Nie zważając na te słowa, Sara otoczyła ją ramionami, osuszyła jejciało kocem, ubrała i poprowadziła do obozowiska.

- I to był powód, żeby umrzeć, moje biedactwo? Ponieważmężczyzna posiadł twe ciało przez jedną noc? Czy muszę ci przypominać,że to tylko początek... że nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się wyprawiaw zamku?

- Jednak tej nocy to się stało z mojej woli... Wypiłam jakiś przeklętyeliksir, który dała mi Tereina! I w ramionach Fera przeżyłam chwilerozkoszy! Rozumiesz? Rozkoszy! - krzyknęła.

- No i co z tego? - chłodno przerwała jej Sara. - To nie twoja wina.

Nie chciałaś tego. A to, co ci się przytrafiło tej nocy, znaczy akurat tyle, cozwykły katar.

Katarzyna nie pragnęła jednak pociechy. Rzuciła się na twardeposłanie, które dzieliła z Sarą, i szlochała aż do wyczerpania. To byłozbawienne. Wraz ze łzami odpłynęły z jej umysłu ostatnie oparynarkotyku, pozostawiając rozdzierające uczucie hańby. W końcu zasnęławyczerpana i spała aż do południa. Po przebudzeniu dowiedziała się odstarej Orki, że jeszcze tego dnia, o zmierzchu, zostanie złączona z Feremzgodnie z cygańskim zwyczajem.

Po wyjściu Orki Katarzyna wpadła w prawdziwą wściekłość. Tenbezczelny Fero! Jakby mało mu było, że uczynił z niej swą kochankę, tojeszcze musiał się z nią ożenić! Nie mogąc znieść tej myśli, ciskałanajgorszymi przekleństwami pod jego adresem, aż Sara musiała ją uciszać,przykładając jej rękę do ust.

- Nie bądź głupia! To, że Fero chce się z tobą ożenić, dla ciebie niema żadnego znaczenia. Jeśli go nie zechcesz, to inni będą mieli do ciebieprawo. Jeśli odmówisz, musimy uciekać, i to zaraz! Lecz dokąd uciekać? Ijak?

- Dlaczego mówisz, że to nie ma dla mnie znaczenia? - spytałaKatarzyna na wpół przyduszona dłonią Sary.

- Bo to nie będzie prawdziwy ślub. Wędrowcy nie mieszają PanaBoga do rzeczy tak prostej jak złączenie dwóch istot. Ponadto, to nieKatarzynę de Montsalvy weźmie Fero za żonę, lecz córę Egiptu o imieniuTchalai, zjawę, która zniknie pewnego dnia!

Katarzyna potrząsnęła głową i popatrzyła na Sarę z niepokojem.

Dlaczego jej wierna przyjaciółka była taka nieczuła? Dlaczego ten ślub byłdla niej sprawą tak naturalną? A dla niej samej prawdziwymokropieństwem?

- To silniejsze ode mnie - powiedziała. - Mam wrażenie, że byłoby tonadużycie zaufania Arnolda. . zdradzić go jeszcze raz.

- W żadnym razie! Przecież nie jesteś sobą! A poza tym, tomałżeństwo zapewni ci pewną pozycję w plemieniu. Od tej pory nikt niebędzie się ciebie bał!

* * *

Tego wieczoru, udając się w stronę ogniska, przy którym czekali nanią Fero i świętujący Cyganie, Katarzyna miała wrażenie, że popełniaświętokradztwo. Mężczyźni powrócili z połowu z pełnymi siatkami i wcałym obozie roznosił się zapach smażonych ryb. Zewsząd rozlegały siędźwięki tamburynów, wokół kociołków tańczyły dzieci, a w koszykachkwiliły niemowlęta.

Wszystkie te przygotowania podsyciły jeszcze bardziej obrzydzenieKatarzyny. Całą swoją istotą broniła się przed tą maskaradą, do której jąnakłaniano, obawiając się, że naturalną koleją rzeczy będzie wspólneżycie, wspólne noce. . Nie widziała się w roli żony Fera, usługującej mu,tak jak to robiły inne kobiety. Miała ochotę uciec raz na zawsze, tymbardziej że teraz zaczęła się go bać. Wiedział przecież, kim była naprawdę.

Początkowo myślała, że wódz jej sprzyja. Tymczasem terazwydawało się, że chce raczej wykorzystać sytuację. Kto wie, czy pozwolijej odejść, kiedy zostanie wezwana do zamku? Myśl o przyjętej na siebiemisji powstrzymywała jednak Katarzynę od ucieczki. Na razie nie byłożadnego śmiertelnego niebezpieczeństwa i należało próbować szczęścia ażdo końca. Z całych sił starała się wymyślić coś, co by jej pomogło uniknąćniechcianego, okropnego małżeństwa. Kobiety ubrały ją w najbardziejkolorowe stroje, jakie znalazły w kufrach. Zdjęły z niej koszulę z grubegopłótna i owinęły jej kibić kawałkiem zwiewnego, zielonego jedwabiu zesrebrnymi frędzlami. W uszach zawiesiły srebrne pierścienie, a na szyiciężki wisior z małych srebrnych blaszek. Na głowie umocowały coś wrodzaju korony. W oczach kobiet można było wyczytać podziw dla jej urody.

Zachwycone oczy Fera, który wyszedł jej na spotkanie, wyrażałyjeszcze większy zachwyt i dumę. Ujął ją za rękę, aby poprowadzić przedoblicze phuri dai, najstarszej i najmądrzejszej kobiety w plemieniu,strzegącej prastarych tradycji, której władza dorównywała władzy wodza.

Przypominała sowę, a jej oczy były zielone jak trawa na wiosnę. Nazapadniętych policzkach miała liczne tatuaże, a spod czerwonej chustysterczały kosmyki długich, szarych włosów, co czyniło ją podobną doczarownicy. Katarzyna spojrzała na nią z przerażeniem, ponieważ takobieta była uosobieniem niechcianego małżeństwa, do którego zmusił jąlos. Phuri dai stała pośród starszyzny, a płomienie ogniska rzucały na jej twarz krwawy blask. Śpiew kobiet i mężczyzn mieszał się ze zgiełkieminstrumentów. Kiedy młoda para zatrzymała się przed nią, phuri daiwyciągnęła z zakamarków swych łachmanów długie, kościste szpony iwzięła kawał czarnego chleba, który podał jej brodaty Cygan. Zapadłacisza i Katarzyna zrozumiała, że nadeszła decydująca chwila. Zacisnęłamocno zęby, aby nie krzyczeć. Czy nic nie mogło przeszkodzić tej ponurejfarsie?

Ręce starej kobiety, pokryte cienką, wysuszoną skórą, rozerwałychleb na pół. Potem z wielkim namaszczeniem wzięła szczyptę soli z małejsrebrnej solniczki, gdyż był to produkt rzadki i niezwykle cenny. Posypałanią kawałki chleba, po czym jeden z nich wręczyła Katarzynie, drugi Ferowi.

- Kiedy będziecie mieli dosyć tego chleba i tej soli, będziecie teżmieli dosyć siebie. A teraz zamieńcie się swymi kawałkami.

Uroczyste słowa starej zrobiły na Katarzynie pewne wrażenie,machinalnie wzięła od Fera jego chleb i podała mu swój, po czym obojeugryźli kawałek twardej skórki.

Fero nie spuszczał oczu z Katarzyny, tak że musiała w końcuprzymknąć powieki, nie mogąc znieść dzikości pożądania płonącego wjego źrenicach... Za chwilę znowu będzie do niego należała, chociaż niemiała na to najmniejszej ochoty. Nie tylko nie pragnęła Fera, ale całe jejjestestwo buntowało się przeciwko temu, co miało wkrótce nastąpić.

- Dzban, podać dzban! - krzyknęła stara.

Podano jej gliniany dzban, który za pomocą kamienia rozłupała nadgłowami małżonków. Wyleciało z niego kilka ziaren zboża. Stara pochyliłasię nad klepiskiem i starannie policzyła rozsypane ziarna.

- Naliczyłam siedem ziaren - oznajmiła, kierując wzrok naKatarzynę. - Przez siedem lat Tchalai należeć będzie do Fera!

Fero z okrzykiem triumfu przyciągnął do siebie Katarzynę, aby jąpocałować. Katarzyna czując, że traci grunt pod nogami, nie miała siły siębronić. Wokół nowożeńców rozległy się okrzyki radości.

Zanim usta Fera zdążyły się wpić w usta Katarzyny, z ciemnościwyskoczyła dziewczyna o kruczych włosach, rzuciła się pomiędzymałżonków i z całej siły odepchnęła Katarzynę od Fera.

- Hola, mój panie! Czyż zapomniałaś o mnie i o swojej przysiędze,że będę twoją jedyną rommi. . twoją jedyną kobietą?!

Katarzyna miała ochotę krzyknąć z radości. Patrzyła na dziewczynęjak na cudowną wybawicielkę. Nieznajoma miała dumną twarz, śniadącerę, orli nos, migdałowe źrenice, lśniące warkocze i sukienkę zczerwonego jedwabiu, która odcinała się swą elegancją na tle tego całegoszmacianego tłumu. Na jej szyi błyszczał złoty łańcuch.

Fero wydał się całkowicie zaskoczony.

- Dunicha! Zniknęłaś wiele dni temu! Myślałem, że nie żyjesz!

- I widzę, że szybko znalazłeś pocieszenie! Kim jest tamta?

Wskazała na Katarzynę gestem pełnym urazy i zawziętości, co niewróżyło nic dobrego. Katarzyna, szczęśliwa z powodu takiego obrotusprawy, przypatrywała się dziewczynie z zaciekawieniem. Była to bezwątpienia jedna z tancerek, które dwa tygodnie temu La Tremoille wezwałdo zamku. Katarzyna paliła się, aby zasypać ją pytaniami na temat życia wzamku.

Tymczasem kłótnia pomiędzy Dunichą a Ferem stawała się corazgwałtowniejsza. Przywódca Cyganów bronił się jak mógł przed zarzutem,iż nie dochował wierności. Dlaczego Dunicha nie dała znaku życia? Co doniego, to teraz jego prawowitą żoną była Tchalai i nigdy się jej niezrzeknie.

- Przyznaj się, że wolałbyś, abym była martwa! Ale przysięgałeś mi ija, Dunicha, uznaję twój ślub za nieważny! Nie miałeś prawa tego zrobić!

- Ale zrobiłem to! - ryknął Fero. - I niczego nie można już zmienić!

- A właśnie, że można! - odpaliła Dunicha, rzucając dzikie spojrzeniemigdałowych oczu na Katarzynę. - Sądzę, że znasz nasze zwyczaje? Kiedydwie kobiety kłócą się o jednego mężczyznę, wtedy muszą stanąć dopojedynku na śmierć i życie! Żądam, aby temu zwyczajowi stało się zadość! Jutro o zachodzie słońca staniemy do walki, ty i ja!

To powiedziawszy, bez słowa odwróciła się na pięcie, przecięła krągCyganów i z dumnie podniesioną głową oddaliła się w cień. Stara phuri dai, która połączyła Fera z Katarzyną, zbliżyła się do niej i odsunęła ją od mężczyzny, który chwycił swą połowicę za rękę.

- Musicie się rozdzielić aż do chwili walki. Tchalai należy doprzeznaczenia. Zgodnie z naszymi prawami będą jej pilnować czterykobiety z plemienia, a inne cztery zostaną przy Dunisze. Jak powiedziałam,niech się stanie!

Nastąpiła śmiertelna cisza. Fero patrzył na żonę ze smutkiem. Aż dowalki nie wolno mu będzie nawet się do niej odezwać. Uroczystośćzakończyła się niespodziewanie. Instrumenty umilkły, słychać było tylkotrzaskanie ognia. Nagle obok Katarzyny pojawiła się Sara, która położyłaswą dłoń na nagim ramieniu Katarzyny.

- Tchalai jest moją siostrzenicą - powiedziała Cyganka. - Będę jejpilnowała wraz z Orką. Możesz wyznaczyć dwie pozostałe kobiety!