bawełny. Na widokKatarzyny wykonała niski ukłon. Imć Baranek uśmiechnął się z dumą.

- To moja połowica! Ma na imię Pernelka. Jest prawdziwąparyżanką!

Prawdziwa paryżanka mizdrząc się, poprowadziła Katarzynę w głąbizby, otworzyła niskie drzwi wychodzące na prześlicznie urządzony itonący w kwiatach dziedziniec. Dalej widać było drewniane schodyprowadzące na zadaszone krużganki, z których wchodziło się do pokoigościnnych. Pernelka otworzyła ostatnie z dębowych, rzeźbionych drzwi iodwracając się do Katarzyny, powiedziała:- Mam nadzieję, że tutaj będzie wygodnie! Przynajmniej będzie panimiała spokój!

- Wielkie dzięki, dobra Pernelko. Jak widzisz, noszę żałobę i nadewszystko pragnę spokoju.

- Pewnie, pewnie - odparła oberżystka. - Wiem, co to znaczy...

Mamy tu niedaleko kościół pod wezwaniem Świętego Maurycego. Naszproboszcz to święty człowiek! A do tego ma taki głos, że najgorszy bóluśmierzy! Trzeba go słyszeć, jak mówi kazanie!

Imć Baranek, znając gadatliwość swej połowicy, zawołał:- Hola! Hola! Dosyć tego, kobieto! Zejdź na dół i daj odpocząćszlachetnej pani!

Katarzyna uśmiechnęła się do Pernelki.

- Przyślij mi tu mego towarzysza, dobra Pernelko, i szybko podawajwieczerzę! Jesteśmy zmęczeni i umieramy z głodu!

Oberżystka ukłoniwszy się, zniknęła, zostawiając Katarzynę z Sarą,która natychmiast zaczęła krzątać się po pokoju, próbując, czy materace sąmiękkie, czy drzwi i okna zamykają się, jak należy. Okno wychodziło naulicę, pozwalając na obserwowanie, kto wchodzi i wychodzi. Meble byłyproste, lecz dobrej jakości, dębowe z okuciami z żelaza. Czerwone tapetydodawały przytulności temu miłemu wnętrzu.

- Będzie nam tu dobrze - powiedziała Sara z wyraźnymzadowoleniem.

Widząc, że Katarzyna spogląda w zamyśleniu przez okno, zapytała:- O czym myślisz?

- Myślę... - westchnęła młoda kobieta - że dosyć mam już takiegożycia. Oberża wydaje się miła, lecz wołałabym długo tutaj nie mieszkać.

Chciałabym... ujrzeć mojego małego Michała. Nawet nie wiesz, jak bardzomi go brak! Tak długo go nie widziałam.

- Cztery miesiące - powiedziała Sara nieco zaskoczona.

Pierwszy raz Katarzyna dała wyraz tęsknocie za synkiem. Nigdy onim nie wspominała, być może w obawie, że obraz dziecka osłabi jejodwagę. Jednak tego wieczoru w jej oczach pojawiły się łzy. Sarazauważyła, że Katarzyna przygląda się młodej kobiecie kołyszącej wramionach berbecia z jasnymi włosami. Kobieta śmiała się, trzymając wdłoni ciastko z dziurką, do którego dziecię wyciągało niecierpliwie pulchnerączki. Ten zwykły i czarujący obrazek pozwolił Sarze zrozumieć, co czułow tej chwili serce Katarzyny. Objęła ją czule i przytuliła.

- Jeszcze trochę cierpliwości, duszko! To już prawie koniec twychzmagań!

- Tak... wiem, lecz ja nigdy nie będę taka jak ta kobieta. Jest radosnai szczęśliwa. Z pewnością ma męża. Musi go kochać. Popatrz, jak błyszcząjej oczy!... A cóż ja. Kiedy skończę tę tułaczkę, zamknę się w zamku ibędę żyć tylko dla Michała, a potem, kiedy mnie opuści, zostanie mi jużtylko Bóg i czekanie na śmierć, podobnie jak Izabeli, mojej teściowej...

Sara pomyślała, że czas usunąć tę ponurą mgłę, która opadła namyśli jej drogiej pani.

- Dosyć tego! Pomyśl o tym, co masz teraz do zrobienia! Zostawprzyszłość w spokoju. Tylko jeden Pan Bóg wie, co ci jeszcze pisane! Aleoto pan Tristan!

Istotnie, po krótkim pukaniu do pokoju wszedł Flamandczyk zesłużącym, który niósł naczynia i białe serwetki, a za nim drugi zewszystkim, co było potrzebne do nakrycia stołu. W mgnieniu oka stół byłgotowy i troje wędrowców zasiadło do kiełbasek z bobem i baraniej pieczeni.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, czarne myśli Katarzyny gdzieśuleciały. Po skończonym, obficie popijanym miejscowym winem, posiłkuTristan wstał od stołu, aby się pożegnać.

- Zaraz ruszam, pani Katarzyno. Jutro wieczorem muszę stanąć wParthenay, aby poznać ostatnie rozkazy. Król przybywa jutro, lecz o świciedo tej oberży zjadą panowie Pregent de Coetivy i Ambroży de Lore orazwszyscy spiskowcy. Pan Jan de Bueil także ma się jutro zjawić. Kiedy jużwszyscy będą na miejscu, odbędzie się tutaj zebranie spiskowców. Otóż wgłębi dziedzińca, w skale, na której wznosi się zamek, znajdują się wykutegroty służące za piwnice dla doskonałych, leżakujących tam win... Onewłaśnie najlepiej nadają się na tajne spotkanie. Musisz czekać i czuwać.