- I zgadza się na to? - krzyknęła Katarzyna.

- A co może zrobić? Boi się, tak jak wszyscy. Wie, że musi być muposłuszny i dostarczać kobiety, nawet jeśli jego serce buntuje sięprzeciwko temu. Szambelan może w każdej chwili kazać strzelać swoimłucznikom, i nikt im w tym nie przeszkodzi, a do tego, nie można liczyć namieszkańców miasteczka, którzy boją się Cyganów jak zarazy.

Katarzyna poczuła, że Sara podzielała wściekłość Fera, gdyż kobiety,które poświęcano dla przyjemności La Tremoille'a, były tej samej rasy, coona.

- To nie potrwa długo - starała się pocieszyć przyjaciółkę. - Prośmyniebiosa, aby pozwoliły mi jak najszybciej dostać się do zamku!

- Modlić się o sprowadzenie niebezpieczeństwa na twoją głowę?

Jesteś szalona!

Katarzyna nie myślała jednak o niczym innym, jak tylko oupragnionej chwili, kiedy dzięki kaprysowi szambelana stanie z nimtwarzą w twarz. Co wieczór przy ognisku przypatrywała się tańczącymdziewczętom, zapamiętując ich ruchy, aby tańczyć tak jak one, gdyprzyjdzie czas. Fero nigdy nie odezwał się do niej ani słowem, lecz onawiedziała, że to dla niej kazał tańczyć dziewczętom co wieczór. Jej wzrokczęsto napotykał jego ponure i zagadkowe spojrzenie.

Pomimo przeciwności Katarzynie udało się zaprzyjaźnić z dwiemakobietami: ze starą Orką, która co prawda nie mówiła zbyt wiele, lecz za togodzinami potrafiła się wpatrywać w jej twarz. Gadano, że straciła zmysłypo śmierci syna, ale Katarzyna znajdowała w jej przyjaznym spojrzeniuukojenie. Drugą kobietą, która nie okazywała jej wrogości, była siostraFera - Tereina. Nieszczęsna dziewczyna była garbata i oszpecona na skutekupadku z konia i pomimo swoich dwudziestu lat wyglądała na dwanaście.

Tylko jej oczy, jak dwa głębokie jeziora zdawały się widzieć dalej i więcejniż oczy innych i pozwalały zapomnieć o jej brzydocie.

Tereina podeszła do Katarzyny następnego dnia po jej przybyciu ibez słowa, uśmiechając się nieśmiało, wręczyła jej kaczkę, której samaukręciła szyję. Katarzyna zrozumiała, że był to podarunek powitalny, lecznie mogła powściągnąć ciekawości.

- Skąd ją masz?

- Stamtąd, z przyklasztornej sadzawki.

- A czy wiesz, że nie wolno zabierać cudzej własności?

Tereina otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Przecież Bóg stworzył zwierzęta po to, by żywiły ludzi. A więcdlaczego niektórzy chcą je zatrzymać tylko dla siebie?

Katarzyna nie wiedziała, co odpowiedzieć na takie dictum.

Upieczoną kaczką podzieliła się z Tereiną. Od tej pory dziewczynaprzywiązała się do niej i pomagała się przyzwyczaić do nowej sytuacji.

Siostra przywódcy zajmowała szczególne miejsce w plemieniu. Trudniłasię zielarstwem, odpędzała choroby, łagodziła śmierć i wzbudzała miłość.

Dlatego wszyscy szanowali ją i bali się jej jednocześnie.

Czwartego dnia o zmierzchu Fero nie wezwał Sary i Katarzyny doogniska, przy którym co wieczór spożywały posiłek. Pozostały przykociołku starej Orki, gdzie w milczeniu spożyły potrawę sporządzoną zezboża i słoniny przyprawioną dzikim czosnkiem. W obozowisku panowałaponura cisza, gdyż nadal brak było wiadomości o dziewczętachprzebywających w zamku. Tego wieczoru Fero zamknął się w swoimwozie. Niebo zasnuły ciężkie, burzowe chmury i było niezwykle ciepło jakna tę porę roku. Katarzyna ledwie tknęła tłustą zupę, od której ostregozapachu zrobiło się jej niedobrze. Postanowiła udać się do wozu, aby sięzdrzemnąć, kiedy koło ogniska pojawiła się Tereina. Jej blada twarzwyłaniająca się z ciemności wyglądała jak zjawa.

- Mój brat cię wzywa, Tchalai! Zaprowadzę cię do niego.

- Czego chce? - spytała Sara, podnosząc się z miejsca.

- Nie śmiałabym go o to spytać.

- Idę z nią!

- Fero powiedział: Tchalai sama! Nie powiedział Tchalai i Sara!

Chodź już, moja siostro! Fero nie lubi czekać.

Dziewczyna ruszyła pierwsza i Katarzyna bez słowa podążyła za nią.

Jedna za drugą szły przez uśpiony obóz. Ogniska przygasały, noc byłaciemna i nie było widać drogi. Nagle przed kobietami wyrósł wóz zpełnymi kołami, który służył Fero za mieszkanie. Ze środka przenikał nazewnątrz blask lampki oliwnej.

Tereina zatrzymała się i odwróciwszy się w stronę Katarzyny,powiedziała z błyszczącymi oczami:- Tchalai, droga siostro, wiesz, że cię kocham.

- Tak, zawsze byłaś dla mnie dobra.

Cyganka z fałd spódnicy wyjęła małą fiolkę i wcisnęła ją w dłońKatarzyny.

- Co to jest? - spytała podejrzliwie Katarzyna.

- Coś, czego teraz bardzo potrzebujesz. Zajrzałam w głąb twegoserca, Tchalai. Jest zimne jak głaz, a ja chcę, żeby twoje serce ożyło nanowo. Wypij miksturę bez obawy, chyba że nie masz do mnie zaufania powiedziała z takim smutkiem w głosie, że Katarzyna straciła resztkępodejrzliwości.

- Ufam ci, Tereino, lecz powiedz, dlaczego właśnie dziś?

- Bo dziś wieczorem będziesz tego potrzebować. Wypij bez strachu,to są dobroczynne zioła. Po nich nie poczujesz zmęczenia ani zwątpienia.

Przygotowałam tę miksturę dla ciebie. . ponieważ cię kocham.

Jakiś impuls kazał Katarzynie podnieść fiolkę do ust. Wydzielał się zniej silny, lecz przyjemny zapach ziół. Resztki strachu zniknęły. Przecieżtrucizny nie podaje się z taką czułością w głosie... Jednym tchem wychyliłazawartość i zakaszlała. Mikstura paliła jak ogień. Lecz już po chwili,Katarzyna poczuła się silniejsza i odważniejsza. Uśmiechnęła się doTereiny.

- Czy teraz jesteś zadowolona?

W odpowiedzi Tereina uścisnęła jej rękę i rzuciła pośpiesznie:- Tak... idź już! Czeka na ciebie.

I zniknęła nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

W istocie, pod uniesioną plandeką widać było czarną sylwetkęmężczyzny. Bez słowa podał Katarzynie rękę, aby pomóc jej wejść dośrodka, po czym spuścił plandekę.

W tej chwili niebo przecięła błyskawica i dał się słyszeć dalekigrzmot. Katarzyna zadrżała. Czerwone usta Fera rozbłysły bielą zębów.

- Boisz się burzy?

- Nie, nie... jestem tylko zaskoczona. Czego tu się bać!

Kolejny, potężniejszy grzmot zagłuszył jej słowa. Równocześnielunął deszcz, siekąc gwałtownie napięte płótno dachu. Fero rzucił się nastos kołder, które służyły mu za posłanie. Zdjął żupan, zostając w samychpąsowych getrach. W świetle lampki oliwnej wiszącej na żelaznym rusztowaniu wozu błyszczała jego ciemna skóra i długie czarne włosyzaczesane do tyłu. Nie spuszczając oczu z Katarzyny, która stała przywejściu, uśmiechnął się z pewną ironią.

- Myślę, że rzeczywiście nie boisz się niczego... ponieważ przyszłaśtutaj. Czy wiesz, dlaczego posłałem po ciebie?

- Mam nadzieję, że się tego dowiem!

- W istocie, chciałem ci powiedzieć, że pięciu moich ludzi chce cięwziąć za żonę. Są gotowi bić się o ciebie. Będziesz musiała wybraćjednego z nich.

Katarzyna wzdrygnęła się na podobną myśl.

- Jesteś niespełna rozumu. Zapominasz, kim jestem i dlaczego tuprzebywam? Muszę dostać się do zamku, to wszystko!

W spojrzeniu Fera pojawił się błysk okrucieństwa.

- Nie zapomniałem o niczym. Jesteś wielką damą, wiem! Ale jeśliżyjesz wśród nas, musisz, chcąc nie chcąc, być posłuszna naszymzwyczajom! Kiedy kilku mężczyzn pożąda wolnej kobiety, musi onawybrać jednego z nich, chyba żeby wolała tego, który zwycięży w walce.

Jesteś piękna, a moim ludziom nie brakuje odwagi. Walka będzie ostra!

Katarzyna zawrzała gniewem. Ten bezczelny mężczyzna, na dodatekprawie nagi, rozciągnięty na posłaniu, dysponował jej wolnością znieznośnym cynizmem. Tego było za wiele!

- Nie możesz mnie do tego zmusić! Pan Tristan Eremita...

- Twój towarzysz? Nie ośmieli się wtrącać. Jeśli chcesz tu pozostać,musisz przynajmniej udawać, że żyjesz zgodnie z naszymi zwyczajami.

Nikt nie zrozumiałby, dlaczego jedna z mych poddanych nie stosuje się donaszych praw!

- Ale ja nie chcę... - jęknęła Katarzyna. - Czy nie możesz mi tegooszczędzić? Dostaniesz tyle złota, ile zechcesz! Nie chcę należeć dożadnego z tych mężczyzn, nie chcę, żeby bili się o mnie, nie chcę, nie chcę,nie chcę!

Złączyła dłonie w błagalnym geście, a jej oczy napełniły się łzami.

Dzika twarz Fera nieco złagodniała.

- Chodź tu - rzekł spokojnie.

Katarzyna patrzyła na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. Wtedypowtórzył zdecydowanym tonem:- Chodź tu!

Ponieważ stała jak zaklęta, wyprostował się i chwyciwszy ją zaramię, przyciągnął do siebie tak, że upadła na kolana obok posłania.

Krzyknęła z bólu, lecz on wybuchnął śmiechem.

- Jak na kogoś, kto niczego się nie boi, masz dziwną minę. Alewiedz, że nie zrobię ci krzywdy. Posłuchaj mnie tylko, piękna pani... Jatakże jestem szlachetnie urodzony. Jestem księciem Egiptu, w moichżyłach płynie krew pana tego świata, zdobywcy, przed którym drżąkrólowie!

Jego ręka ślizgała się powoli wzdłuż nagiej ręki Katarzyny, szukająckrągłości ramienia. Widziała go teraz z bliska, dziwiąc się, że ma skórę takdelikatną, a oczy tak błyszczące. Pod dotknięciem jego ręki zrobiło się jejgorąco. Oczy Katarzyny zamgliły się, a ciało przeszyły palące dreszcze.

Nagle poczuła, że chciałaby, aby ręka pieszcząca jej ramię odważyła się nawięcej. .

Przerażona siłą swego pożądania chciała uciec, wyrwać się z uścisku,lecz na próżno.

- Czego chcesz? - spytała.

Fero przyciągnął ją do siebie tak blisko, że jego gorący oddech paliłjej usta.

- Jest tylko jeden sposób, abyś mogła uciec od moich ludzi, tylkojeden: nie pożąda się własności wodza. .

Katarzyny próbowała roześmiać się pogardliwie, lecz z przerażeniemusłyszała, że jej śmiech zabrzmiał fałszywie.

- A więc do tego zmierzałeś?