- Twój ojciec jest wielkim artystą, wiem to od dawna, i będę o nimpamiętał. Do zobaczenia, moje dziecko, i dzięki jeszcze raz. Wiem, żesporo ryzykujesz, mimo że się tego wypierasz.

- Co warta byłaby przyjaźń bez ryzyka, panie? Jedźcie z Bogiem inie martwcie się o mnie, lecz pośpieszcie się, na litość boską!

Jakub ścisnął bez słowa dłoń młodzieńca i cała grupa przeszła przezotwór w murze. Za nim rozciągała się wyżyna, po której hulał wiatr, dalejteren gwałtownie się wznosił. Przez jakiś czas zbiegowie szli pieszo,trzymając konie za uzdy. Wokół rozjaśniało się i widać było targane wichrem nagie gałęzie drzew.

Na rozstaju dróg, w miejscu gdzie stał kamienny krzyż, Jakub sięzatrzymał.

- Tutaj się rozdzielimy, Katarzyno. Ja pójdę w stronę Clermont,potem dotrę do Prowansji. Wy pójdziecie na lewo. Niedaleko stąd znajdujesię klasztor świętego Alpinina, gdzie możecie się zatrzymać, aby trochęodpocząć i poczekać do świtu.

- Nie ma mowy, Jakubie! Musimy nadrobić szmat drogi. Żal mitylko, że musimy się rozstać!

Instynktownie kuśnierz i młoda kobieta oddalili się nieco od swoichtowarzyszy, pozostawiając ich przy koniach. Sara i brat Stefan zabrali siędo zdejmowania szmat z ich kopyt.

Katarzyna bardzo żałowała, że Jakub musi ich opuścić. Dla niej byłuosobieniem męskiej siły dającej poczucie bezpieczeństwa, którego tak jejbrakowało od ucieczki Waltera. Czarne godziny poprzedzające nadejścieświtu napełniły ją strachem przed nieznaną drogą, która była przed nimi.

Nigdy jeszcze nie czuła tak dotkliwej tęsknoty za prawdziwymogniskiem domowym, za normalnym życiem, jak u stóp tego kamiennegokrzyża. Chwyciła mocno rękę Jakuba, a do jej oczu napłynęły łzy.

- Jakubie, dlaczego jestem skazana na wieczną tułaczkę i ciągłąsamotność?

Gdy podniosła na niego zapłakane oczy, ujrzała twarz tak piękną, żeinstynktownie przez jej głowę przebiegła szalona myśl. Jakub chwycił jejdrobne ręce i przycisnął do piersi.

- Katarzyno... - wyszeptał drżącym ze wzruszenia głosem - nierozstawajmy się! Jedź ze mną! Zabiorę cię na Wschód, pojedziemy doDamaszku, gdzie uczynię cię królową, rzucę do twych stóp wszystkieskarby wyrwane sercu Azji! Czuję, że mógłbym góry przenosić z tobą i dlaciebie!

Chwila słabości Katarzyny szybko minęła. Łagodnie wyjęła swedłonie z rąk Jakuba i uśmiechnęła się.

- Przeżyliśmy chwile strachu, jesteśmy zmęczeni, czyż nie, drogiJakubie? Byłabym ci przeszkodą w twoich dalekich podróżach. I costałoby się z twoim szczytnym planem, który ma przynieść królestwubogactwo i powodzenie?

- Co mi po tym wszystkim! Ty jesteś więcej warta niż całekrólestwo! Od chwili kiedy cię ujrzałem pierwszy raz wśród dwórekkrólowej Marii, zrozumiałem, że dla ciebie wyparłbym się wszystkiego!

- Nawet żony i dzieci?

Zapadła cisza. Słychać było tylko ciężki oddech Jakuba, którywalczył z samym sobą. Po chwili z jego krtani wydobył się gardłowy, leczzdecydowany głos.

- Nawet ich... Tak, nawet ich, Katarzyno!

Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej. Niebezpieczeństwo wisiałow powietrzu. Dawno już zauważyła, że Jakub kierował ku niej swenajczulsze uczucia, ale nie przypuszczała, że to miłość. Dla niej był gotówna wszystko, porzuciłby rodzinę i bogactwo.

Katarzyna potrząsnęła głową.

- Nie, Jakubie, nie popełnimy tego szaleństwa, którego potem byśmyżałowali. I ja, i ty mamy ważne zadania do spełnienia w tym kraju. Pozatym kochasz Bronię, chociaż przez moment byłeś gotowy sprawić jej ból.

Co do mnie... moje serce umarło wraz z mym mężem.

- To nieprawda! Jesteś młoda i piękna. .

- Wiedz, drogi przyjacielu - przerwała Katarzyna, specjalniepodkreślając słowo „przyjaciel" - że całe życie oddycham, cierpię dla iprzez Arnolda. Jest całym mym życiem, jedyną miłością. Od kiedy gostraciłam, jestem ciałem bez duszy, i to może dobrze, bo to mi pozwolispełnić moje zadanie bez zmrużenia oka.

- Jakie zadanie?

- To nie ma znaczenia! Ale może kosztować mnie życie. Gdyby taksię stało, pamiętaj, Jakubie, że powierzyłam ci los mego syna, Michała deMontsalvy'ego, i módl się za mnie, przyjacielu! Żegnaj!

Ujęła szarpane wiatrem poły płaszcza i odwróciła się, by odejść doSary i brata Stefana.

- Nie, Katarzyno! Nie żegnaj... lecz do zobaczenia!

Na dźwięk tych słów twarz Katarzyny przeszył bolesny skurcz. Byłyto te same słowa, które wypowiedziała na drodze z Carlat, na wpół oszalałaz cierpienia za utraconym Arnoldem... Życie toczyło się jednak dalej, aJakub wchłonięty zostanie przez swoje awanturnicze życie za pierwszymzakrętem drogi, która ich rozdzieli.

To dobrze.

Pochyliła się nad Sarą, która - skulona z zimna - siedziała nakamieniu, i podała jej rękę, aby pomóc jej wstać, a jednocześnieuśmiechnęła się do brata Stefana.

- Wybaczcie, że kazałam wam na siebie czekać. Mistrz Coeur prosił,ażeby was pożegnać w jego imieniu. A teraz ruszajmy w drogę.

Wsiedli na konie i bez słowa ruszyli przed siebie. Droga wiła sięwzdłuż stawu. Katarzyna spojrzała za siebie. W słabym świetle księżycadostrzegła oddalającą się postać Jakuba Coeura, którego poły płaszczatrzepotały na wietrze.

Jeździec nie odwrócił się ani razu.

Katarzyna westchnęła cicho i wyprostowała się w siodle. Ta chwilasłabości była ostatnią przed pokonaniem La Tremoille'a. Tam, dokądzmierzała, było zbyt niebezpiecznie, by mogła sobie pozwolić na takiedowody bezsilności.

Część druga

Zemsta

Rozdział piąty

Rycerze królowej

Katarzyna stała w głębokim obramowaniu okna zamku w Angers i zroztargnieniem patrzyła przed siebie. Po wielu dniach wędrówki ogarnęłoją takie zmęczenie, że nie była nawet w stanie zainteresować się tym, co jąotaczało. Przez dwanaście długich dni wędrówki przez Limousin nękanynędzą i głodem, przez Marches i Poitou, gdzie na każdym kroku widaćbyło krwawe ślady angielskiego ciemięzcy, troje wędrowców musiałowalczyć z zimnem, z ludźmi, a nawet z wilkami, które podchodziły dostodół będących najczęściej ich schronieniem. Zdobycie strawy takżestanowiło nie lada problem. Gdyby nie napotkane po drodze opactwa, których bramy otwierały się na widok habitu brata Stefana oraz glejtukrólowej Jolanty, Katarzyna i jej towarzysze bez wątpienia umarliby zgłodu i nigdy nie dotarliby do królewskiej rzeki.

Wreszcie otwarły się przed nimi potężne mury Angers. Miastosprawiało wrażenie spokojnego i uporządkowanego. Ani śladu żebraków,pijanych żołnierzy czy sprzedajnych dziewek. To miasto stworzone dlaprzyjemności i uciech, ze swoimi ogrodami, niebieskimi dachami i białymidomami, zamieniło się w fortecę gotową do obrony.

Na każdym kroku widać było, że Jolanta Andegaweńska umiałarządzić, pomagać i bić się.

Wrażenie to potęgował zamek, którego ogromne wieże odbijały sięw nurtach Maine. Istny las błękitnych stożkowatych dachów, błyszczącychjak stal, jeżące się dzwonnice i chorągwie. Przy otworach strzelniczychkrzątali się rycerze niosący obosieczne topory, halabardy i oszczepy, a naszczycie wieży łopotał wielki sztandar targany wichrem i smaganydeszczem od morza. Widać było na nim insygnia królowej, krzyżJerozolimy, szlak Sycylii, lilię andegaweńską i pasy Aragonii.

Po przekroczeniu głębokiej fosy wędrowcy stanęli na obszernymdziedzińcu przesłoniętym kurtyną deszczu. Przemoczeni do suchej nitki,marzyli o suchym łóżku z prawdziwą pościelą, w którym można bywygodnie rozciągnąć udręczone ciała po wielu nocach przespanych nagołej ziemi. Najpierw jednak należało stawić się przed królową Jolantą.

Brat Stefan zostawił swe towarzyszki w wielkiej komnacie o wysokichoknach wychodzących na rzekę, a sam udał się do królowej, aby oznajmićo ich przybyciu. Sara opadła ciężko na ławę przy płonącym kominku inatychmiast usnęła. Katarzyna stanęła obok niej. Całe ciało miała takobolałe, że nie chciała usiąść w obawie, że potem nie będzie mogła wstać.

Brat Stefan nie dał długo na siebie czekać. Po chwili pojawił się zpowrotem.

- Chodź, moje dziecko, królowa czeka na ciebie!

Rzuciwszy okiem na Sarę, która nie dawała oznak życia, Katarzynaruszyła w ślad za duchownym. Przeszli przez niskie drzwi, przy którychstało w rozkroku dwóch strażników z halabardami, nieruchomych jakposągi. Przed nimi otworzyła się duża komnata, której ściany pokrywałygobeliny przedstawiające różne postaci. Salę oświetlały płomieniekominka i wielkie, żółte świece stojące na trójnogu z brązu.

W oczy rzucało się olbrzymie łoże z podwieszonymi purpurowymizasłonami, na których wyhaftowane były lilie Francji. W kącie siedziaładama dworu zajęta robótką.

Na szerokim hebanowym krześle wyłożonym poduszkami, trzymającstopy na grzejniku, siedziała królowa. Katarzynę uderzyły spustoszenia,jakich na tej dumnej i delikatnej twarzy dokonały trzy minione lata. Jejhebanowe włosy posiwiały, czoło i policzki pokryły się głębokimibruzdami, a matowa cera pożółkła jak pergamin. Te miesiące nieustannejwalki z przekleństwem Francji, z jej wrogami, Anglikami iBurgundczykami, pozostawiły piętno na tej pięknej twarzy, opłakującejuwięzionego syna, księcia Rene*, który wpadł w ręce FilipaBurgundzkiego w bitwie pod Bugneville.

* Rene II Lotaryński - syn Jolanty Andegaweńskiej (1451-1508), książę Lotaryngii od 1473. W latach 1493-1508 tytularny król Neapolu i Jerozolimy. Przyszły król. W wieku pięćdziesięciu czterech lat królowa Czworga Królestw byłastarą kobietą. Jedynie jej piękne i władcze czarne oczy zachowały żywyblask młodości. Skurczone ciało zaś ukryte było w fałdach czarnych szat iw poduszkach. Kiedy jednak Katarzyna przyklękła u jej stóp i królowauśmiechnęła się, w mgnieniu oka odzyskała cały swój dawny czar.