Po stokroć przeklęty! Wszędzie, gdzie się pojawi, przynosi samenieszczęścia, krew i cierpienie! I mam nadzieję, że dzięki niemu twojegokuzyna spotka wszystko, co najgorsze! Jeżeli chcesz go zdobyć, zrób tosam!

Katarzyna, przejęta do żywego, zaczęła krzyczeć. W tej chwili Gillesrzucił się na nią z obłędem w oczach. Jego ręce znowu wczepiły się w jejramiona, podczas gdy twarz - wykrzywiona ze złości i strachu - zbliżała siędo jej twarzy.

- Przeklęta czarownico! Ty i te twoje uroki więcej napędzają strachuniż sam szatan! Wiedz jednak, że nie masz wyboru! Albo skradnieszklejnot, albo umrzesz w mękach, a wraz z tobą ta cała Tchalai! Jutrozostaniesz wydana szambelanowi! Wybór należy do ciebie! Jesteś tylkowłóczęgą, zwykłą Cyganką bez wartości, z którą mogę zrobić, co mi siężywnie spodoba! A tutejsi mieszkańcy nie znają większej uciechy jakwidok jednego z twoich braci dyndającego na szubienicy!

- A więc będziesz musiał obciąć mi język! - rzuciła Katarzyna zpogardą. - Gdyż na mękach wszystko powiem, powiem, kim jestem i po coprzywlokłeś mnie do zamku! Tak czy inaczej, jestem skazana na śmierć dodała z goryczą. - Wiem, że nie wypuścisz mnie stąd żywej ... Tak więcnie ma szans, abym ukradła dla ciebie ten kamień...

- Mylisz się! - przerwał jej Gilles. - Jeśli zdobędę czarny diament,daruję ci życie! La Tremoille mieszka w tej wieży. Należy działać w nocy.

Kiedy zdobędziesz diament i przyniesiesz mi go tu, puszczę cię wolno.

Potem będziecie musieli jak najszybciej zwinąć obóz, gdyż wasze życiebędzie zależeć od szybkości waszych nóg. Zostanie wam kilka ostatnichgodzin nocnych... gdyż, oczywiście, zostaniesz oskarżona, a wraz z tobąreszta Cyganów.

- Zbrojni ludzie szybko nas odnajdą i poleje się niewinna krew.

- To mnie nie obchodzi. W twoim interesie będzie nie dać sięschwytać. Gdyby cię jednak pojmano, pamiętaj, że wyjawienie prawdy nanic ci się nie zda! Nikt bowiem nie da wiary Cygance! Naraziłabyś siętylko na kpiny.

- A jeśli odmówię?

- Twoja droga Sara zostanie natychmiast zawleczona do sali tortur.

Ty będziesz uczestniczyć w przedstawieniu, zanim sama podzielisz jej los.

Katarzyna odwróciła z obrzydzeniem twarz od ohydnego obliczatarganego drgawkami okrucieństwa i chciwości.

- Trudno... zrobię, czego żądasz... Myślę, że rzeczywiście nie mamwyboru...

- Ukradniesz diament i oddasz mi go?

- Tak... - odparła zmęczonym głosem. - Oddam ci go, panie, liczącna to, że i tobie przyniesie nieszczęście...

Policzek wymierzony jej przez Gilles'a zamienił jej słowa w krzykbólu. Był tak silny, że myślała, iż odpadnie jej głowa.

- Nic mnie nie obchodzą twoje przekleństwa, diabelskie nasienie!

Masz mnie słuchać, jeśli nie chcesz zginąć! Słuchać, zrozumiałaś? Zpokorą!

Katarzyna połykając łzy, patrzyła z nienawiścią na swegoprześladowcę.

- A teraz pomożesz mi się rozebrać! - rozkazał, siadając na krześle iwyciągając nogi, aby zdjęła mu buty.

Najwyraźniej miał zamiar ją upokorzyć. Zawahała się, lecz znała gozbyt dobrze, aby stawiać opór. Z cichym westchnieniem upadła na kolana izaczęła zdejmować poszczególne części jego stroju. On tymczasemchwycił puchar wina ze stołu i wychyliwszy jego zawartość jednymhaustem, cisnął nim precz w kąt komnaty. Potem opróżnił drugi i trzeci.

Katarzyna z przerażeniem stwierdziła, że jego twarz spuchła, a oczyprzekrwiły się. Kiedy już był nagi, chwycił leżący na krześle długi,aksamitny szlafrok i nałożywszy go, ścisnął się w pasie sznurem.

Następnie, rzuciwszy Katarzynie złe spojrzenie przekrwionych oczu,rozkazał:- A teraz kolej na ciebie! Rozbieraj się!

Katarzyna zawrzała gniewem. Zacisnąwszy usta, z uporem rzuciłakrótkie „nie", spodziewając się wybuchu wściekłości swego adwersarza.

Ku jej zdziwieniu nic takiego jednak nie nastąpiło. Gilles westchnął ciężkoi oddalił się nonszalanckim krokiem w głąb komnaty, gdzie na jednym zkrzeseł leżał pejcz.

- Jak wolisz... Sam cię tedy rozbiorę... za pomocą tego!

I w tej samej chwili zadał pierwszy cios. Długi i ostry jak cięciwa batze świstem przeszył powietrze, owijając się z diabelną dokładnością wokółszerokiego rękawa tuniki Katarzyny i rozrywając go w ułamku sekundy.

Jednocześnie Katarzyna poczuła piekący ból, a z jej rozciętego ramieniaspływała strużka krwi. Zrozumiała, że jest przegrana, że musi byćposłuszna, w przeciwnym razie ten szaleniec zaćwiczy ją na śmierć.

- Przestań... - powiedziała zupełnie przybita. - Już słucham...

Równocześnie zrzuciła z ramion jedwabną tunikę i cienką koszulę. .

Kiedy nastał ranek, Katarzyna była na wpół żywa z wyczerpania.

Noc w szponach Gilles'a miała odcisnąć się okrutnym wspomnieniem.

Marszałek był szalony, trudno o inne wyjaśnienie. Okazał sięmaniakiem krwi i perwersji i zmuszał Katarzynę do obrzydliwych praktyk,które dyktowała mu jego chora wyobraźnia w połączeniu z zanikającąmęskością. Jej udręczone i podrapane ciało nie pozwalało jej zasnąć, a zramienia, w które zboczeniec wpił się zębami, ciągle spływała krew.

Przez całą tę koszmarną noc marszałek nie przestawał pić, aż dozupełnego upojenia, lecz pomimo to nie dawał Katarzynie spokoju,pastwiąc się nad nią i aż do brzasku nie zmrużył oka. Kiedy strażnicyzadęli w rogi, zwiastując otwarcie bram miasta, wstał z łoża, przeciągnąłsię i nałożywszy szaty, wyszedł, nie racząc nawet spojrzeć na Katarzynęleżącą nieruchomo w skotłowanym posłaniu. Z dziedzińca dochodziłydźwięki trąbek i szczekanie psów. To pan marszałek, jak co ranka, udawałsię na polowanie.

Za oknami wstawał piękny, wiosenny dzień. Ale tutaj w baszcie, zajej grubymi murami, panował smutny półmrok, rozjaśniony jedyniedogasającymi płomykami świec. Katarzyna czuła w ramieniu piekący ból ipomimo wyczerpania wstała, aby nabrać trochę wody z konwi stojącej wrogu pokoju. Zaledwie jednak spuściła nogi na posadzkę, wszystko wokółniej zawirowało i z powrotem bezsilnie opadła na posłanie. Czuła się słabą,marną istotą. Wstrząsana dreszczami, naciągnęła na siebie całą pościel. Agdyby wezwać jakąś służącą? Może któraś przyszłaby, żeby się nią zająć.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi, w których ukazała sięnajpierw okrągła twarz, a potem tłuste ciało La Tremoille'a. Zanim wszedł,potoczył wzrokiem po komnacie, a upewniwszy się, że Gilles'a nie ma wśrodku, starannie zamknął drzwi za sobą i na palcach zbliżył się do łoża.

Katarzyna patrzyła na niego z przestrachem. Grubas miał na sobie szlafrokw kolorze soczystej zieleni bogato wyszywany złotem, a jego łysą czaszkęzdobiła gustowna szlafmyca. Katarzyną targnęły złe przeczucia: czyżbyobleśny szambelan miał zamiar natychmiast zająć miejsce opuszczoneprzez Gilles'a? Aby powstrzymać jęk grozy, przygryzła koniuszekprześcieradła.

Tymczasem La Tremoille, rozszerzając mięsiste usta w szerokimuśmiechu, nachylił się nad nią, a widząc, że ma oczy otwarte, powiedział:- Usłyszałem, jak mój kuzyn wychodzi, więc pomyślałem sobie, żezłożę ci małą wizytę, śliczna panno! Nie zmrużyłem oka całą noc, bomyślałem o tobie. Na szczęście noc się skończyła i od tej chwili należyszdo mnie!

Wyciągnął tłustą łapę w kierunku krągłego ramienia rysującego siępod pościelą i niecierpliwie zerwał z niej prześcieradło, aby dotknąćgładkiego ciała, gdy jego oczom ukazało się ramię pogryzione wprzystępie szału przez Gilles'a. Na ten widok La Tremoille cofnął siępośpiesznie, spoglądając na ciało Katarzyny z osłupieniem. Wszędzie byłopełno krwi.

- Litości, panie! - jęknęła Katarzyna. - Nie dotykaj mnie! Straszniemnie boli!

Przeczuwając coś złego, La Tremoille chwycił prześcieradło i cisnąłje na posadzkę. Ujrzał ciało posiniaczone, podrapane, pokryte zaschniętą iświeżą krwią. Szambelan poczerwieniał z gniewu.

- O, wściekły pies! Jak mógł okaleczyć ją w taki sposób, kiedy byłaprzeznaczona dla mnie? Zapłaci mi za to! Tak, tak, zapłaci!

Pomimo cierpienia Katarzyna patrzyła ze zdziwieniem na tę beczkęsmalcu, trzęsącą się z bezsilnej złości jak galareta. La Tremoille wziął jejzdziwienie za strach i z niezwykłą łagodnością przykrył jej nagie ciałojedwabnym prześcieradłem.

- Nie bój się mnie, maleńka! Ja ci krzywdy nie zrobię! Nie jestemtakim prostakiem i zbyt kocham piękno, aby używać go w sposób takbarbarzyński. Należysz do mnie, a ten brutal śmiał cię uderzyć, śmiał cięzranić, wiedząc, że masz przyjść do mnie dziś rano!

Katarzyna pomyślała, że najbardziej nie mógł znieść myśli, że Gillesośmielił się zniszczyć coś, co należało do niego. Z pewnością zachowałbysię podobnie w przypadku psa, konia czy jakiejś sztuki srebra... No cóż,należało to wykorzystać...

- Panie, czy mógłbyś przysłać tu jedną ze służących, aby opatrzyłami ramię? Bardzo mnie boli, a poza tym. .

- Oczywiście, moje dziecko, nie tylko przyślę służące, ale równieżsłużących. Zostaniesz przeniesiona do mnie, moja piękna Tchalai... totwoje imię, prawda? Zapewnię ci opiekę i sam będę czuwał, abyś szybkoprzyszła do siebie!

- A co z panem de Rais'em? - spytała nieśmiało.

W kąciku grubych, wilgotnych warg szambelana pojawił się złośliwygrymas.

- Więcej o nim nie usłyszysz! Do mnie nikt nie ma prawa wstępu, ontakże. Wie dobrze, że gdybym chciał, szybko zostałby odesłany do swejpustelni w Andegawenii!

Już miał wyjść, kiedy popychany niepohamowanym pożądaniem,położył swoją pulchną dłoń na udzie Katarzyny rysującym się podprześcieradłem.

- Im szybciej wyzdrowiejesz, malutka, tym szybciej uczynisz mnieszczęśliwym! Gdyż potem będziesz dla mnie miła, nieprawdaż?

- Jestem twoją sługą, panie... - wybełkotała - lecz tymczasem jestemtaka chora...

Szambelan niechętnie zdjął dłoń z jej uda, ale za to poklepał ją popoliczku.