Podał mu pękatą sakiewkę, lecz, o dziwo, gospodarz odepchnąłwyciągniętą dłoń.

- Jak to, odmawiasz przyjęcia zapłaty za swój trud?

- Nie... nie, panie, lecz nie w taki sposób! - Odwrócił się w stronęKatarzyny, która nadal przeglądała się w lusterku. - Złota mam poddostatkiem, lecz... jeśli piękna pani pozwoli mi pocałować swą dłoń, będęsię czuł wynagrodzony stokrotnie.

Katarzyna, nie zastanawiając się i zapominając o obrzydzeniu, jakiew niej na początku wzbudził ten człowieczek, wyciągnęła w jego kierunkuobie dłonie.

- Dziękuję ci, mistrzu Wilhelmie! Oddałeś mi przysługę, której nigdynie zapomnę!

- Skromny zakamarek w najdalszym zakątku twej pamięci uczyni zemnie najszczęśliwszego z ludzi! I znikome miejsce w twoich modlitwach. .

gdyż bardzo ich potrzebuję. - To mówiąc, wręczył Katarzynie małe,srebrne puzderko z czarną maścią, potem drugie, podobne, zawierającegęsty, czerwony krem i malutką flaszeczkę. - Czerwienią ożywisz swewargi. Córy bohemy mają ogień pod skórą, twoje usta zaś są zbyt blade.

We flaszeczce są mocne perfumy. Używaj ich z umiarem, gdyż jedna ichkropla wystarczy, aby rozpalić każdego mężczyznę!

* * *

Dochodziła północ, kiedy Katarzyna i jej towarzysze stanęli u bramzamku. Nie spotkali po drodze żywej duszy oprócz czarnego kota, który zprzeciągłym miauknięciem przebiegł im drogę, na co Sara przeżegnała siępośpiesznie.

- Zły znak... - wymamrotała.

Katarzyna postanowiła jej nie słuchać. Po opuszczeniu domu mistrzaWilhelma poczuła, że jest inną kobietą. Teraz musi przybrać jeszcze nowenazwisko. Katarzyną de Montsalvy stanie się na powrót po spełnionejzemście... Wtedy, za pomocą alkoholu etylowego, jak radził mistrzWilhelm, zetrze resztki makijażu, obetnie czarne włosy, które teraz wydałyjej się tak samo sztuczne jak pasemka dopięte przez mistrza, i wróci doOwernii, by żyć blisko ukochanego...

Kiedy wróciła do swego pokoju, zrzuciła odzienie i stanęła przeddużym polerowanym lustrem, w którym mogła zobaczyć całą swojąsylwetkę. Jej skóra była tak ciemna jak skóra Sary, a przy tym gładka idelikatnie połyskująca w świetle lampki oliwnej. Ciało wydawało sięszczuplejsze i bardziej sprężyste. Czerwone usta rozchylały się jak egzotyczna orchidea, a ciemne oczy błyszczały jak gwiazdy pod czarnymiłukami brwi.

- Prawdziwa z ciebie diablica - wyszeptała Sara.

- I dopóty będę diablicą, dopóki człowiek, którego nienawidzę, niezginie!

- A czy pomyślałaś o innych mężczyznach, których będzieszprzyciągać i przed którymi nie obroni cię teraz ani twoje nazwisko, anipozycja? Staniesz się tylko zwykłą Cyganką, którą można zgwałcić,powiesić albo spalić na stosie wedle gustu i upodobania, a zarazem istotąniebezpieczną, przeklętą.

- Wiem. I będę się bronić wszelkimi sposobami. Użyję wszystkichśrodków, aby dojść do celu!

- A czy oddasz się mężczyźnie, jeśli zajdzie taka potrzeba?

- Nawet samemu katu, jeśli los tak zechce! Nie jestem już Katarzynąde Montsalvy, lecz dziewczyną twojej rasy. I nazywam się... No, właśnie...

Jak mnie nazwiesz?

Sara zamyśliła się na chwilę, po czym oznajmiła:- Tchalai... To znaczy „gwiazda" w naszym języku... Dopóki jednaktam nie dotrzemy, będziesz dla mnie Katarzyną! Nie, nie podoba mi się towszystko!

Katarzyna odwróciła się i ze złością krzyknęła:- A myślisz, że mnie się to podoba? Ale nie zaznam spokoju, dopókinie pomszczę Arnolda, spalonych dóbr Montsalvy i mego syna! Inaczejmoje życie nie będzie nic warte!

* * *

Rankiem Katarzyna siedziała posłusznie na taborecie i poddawała sięzabiegom Sary, która przyczepiała jej sztuczne pasemka, kiedy zapukanodo drzwi. Na progu stanął Tristan Eremita. Zrobiwszy kilka kroków,znalazł się w kręgu światła padającego z okna na posadzkę. Był blady jakpapier i z ledwością mógł wymówić słowo.

- Co ci się stało? - zaniepokoiła się Katarzyna.

- Mnie nic... Ale tej nocy mistrz Wilhelm został zasztyletowany wswoim domu... Służąca odkryła ciało nad ranem, kiedy poszła go obudzić. .

przed śmiercią był torturowany...

Nastąpiła straszliwa cisza. Katarzyna poczuła, że słabnie, leczznalazła jeszcze dosyć siły, aby spytać:- Czy myślisz, że to przez nas?

Tristan nie odpowiedział, tylko opadł ciężko na taboret. Jego twarzpostarzała się nagle o dziesięć lat. Sara wlała trochę wina do kubka ipodała go Flamandczykowi.

- Pij, to ci dobrze zrobi.

Tristan wypił wino jednym haustem.

- Odpowiedz szczerze, czy to z powodu wykonanej pracy?

Tristan wzruszył ramionami.

- Kto to wie? Mistrz Wilhelm miał z pewnością nieprzyjaciół, gdyżzajmował się różnymi ciemnymi sprawkami. Niejedna dziewczynaoczekująca dziecka została przez niego uwolniona od kłopotu... Być możeto tylko zbieg okoliczności. .

- Jednak ty w to nie wierzysz?

- Uczciwie mówiąc, nie wiem. Chciałem się dowiedzieć, co w tejsytuacji postanowicie. Możecie zmienić decyzję, a w takim przypadkuzwołam radę na nowo. - Wstał z miejsca, lecz Katarzyna powstrzymała gojednym szybkim gestem.

- Nie! Zostań! Przed chwilą wystraszyłam się, to prawda! Byłeś takiblady. Ale teraz wyglądasz już lepiej. Nie mam zamiaru się wycofać.

Sprawy zaszły za daleko. Plan jest dobry i mam zamiar wykonać go co dojoty! Ty, jeśli taka jest twoja wola, możesz od nas odstąpić!

Na twarzy Flamandczyka pojawił się straszny grymas.

- Bierzesz mnie za tchórza, Katarzyno? Kiedy podejmuję się jakiegośzadania, zmierzam prosto do celu, nie bacząc na nic! Jeżeli chcecie,możemy wyruszyć choćby dziś w nocy. Mam glejt, który otworzy przednami bramy miasta. Lepiej, żeby nikt nie widział, jak opuszczamy zamek.

Nie powinnaś też dzisiaj wychodzić ze swego pokoju. Odpoczywaj inabieraj sił. Będą ci potrzebne. Królowa sama przyjdzie do ciebie ponieszporach.

- A więc zgoda!

- W takim razie mogę powiedzieć panu de Brezemu, że jesteścierpiąca i nie chcesz z nikim się widzieć? - spytał Tristan, wskazującpalcem drzwi. - Od godziny chodzi tam i z powrotem.

- Powiedz mu, co ci się podoba, na przykład... że przyjmę go jutro.

Flamandczyk odpowiedział szerokim uśmiechem na uśmiech,którym obdarzyła go Katarzyna. Jedynie Sarze nie było do śmiechu.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to prawdziwe gniazdo os?

Młoda kobieta wzruszyła tylko ramionami i odparła:- Nie dbam o to!

Rozdział siódmy

Cyganie

Oto gniazdo, z którego musimy wykurzyć dziką bestię - ozwał sięTristan Eremita, wskazując końcem bicza zamek majaczący po drugiejstronie rzeki. - Widzicie, jak jest strzeżone?

Troje jeźdźców stojąc nad brzegiem Loary, w pobliżu starego mosturzymskiego, patrzyło w kierunku gniazda wroga, z którym wkrótce mielisię zmagać. Katarzyna uważnie przyglądała się skalistej ostrodze,rozciągniętej wzdłuż rzeki jak śpiący lew, górującej nad nią fortecy:surowe, czarne mury, dwanaście masywnych wież, ciężka baszta,hurdycje* i machikuły**, które musiały być często używane, wszystko toodcinało się ponuro od nadrzecznego krajobrazu, nad którym unosił się jużlekki, lecz wyczuwalny powiew wiosny. Jedynie las chorągwi łopoczącychnad murami przydawał nieco wesołości tej smętnej budowli.

* Hurdycja - drewniany ganek w górnej części murów obronnych, zaopatrzony w otwory strzelnicze. ** Machikuł - w murach obronnych wysunięty ganek z otworami w podłodze, przeznaczonymi do miotania przez nie pocisków, lania gorącej smoły itp. Sara opuściwszy na plecy mnisi kaptur, spojrzała na zamek znieufnością.

- Jeśli tam się dostaniemy, to nie wyjdziemy z niego żywi!

- Udało nam się wyjść z bardziej niebezpiecznego zamku. Pamiętaszpana de Rais'go?

- Dziękuję bardzo! Jeszcze nie zapomniałam, jak Sinobrody chciałmnie upiec żywcem - odpowiedziała, drżąc, Cyganka.

- Jesteśmy blisko celu, co robimy?

Tristan odwrócił się i wskazał palcem małą oberżę niedaleko drogi,której zielono-żółto-czerwony szyld oznajmiał wędrowcom, że w„Winnicy Królewskiej" podaje się najlepsze wina z Vouvray.

- Wejdźcie do środka i zaczekajcie na mnie. Ja muszę zobaczyć się zprzywódcą plemienia. Rozlokujcie się, posilcie, lecz nie pijcie zbyt wiele.

Wina z Vouvray są doskonałe, lecz szybko uderzają do głowy.

- Za kogo nas uważasz, dobrodzieju? Za jakieś pijanice? - rozzłościłasię Sara.

- Skądże znowu, ale mnisi mają dosyć nadszarpniętą w tej materiireputację! Nie ruszajcie się stąd, dopóki nie wrócę!

Kiedy rzekomy mnich i fałszywy koniuszy zsiadłszy z koni,przywiązali je przy „Winnicy Królewskiej", Tristan puścił się biegiem wstronę mostu i zniknął im z oczu. Karczma była pusta, więc oberżystakrzątał się żywo przy tak nieoczekiwanych gościach. Miał jeszcze wzapasie świniaka w zalewie solnej, a także trochę kapuśniaku, cozaserwowane wraz ze słynnym winem smakowało wybornie. Po trzechdniach jazdy kobiety były wygłodniałe i z ochotą zabrały się do jedzenia.

Po napełnieniu żołądków świat wydał im się całkiem przyjazny.

Tristan wrócił o zmierzchu zmachany i markotny, lecz w jegowzroku błyszczała nadzieja. Ale najpierw oznajmił, że nie będzie mówił,dopóki nie wychyli dzbana wina, gdyż zaschło mu w gardle.

Trawiona ciekawością Katarzyna patrzyła niecierpliwie, jak Tristanwychyla łapczywie dzban wina, aż w końcu nie wytrzymała:- No więc.. mówże!

Tristan odstawił naczynie, wytarł rękawem usta i rzuciwszy w jejstronę drwiące spojrzenie, rzucił:- Widzę, że ci spieszno rzucić się w paszczę lwa!

- Owszem, spieszno mi! - odparła sucho. - Żądam odpowiedzi!

- A więc możesz być kontenta! Wszystko przygotowane. Z jednejstrony masz szczęście, ale tylko z jednej, gdyż stosunki między obozemCyganów i zamkiem są raczej napięte.