Tej nocy zostanie poddana torturom na oczach hrabiny. Sztylet pozwoliuniknąć tortur, ale nie śmierci, a ona nie chciała umierać, pragnęławydostać się z tego ciemnego lochu, ujrzeć błękit nieba, ogrzać się wpromieniach słońca, ujrzeć drzewa i kwiaty. Chciała ujrzeć synka, góryOwernii i Arnolda. Nie mogła umrzeć z dala od niego! Byle dotknąćjeszcze raz jego ręki, tylko jeden ostatni raz.. i umrzeć. Ale nie wcześniej!

- Słuchaj, człowieku - powiedziała pośpiesznie. - Musisz odnaleźćrycerza, z którym tu przyszedłeś tej nocy.

- Giermka wielkiego szambelana?

- Właśnie! Nie wiem nawet, jak się nazywa, ale ty z pewnością gorozpoznasz. Przekaż mu to, co mnie powiedziałeś przed chwilą.

- A jeżeli go nie znajdę? Pan szambelan ma wielu giermków.

- Musisz go odnaleźć! Błagam cię!

Wstała i ujęła w swe drżące dłonie olbrzymie łapy kata, patrząc naniego błagalnie. Musi zawiadomić Tristana, w przeciwnym razieFlamandczyk przybędzie za późno!

Olbrzym zamrugał bezrzęsymi powiekami z wielkim zakłopotaniem.

- Mogę spróbować.. Jednak to nie będzie łatwe. W zamku trwająprzygotowania do wyjazdu. Jutro król wyrusza do Chinon.

Pod Katarzyną ugięły się kolana. Ta cenna wiadomość była jawnymdowodem jej zwycięstwa. Król i La Tremoille wraz z nim udawali się doChinon, gdzie już czekali na nich ludzie konetabla Richemonta. Wściekłezwierzę zmierzało prosto do zastawionej na nie pułapki. Jeżeli jednakBonawentura nie odnajdzie Tristana, nie będzie jej dane dożyć dniazwycięstwa...

Nastąpiły długie, niekończące się godziny oczekiwania, w czasiektórych Katarzyna słyszała jedynie bicie swego serca. Czuła obecnośćwiernej Sary za grubym murem, ale nie miała siły krzyczeć. Wraz zzachodem słońca jej strach przybrał na sile. Dobiegały ją odgłosyprzygotowań, nawoływania służby, okrzyki rycerzy, cały ten radosnyrozgardiasz poprzedzający chwilę wyjazdu. Wokół niej pulsowało życie, aona czekała na śmierć. .

W końcu usłyszała szczęk otwieranego judasza. W wąskimzakratowanym otworze ukazała się twarz kata, czerwona od blaskurozedrganego płomienia świecy.

- Nie znalazłem go... Przebacz mi.

- Szukaj dalej!

- Nie mogę. Muszę przygotować się do drogi - odpowiedział kat izatrzasnął judasza.

Katarzyna zrozumiała, że to już koniec, że od ludzi nie może jużniczego się spodziewać. Upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.

- Panie mój... - wyszeptała - ponieważ taka jest Twoja wola,ponieważ muszę umrzeć, błagam Cię, oszczędź mi męczarni! Pozwól misamej z tym skończyć!

Chwyciła za sztylet i przycisnęła go do piersi. W jej dłoni krogulecbył gorący jak żywy ptak, pewny jak najlepszy przyjaciel. Wiedziaładokładnie, w które miejsce należy wbić ostrze, aby dosięgło serca... Podlewą piersią... Przytknęła ostrze do tego miejsca, rozcinając skórę podbluzką.

To ukłucie obudziło ją z odrętwienia. Nie chciała umierać tu, w tymciemnym lochu. Chciała zadać sobie śmiertelny cios na oczach wroga,okrasić ostatnią chwilę radością z przegranej hrabiny! Rzucić jej słowanienawiści prosto w twarz przed wydaniem ostatniego oddechu! Tak, takbędzie lepiej!...

Na korytarzu dał się słyszeć szczęk ostróg. Katarzyna zamknąwszyoczy, zaczęła się modlić, aby Bóg dał jej dosyć odwagi. Kroki zatrzymałysię przed drzwiami. Skrzypnęły zamki.

- Żegnaj, Michale. . Żegnaj, drogi Arnoldzie... Spotkamy się w raju.

Będę tam na was czekać...

Za drzwiami stało czterech żołnierzy, a do lochu wszedł sam kat. Nagłowie miał czerwony kaptur opadający aż na ramiona, z dwomaokrągłymi otworami na oczy.

Bez słowa zdjął kajdany z rąk Katarzyny i chciał je związać naplecach, ale Katarzyna powiedziała:- Uczyń mi ostatnią łaskę i zwiąż me ręce z przodu!

Zobaczyła, że w otworach kaptura oczy kata są wyjątkowobłyszczące. Nie wyrzekł ni słowa, tylko związał jej ręce tak, jak sobieżyczyła. Z ulgą stwierdziła, że sznura nie ścisnął zbyt mocno.

Zdecydowanym krokiem ruszyła ku drzwiom i gotowa do drogistanęła między żołnierzami. Kat szedł na końcu. Katarzyna nie miałaodwagi spojrzeć na drzwi lochu Sary. Nie odwracając się, krzyknęła tylko:- Żegnaj, Saro! Żegnaj! Módl się za mnie!

- Będę się modliła, Tchalai!

Wkrótce otworzyły się przed skazaną niskie drzwi izby tortur. Po ichprzekroczeniu Katarzyna odniosła wrażenie, że schodzi do piekieł.

Pośrodku, ze skrzyżowanymi ramionami, stało dwóch muskularnychkatów. Mieli nagie torsy, czerwone kaptury na głowach, a na ichramionach zaciśnięte były skórzane opaski. Centralne miejsce izbyzajmowało łoże tortur, z którego zwisały łańcuchy, a w koszach żarowychzanurzone były okropne narzędzia, szczypce, dzidy i noże. Na zydlu, którywczoraj zajmował szambelan, siedziała hrabina, cała w zielonych i złotychbrokatach, uśmiechając się z niezwykłym okrucieństwem. U jej stóp, naczarnej aksamitnej poduszce, siedziała Wioletta, wdychając zapach perfumz pozłacanej kuli. Widok tych wystrojonych jak na bal kobiet byłodrażający. Katarzyna zmierzyła je pogardliwym wzrokiem.

Hrabina wybuchnęła histerycznym śmiechem.

- Ależ z ciebie harda dziewczyna! Możesz mi jednak wierzyć, że jużza chwilę ci to przejdzie, kiedy nasz poczciwy Bonawentura wypróbuje natobie swoje wyrafinowane sposoby. Czy wiesz, co to za metody?

- Wszystko mi jedno!... Ale nie widzę tu księdza. .

- Księdza? Dla takiej małej czarownicy? Pomiot szatański niepotrzebuje księdza, aby udać się w drogę do piekła! Natomiast bardzomnie ciekawi, jak czarownica znosi tortury. Czy znasz, córo Egiptu, czary,które uśmierzają ból? Czy zachowasz zimną krew, kiedy kat będzie ciwyrywał paznokcie, kiedy odetnie ci nos albo uszy lub, na przykład,choćby wtedy, kiedy będzie cię obdzierał ze skóry czy kiedy wyłupi cioczy?

- Nie znam takiego zaklęcia. Ale jeśli jesteś prawdziwąchrześcijanką, pani, daj mi czas, abym mogła zmówić ostatnią modlitwę.

Hrabina zawahała się. Widać było, że ma ochotę odmówić ostatniejprośbie swej ofiary. Spojrzała na stojących obok żołnierzy. Wiedziała, żenie ma prawa tak postąpić, gdyż sama mogłaby być oskarżona obezbożność. A to byłoby zbyt niebezpieczne.

- Niech tak będzie - zgodziła się niechętnie. - Tylko się pośpiesz!

Rozwiązać jej ręce!

Kat zbliżył się do niej i rozwiązał sznury krępujące jej dłonie.

Katarzyna uklękła na ziemi, odwracając się tyłem do hrabiny. Pochyliłagłowę, skrzyżowała ręce na piersi i ostrożnie wyjęła sztylet zza stanika. Jejserce waliło jak oszalałe. Zacisnęła dłoń na rękojeści i zamachnęła się.

W tej chwili Bonawentura, zauważywszy co się święci, rzucił się nanią, odepchnął z całej siły do tyłu i wyrwał śmiertelne ostrze z jej dłoni.

Katarzyna upadając na ziemię, krzyknęła w rozpaczy. Jej okrzykowiwtórowały krzyki hrabiny i dwórki.

Katarzyna jak przez mgłę zauważyła, że w izbie dzieje się cośdziwnego.

Ni stąd, ni zowąd rozgorzała bójka pomiędzy katami izgromadzonymi w kącie żołnierzami. Kaci chwyciwszy za miecze, którenie wiadomo skąd się wzięły, cięli na lewo i prawo, posługując się nimiiście po mistrzowsku. Bonawentura zręcznym ciosem powalił jednego zżołnierzy i zagłębił w jego gardle sztylet Katarzyny. Walka nie trwaładługo. Wkrótce ziemia usłana została trupami żołnierzy, a hrabina ze swąfaworytą stały z odsłoniętymi szyjami, do których jeden z katów przyłożyłostrza szpad.

- Mordercy! - wyła hrabina. - Kanalie! Czego chcecie?

- Nic takiego, jaśnie urodzona - odpowiedział flegmatycznie jeden zkatów, w którym - pomimo kaptura - Katarzyna poznała Tristana Eremitę.

- Chcieliśmy tylko nie dopuścić do tego, abyś popełniła kolejną zbrodnię!

- Kim jesteś? - nie dawała za wygraną hrabina.

- To nie twoja sprawa, za pozwoleniem... Hej, wy tam, jesteściegotowi?

Jeden z katów podniósł oniemiałą Katarzynę z ziemi, a potem podałrękę Sarze. Kobiety rzuciły się sobie w ramiona, lecz ich gardła były takściśnięte ze wzruszenia, że nie mogły wypowiedzieć słowa.

Tymczasem Tristan, nie spuszczając z nich oczu, rozkazał:- Związać mi tamte damy, tylko żwawo, i wrzucić do lochu!

Rozkaz został wykonany z nadgorliwością godną pochwały.

Pani de La Tremoille wraz z Wiolettą, pieniąc się ze złości, zostałyzawleczone do lochu.

- Chętnie poderżnąłbym im gardła - powiedział Tristan - ale mająjeszcze pewną rolę do spełnienia. Otóż bez swej małżonki La Tremoillezapewne nie udałby się do Chinon.

Co mówiąc, zdjął z głowy kaptur, który „pożyczył" sobie chwilowood kata Bonawentury, ukazując Katarzynie uszczęśliwioną twarz.

- Katarzyno, twoje zadanie skończone! Spełniłaś je pierwszorzędnie!

Teraz kolej na nas! Musimy cię stąd wyciągnąć!

- A co się stało z prawdziwym Bonawenturą? - zaniepokoiła sięKatarzyna.

- O niego się nie martw! Pewnie śpi gdzieś w kącie snemsprawiedliwego, zmożony wielką ilością wina z dodatkiem usypiającegoproszku, którym się raczył dla dodania sobie kurażu przed podjęciemobowiązków w izbie tortur!

- A pozostali kaci? Kim są?

- Zaraz ci ich przedstawię.

W tej chwili powrócili kaci i jednym ruchem ściągnęli z główkaptury. Jednym z nich okazał się pan de Breze, drugim był nieznajomy,pokaźnej postury i o inteligentnym wyrazie twarzy. Piotr de Breze, niezważając na miejsce ani porę, ukląkł przed Katarzyną i pocałował jej dłoń.

- Katarzyno, gdybym nie mógł cię uratować, wybrałbym śmierć!

Katarzyna ujęła jego głowę w obie ręce i przytuliła do siebie.

- Jak mam ci dziękować, Piotrze?... I pomyśleć, że przed chwiląstraciłam wszelką nadzieję w Boga i ludzi. .

- Widziałem, że zadasz sobie śmierć raczej, niźli miałabyś oddać sięw ręce kata - powiedział Tristan zajęty zdejmowaniem ubiorów zżołnierzy. - Czuwałem nad tobą, bojąc się, byś nie próbowała zadać sobiezbyt wcześnie śmiertelnego ciosu. Musieliśmy poczekać na sposobnąchwilę, aby nikt nie przeszkodził nam w akcji.