Po chwili znalazła się w pokoju Gilles'a, gdzie stwierdziła z ulgą, żestół jest zastawiony wszelką strawą. Ten fakt upewnił ją w przekonaniu, żemarszałek nie pragnie jej śmierci. Gdy się chce kogoś zgładzić, to się goprzedtem nie zaprasza na ucztę!

Pan de Rais czekał, siedząc niedbale w wysokim, rzeźbionymkrześle, lecz Katarzyna - zapominając o strachu - zauważyła jedyniesmakowicie pachnącego kurczaka z przyrumienioną skórką, pasztety,konfitury, butelki z winem i wiele innych przysmaków...

Rais obserwował, jak rozchylają się jej nozdrza, i w końcu spytał:- Jesteś głodna? Szybko przytaknęła. - To siadaj i jedz!

Nie kazała sobie dwa razy powtarzać. W pierwszej kolejnościsięgnęła po kawał pasztetu, który zniknął błyskawicznie w jej ustach.

Nigdy jeszcze nie jadła czegoś tak pysznego. Na drugi ogień poszedłkurczak, którego połowa podzieliła los pasztetu. Tymczasem Gilles nalałjej duży kielich czerwonego wina, które wychyliła jednym haustem. Potym poczuła się tak dobrze, że nie zwróciła nawet uwagi na to, żemarszałek obserwuje ją jak kot mysz. W tej chwili mogłaby zmierzyć sięnawet z samym Belzebubem.

Aby lepiej widzieć, jak połyka kandyzowane śliwki, Gilles oparł sięłokciem na stole. Po zaspokojeniu głodu Katarzyna rzuciła na niegoszybkie spojrzenie, oczekując, że przemówi. Marszałek ciągle jednakmilczał, co zaczynało być denerwujące. W końcu, nie mogąc dłużej znieśćnapięcia, postanowiła odezwać się pierwsza. Wytarłszy usta jedwabnąserwetą, zmusiła się do uśmiechu, pamiętając, że nie może zdradzić swegostrachu.

- Wielkie dzięki, możny panie! Sądzę, że nigdy w życiu nie jadłamtak dobrych rzeczy!

- Doprawdy? Nigdy?

- Nigdy! Jesteśmy biednymi wędrowcami, panie, a na naszychogniskach gotujemy prostą strawę. . - Toteż ja nie pytam o nędzne kociołki Cyganów - przerwał Gilleszimno - lecz o kuchnię Filipa Burgundzkiego, który każe siebie nazywaćWielkim Księciem Zachodu! Myślałem, że jesteś bardziej wyrafinowana!

Katarzyna zamarła i nie mogła wydobyć słowa. Marszałek wstał,podszedł do niej i pochylając się nad jej głową, powiedział:- Moje gratulacje! Potrafisz grać komedię jak wielka artystka, mojadroga Katarzyno! Bardzo mi się podobałaś, zwłaszcza w scenie walki.

Nigdy bym nie przypuścił, że pani de Brazey potrafi się bić jak ulicznadziewka. Czyż jednak nie sądzisz, że lepiej było ze mną grać w otwartekarty?

Katarzyna uśmiechnęła się gorzko.

- A więc mnie rozpoznałeś?

- O, nie było to wcale trudne: wiedziałem, że tu jesteś w przebraniuCyganki!

- Jak się o tym dowiedziałeś?

- Wszędzie mam swoich ludzi, w zamku Angers również. Jeden znich, który widział cię w Champtoce, rozpoznał cię od razu. Śledził was,gdy szliście do Wilhelma Zdobnika. Muszę przyznać, że ten okropnyczłowiek długo nie chciał mówić, mimo że zastosowaliśmy pewne środki,aby go do tego zmusić...

- To ty go torturowałeś! To ty kazałeś poderżnąć mu gardło! Możnasię było tego spodziewać! - krzyknęła Katarzyna, trzęsąc się z gniewu.

- Istotnie, to ja. Niestety, ten nieszczęśnik nie chciał za żadne skarbywyjawić powodu tej maskarady mimo naszych nalegań.

- Z tej prostej przyczyny, że sam nie wiedział!

- Domyślałem się tego. Toteż liczę, że ty wyjawisz powód, chociażwydaje mi się, że wiem...

Bliskość pochylonej nad nią twarzy napawała ją obrzydzeniem.

Wstała i podeszła do otwartego okna, po czym spojrzała na marszałka,pragnąc przeniknąć jego myśli.

- A według pana po co tu przybyłam?

- Żeby odebrać swoją własność. Jest to rodzaj działania, które jestemw stanie zrozumieć.

- Moją własność?

Ale Gilles de Rais nie miał czasu na odpowiedź, gdyż w tej chwiliktoś zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie wkroczył do środka wtowarzystwie dwóch strażników z halabardami, którzy stanęli nieruchomoprzy drzwiach. Niespodziewany gość odznaczał się nieprzeciętną tuszą;była to istna beczka smalcu udrapowana kilometrami aksamituwyszywanego złotem. Pośrodku tej masy tłuszczu tkwiła obrzękła,czerwona twarz, wyrażająca próżność i arogancję. Był to Jerzy de LaTremoille we własnej osobie.

- Drogi kuzynie! Przyszedłem do ciebie na kolację! U króla możnaumrzeć z nudów! - wykrzykiwał od progu.

Katarzyna nie spodziewając się, że tak szybko dane jej będziespotkać znienawidzonego człowieka, na widok nieoczekiwanego gościacofnęła się. Nagle poczuła radość, gniew i nienawiść. Z dziką satysfakcjąstwierdziła, że był grubszy niż dawniej, jego rozlazłe ciało pokrywałażółtawa skóra, a dychawiczny oddech świadczył wymownie o zdrowiuzniszczonym przez życie w sprośności. Wielki szambelan nosił na głowiezłoty turban, który nadawał mu wygląd wschodniego satrapy.

Katarzyna, obserwując go uważnie, zauważyła wśród fałd turbanulśniący jak gwiazda czarny diament... jedyny w swoim rodzaju,niepodrabialny czarny diament Garina de Brazeya!

Wokół niej zawirowały ściany. Przez chwilę myślała, że to sen. Poomacku odnalazła taboret i opadła na niego, nie rozumiejąc słów, jakiewymieniali między sobą dwaj mężczyźni. Starała się odgadnąć, w jakisposób diament mógł wpaść w ręce szambelana. Przypomniała sobiechwilę, w której przekazała klejnot Jakubowi Coeurowi w oberży „PodCzarnym Saracenem" i co jej wtedy powiedział. Że zastawi diament uŻyda z Beaucaire! Zapamiętała nawet jego nazwisko: Izaak Abrabanel! Jaksię więc stało, że diament błyszczał na turbanie La Tremoille'a? A możeJakub wpadł w zasadzkę? A jeśli zginął?...

Jakub Coeur nigdy nie pozbyłby się z własnej woli rzeczypowierzonej mu przez Katarzynę. Nie oddałby nikomu diamentu.

Zwłaszcza temu człowiekowi, którego nienawidził tak samo jak ona.

Zamknęła na chwilę oczy i nie widziała, że La Tremoille - przyjrzawszysię jej z wyraźnym zainteresowaniem - podszedł bliżej. Dopiero kiedypoczuła na swym podbródku dotyk miękkiego, tłustego palucha, drgnęła.

- Sapristi! Gdzie, do diaska, znalazłeś to cudo, kuzynie?

- W obozie Cyganów! - odpowiedział Gilles de Rais niechętnie. Biła się właśnie z drugą taką czarną kozą. Rozdzieliłem je i zatrzymałemtę, bo mi się spodobała.

La Tremoille raczył się uśmiechnąć, ukazując zepsute zęby, którychkolor wahał się między ciemną zielenią i czernią. Przy tym położyłupierścienioną dłoń na głowie Katarzyny w geście nieznoszącymsprzeciwu, wywołując w niej dreszcz obrzydzenia.

- Dobrze zrobiłeś, kuzynie! Miałeś głowę na karku jak zwykle. Co zadzika tygrysica!... - cmokał obleśnie. - Wstań, mała, żebym mógł lepiej cięobejrzeć!

Katarzyna usłuchała bez słowa, bojąc się, co dalej nastąpi. JeśliGilles de Rais odsłoni prawdę, jest zgubiona. On i La Tremoille byli nietylko kuzynami, ale łączył ich pakt, prawdziwy pakt. Jeszcze w ChamptoceGilles powiedział jej o nim. Z trudem zrobiła kilka kroków, śledzonałakomym spojrzeniem grubego szambelana.

- Rzeczywiście, bardzo ładna... - komentował bez żenady, jakbyoglądał dzieło sztuki. - Prawdziwy klejnot godzien książęcego łoża...

Krągła, dumna pierś... Rzeźbione ramiona. . Nogi, jak mi się zdaje...

długie... Tak, długie! Piękna twarz, to dosyć ważne! A do tego duże,czarne oczy... namiętne usta...

Jego astmatyczny oddech stawał się coraz krótszy; La Tremoille bezprzerwy oblizywał językiem spieczone wargi. Katarzyna, czując, że zbytpowściągliwe zachowanie nie przystoi Cygance, zmusiła się za cenęstrasznego wysiłku, aby się uśmiechnąć z wystarczającą kokieterią doswego nieprzyjaciela. Kręcąc biodrami, puściła do niego perskie oko.

- Wyborna! - jęknął pasibrzuch, a jego czerwona twarz stała sięfioletowa. - Jak to możliwe, że ja jej nie zauważyłem?

- To zbiegła niewolnica - wyjaśniał coraz bardziej niezadowolonyGilles de Rais. - Kilka dni temu, wraz z ciotką, przybyła do obozu Fera.

Katarzyna na chwilę odetchnęła. Najwyraźniej de Rais nie miałzamiaru wyjawić, kim jest naprawdę. Od razu poczuła się swobodniej wskórze Cyganki. Tymczasem La Tremoille nakazał milczenie swemukuzynowi.

- Niech sama odpowie! Chcę słyszeć jej głos! Jak cię zowią, mojamała?

- Tchalai, panie! To znaczy „gwiazda" w naszym języku.

- Tak... To pasuje do ciebie. Podejdź no, piękna gwiazdo, chcę ci sięlepiej przypatrzyć! - Chwytając Katarzynę za rękę, odwrócił się w stronękuzyna i rzucił pośpiesznie: - Dziękuję za prezent, kuzynie. Ty zawszewiesz, jak zrobić mi przyjemność!

Jednak Gilles de Rais, nie dając za wygraną, stanął pomiędzyszambelanem a Katarzyną. Grymas jego ust nie zwiastował niczegodobrego, a ponure oczy błyszczały niebezpiecznym blaskiem.

- Za pozwoleniem, kuzynie! Rzeczywiście, to dla ciebie porwałem tędziewczynę, ale nie mam zamiaru oddać ci jej od razu. Dziś wieczórnależy do mnie!

Katarzyna popatrzyła na Gilles'a z niejakim zdziwieniem. Myślała dotej pory, że jest ślepo oddany swemu obmierzłemu kuzynowi. Atymczasem okazało się, że wcale nie byli sobie tacy bliscy, jak myślała.

Wcale nie. Wybujała duma Gilles'a czyniła z niego miernego wasala.

Trudno było wyobrazić sobie, jak zgina kolano przed kimkolwiek... Ateraz w jego wzroku zabłysnęła chęć mordu! Jak skończy się pojedynekpomiędzy tygrysem i szakalem?

Małe oczka La Tremoille'a zwęziły się, znikając prawie całkowicie wfałdach tłuszczu, a mięsiste usta wydęły się pogardliwie. Katarzynapoczuła, że dłoń spoczywająca na jej głowie stała się bardziej wilgotna.

Najwyraźniej La Tremoille bał się swego niebezpiecznego kuzyna! Jednak,o dziwo, w jego głosie nie znać było gniewu, kiedy zapytał:- A dlaczego nie dziś wieczorem?

- Dlatego, że dzisiaj należy do mnie! To ja ją znalazłem, to ja jąwyrwałem ze szponów drugiej Cyganki, która byłaby ją zabiła, to jakazałem ją tu przyprowadzić, to ja kazałem ją wykąpać!... Jutro może byćtwoja, lecz dzisiaj...