- Słusznie, szambelan ma dwie słabości: złoto i kobiety - rzuciłAmbroży de Lore, wysoki rudzielec, który nigdy się nie uśmiechał. Gdyby znalazła się taka kobieta, która zawróciłaby mu w głowie, być możepopełniłby jakieś głupstwo - mówił, przyglądając się z bezczelnąnatarczywością Katarzynie.
Jego intencja była tak jasna, że opanowało ją nagłe uczucie buntu. Zakogo ją uważał ten cyniczny człowiek? Czy miał zamiar wprowadzić dołóżka La Tremoille'a żonę Arnolda de Montsalvy'ego? Powstrzymała sięjednak od ostrej repliki, która cisnęła się na usta. . A może to nie jest takagłupia myśl? Od zawrócenia w głowie mężczyźnie do oddania się mu jestdługa droga, a kto wie czy...
Ale tok jej myśli przerwał gniewny głos Piotra de Brezego. On także,tak jak i wszyscy pozostali, pojął sens słów pana Ambrożego i rzucił się naniego czerwony ze złości.
- Jesteś szalony! Kogo masz na myśli? Zasługujesz, żebym ciwsadził twoje bezczelne słowa do gardła, mimo że jesteś moimprzyjacielem, gdyż nigdy nie dopuściłbym...
- Spokój, panie de Breze! - przerwała królowa. - W końcu naszprzyjaciel nie powiedział nic takiego, co mogłoby dotknąć panią deMontsalvy. Jedynie jego wzrok był niedyskretny. Zapomnijmy o tym!
- W każdym razie - powiedział Richemont - La Tremoille wystrzegasię wielkich dam. Są zbyt inteligentne, a ponadto ich pozycja pozwala imna porównania, które nie zawsze są dla niego korzystne. On lubi kobietyrozpustne, kobiety sprzedajne, zręczne w rozlicznych grach miłosnych, atakże piękne wieśniaczki, z którymi wyprawia, co mu się żywnie podoba.
- Zapominasz o młodych paziach, panie! - wtrącił sarkastycznieTristan Eremita. - Teraz wielki szambelan delektuje się jeszcze czymśinnym. Otóż od ponad miesiąca w fosach Amboise zainstalowała się grupaEgipcjan czy Cyganów. Mieszczanie boją się ich, gdyż oni kradną, przepowiadają przyszłość i potrafią rzucić urok. Z tego strachu są dla nich hojni.
Mężczyźni są kowalami lub grają na instrumentach. Kobiety tańczą.
Niektóre z nich są bardzo piękne, a La Tremoille czasem każe przysłaćktórąś do zamku dla swoich uciech i sądzę, że to bardziej jego wola niżgłód zatrzymuje tych ludzi w Amboise.
Katarzyna słuchała z wielkim zainteresowaniem mowy Flamanda,tym bardziej że zdawało się, iż zwraca się zwłaszcza do niej. Na razie niemogła jednak zrozumieć, do czego zmierza.
- A więc sugerujesz - rzekł wyniośle Jan de Bueil - że mamy sięzmówić z tymi dzikusami? Cóż za wspaniała gwarancja powodzenia!
Każdy z nich sprzeda nas La Tremoille'owi za parę kur!
- W żadnej mierze, panie - odpowiedział Tristan ze wzrokiemutkwionym w Katarzynie. - Sądziłem, że kobieta inteligentna, sprytna iodważna, w odpowiednim przebraniu...
- Do czego zmierzasz? - przerwał Breze podejrzliwie.
Tristan wahał się z odpowiedzią, ale Katarzyna zrozumiała, co miałna myśli i dlaczego obawiał się reakcji innych rycerzy. Odgadła jegopomysł wówczas, kiedy zaczął mówić o Cyganach. Ta myśl bardzo jej sięspodobała. Uśmiechnęła się do Flamanda i położyła dłoń na ramieniu panade Breze.
- Sądzę, że zrozumiałam myśl pana Tristana - powiedziała spokojnie.
- Chciał powiedzieć, że jeżeli za wszelką cenę chcę zemścić się na LaTremoille'u, jestem najlepszą osobą do zagrania tej roli!
Na takie słowa zapanowała nieopisana wrzawa. Wszyscy panowiezaczęli krzyczeć jednocześnie, lecz dominował cienki głos biskupa. TylkoAmbroży de Lore nie odzywał się ni słowem, jedynie jeden z kącików jegoust rozciągnął się w czymś, co od biedy można było nazwać uśmiechem.
Królowa musiała podnieść głos.
- Uspokójcie się, mości panowie! - rzekła stanowczo. - Pojmujęwasze wzburzenie na tak hardą propozycję, ale krzyki są namniepotrzebne. Jesteśmy w obliczu tak trudnej sytuacji, że najmniejszeszanse powodzenia... jak i najbardziej szalone, powinny być rozpatrzone zzimną krwią. Co do ciebie zaś, Katarzyno, czy zastanowiłaś się należycienad swoimi słowami i pomyślałaś o niebezpieczeństwie, na jakie sięnarazisz?
- Wszystko obmyśliłam, pani, i nie sądzę, aby było nie doprzezwyciężenia. Jeśli mogę służyć tobie i królowi, mszcząc się zanajdroższe mi osoby, będę uważała się za szczęśliwą.
Konetabl odszukał wzrok Katarzyny i wpił się weń swym błękitnymspojrzeniem niczym drapieżny ptak.
- Ryzykujesz życie na każdym kroku. Czy wiesz, że jeśli LaTremoille cię rozpozna, to nie ujrzysz świtu dnia następnego? Czy zdajeszsobie z tego sprawę?
- Wiem, panie - odparła z lekkim ukłonem - i przyjmuję to ryzyko! Aponadto chciałabym, abyś nie czynił go większym niż jest. Wielkiszambelan prawie mnie nie zna. Byłam dwórką królowej Marii i rzadkoznajdowałyśmy się w otoczeniu króla. La Tremoille widział mnie dwa lubtrzy razy, zawsze w otoczeniu innych dam dworu i tylko przelotnie, tak iżnie może mnie rozpoznać, zwłaszcza w przebraniu.
- A więc doskonale! Na wszystko masz odpowiedź, pani! Podziwiamtwoją odwagę.
Konetabl odwrócił się, chcąc powiedzieć coś do Tristana Eremity,ale przerwał mu Jan de Bueil.
- Zakładając, że przyjmiemy propozycję pani de Montsalvy i żepozwolimy jej zagrać tę niebezpieczną rolę, nie możemy mieć pewności,że uczyni to w sposób dosyć przekonujący. Ci Cyganie mają swoje dziwnezwyczaje...
- Zwyczaje, które znam - przerwała mu Katarzyna. - Moja wiernatowarzyszka, Sara, jest jedną z nich. Została ongiś sprzedana na targuniewolników w Wenecji.
- Lecz czy ci ludzie zgodzą się być naszymi wspólnikami? - spytałPiotr de Chaumont. - Są dzicy i wolni.
Na wąskich wargach Flamanda pojawił się uśmiech, w którym czaiłasię groźba.
- Ale kochają złoto i boją się kata. Wystarczy nastraszyć ich sznuremi obiecać ładną sumkę. A do tego ta Sara jest jedną z nich i z pewnościązostanie dobrze przyjęta... Jeśli pozwolisz, panie konetablu, ja samchciałbym zaprowadzić panią Katarzynę do obozu Cyganów. I będęutrzymywał z wami łączność.
- Sądzę, że ten plan jest dobry - odparł konetabl. - Zgadzam się. Czyktoś ma coś przeciwko niemu?
- Nie, nic - odparł biskup. - Boimy się tylko, że tak szlachetna iuczciwa pani ryzykuje swą duszę i ciało w niebezpiecznymprzedsięwzięciu...
- Nie ma obawy, Wasza Świątobliwość - rzekła Katarzyna. - Umiemsię bronić.
- Ale jest jedna sprawa, którą chciałbym wyjaśnić - nalegał biskup. Jak uda ci się zmusić La Tremoille'a, aby opuścił Amboise i udał się doChinon? Lubi Cyganki, zgoda, lecz nie sądzę, by pozwalał im sobą rządzić.
A ty nie będziesz w jego oczach nikim więcej niż jedną z nich...
Katarzyna roześmiała się i jej śmiech w cudowny sposóbrozchmurzył ponure czoła rycerzy.
- Co do tego, mam pewien pomysł, lecz pozwól, WaszaŚwiątobliwość, że go teraz nie wyjawię. Wiedz tylko, że mam zamiarwykorzystać najsilniejszą słabość szambelana: umiłowanie złota!
- A więc niechaj Bóg cię prowadzi, moja córko! Będziemy modlićsię za ciebie.
I podał Katarzynie do ucałowania lewą dłoń, na której lśnił wielkiszafir, a prawą uczynił na jej czole znak krzyża.
Serce Katarzyny bilo jak bęben. Nareszcie nadszedł czas walki, czasspotkania z szakalem w jego własnej norze!
- Panowie - zabrzmiał uroczyście głos królowej - zanim sięrozstaniemy, przysięgnijcie, że wiernie strzec będziecie naszego sekretu iże nie ustaniecie w wysiłkach, dopóki człowiek, któremu przysięgliścieśmierć, będzie przy życiu! Przysięgnijcie i niech nas wspomaga MatkaBoska i Jezus Chrystus!
Rycerze wyciągnęli prawe ręce nad krzyżem z szafirów, który biskupzdjął z szyi.
- Przysięgamy! - zakrzyknęli jednocześnie. - La Tremoille zginiealbo my zginiemy!
Potem, jeden za drugim, podchodzili do królowej i przyklękając najedno kolano, całowali jej dłoń, po czym wychodzili z wielkiej sali.
Jedynie Richemont i Tristan Eremita pozostali, aby omówićszczegóły wyprawy. Królowa rozmawiała z konetablem, a Katarzynapodeszła do Flamanda.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała cicho. - Twój koncepturatował nas wszystkich i sądzę, że to znak przeznaczenia. Nie mogłeśprzecież wiedzieć, że moja służąca...
- A jednak wiedziałem, pani - odpowiedział Tristan. - Nie dziękujmi! To nie ja wpadłem na ten koncept, lecz ty sama mi go podsunęłaś!
- Wiedziałeś? Ale skąd?
- Wiem zawsze to, co chcę wiedzieć! Lecz nie obawiaj się: będęsłużył ci tak samo wiernie, jak służę konetablowi!
- Dlaczego? Wcale mnie nie znasz!
- To prawda, ale nie muszę spotkać kogoś dwa razy, aby poznać jegowartość. Będę ci służył z prostej przyczyny: mam na to ochotę!
Zagadkowy Flamand opuścił Katarzynę i zbliżył się do konetabla,zostawiając kobietę z jej myślami. Kim był ten dziwny człowiek, zwykłykoniuszy, który potrafił dowiedzieć się o niej wszystkiego? Było w nimcoś niepokojącego, lecz Katarzyna zdecydowała się przyjąć go jakotowarzysza przygody.
Spieszno jej było do Sary, poprosiła więc o pozwolenie odejścia.
Wychodząc z sali, natknęła się na Piotra de Brezego. Wydawał sięniezwykle poruszony.
- Łaskawa pani - zwrócił się do niej drżącym głosem. - Czy możeszofiarować mi kilka chwil rozmowy? Mam ci wiele do powiedzenia!
- Aż tyle? - spytała ironicznie Katarzyna. - Myślałam, że wszystkojuż sobie powiedzieliśmy wczoraj wieczorem!
Na wspomnienie tamtego spotkania Breze zawstydził się i Katarzynapomimo urazy zauważyła, że ten kolos - czerwieniący się jak dziecko - jestczarujący, a przy tym przystojny jak młody Bóg. Poczuła, że jej urazaznika jak za dotknięciem różdżki. Spojrzała na niego już nie tak surowo, anawet przyjęła jego dłoń. Podeszli do okna. Katarzyna usiadła nakamiennej ławie i podniosła oczy na olbrzyma.
- A więc słucham! Co masz mi do powiedzenia?
"Katarzyna tom 4" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna tom 4". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna tom 4" друзьям в соцсетях.