Wkrótce w „Czarnym Saracenie" zaległa cisza.

Sara rzuciła się na posłanie w ubraniu i natychmiast zasnęła.

Katarzyna zdjęła sukienkę i buty i wślizgnęła się do pościeli obokCyganki.

Z głębokiego snu, w którym i ona pogrążyła się natychmiast,wyrwało ją ciche pukanie do drzwi, podobne raczej do chrobotania myszy.

Jednak nie była to mysz. W pokoju panowały egipskie ciemności. Świecawypaliła się do końca i Katarzyna dotarła do drzwi po omacku, starając sięnie potrącać mebli, co mogłoby postawić na nogi cały dom. Osoba, którastała za drzwiami, z pewnością nie chciała zwrócić na siebie uwagi... Wkońcu udało się jej dotrzeć do celu.

W progu zobaczyła Jakuba Coeura. Był w ubraniu, miał na sobienawet płaszcz i kapelusz. Przytknąwszy palec do ust, nakazał Katarzyniemilczenie, po czym wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Jego twarzwyrażała niepokojącą powagę.

- Przebacz mi, Katarzyno, to najście, lecz jeśli nie chcesz skoro świtznaleźć się w więzieniu wicehrabstwa, przyjmij moją radę, ubierz się,obudź Sarę i chodź ze mną. Brat Stefan jest już w stajni. Czas nagli!

- Dlaczego? Co się stało, na Boga?

- To się stało, że widok pewnego diamentu wzbudził niechlubneskłonności uczciwego dotąd człowieka. Niedawno imć Amable,zamknąwszy oberżę, pobiegł do opata, aby donieść, że pod jego dachemprzebywają groźni złoczyńcy poszukiwani przez wielkiego szambelana.

Licząc na hojną zapłatę za wiadomość o słynnym klejnocie, imć Amablejest gotów posiać nas na stos.

- Skąd wiesz to wszystko? - spytała Katarzyna, nie mogąc opanowaćzdziwienia.

- Ponieważ śledziłem naszego gospodarza, kiedy wyszedł. Jegozachowanie podczas wieczerzy wydało mi się podejrzane. Czerwienił się ibladł na przemian, ręce drżały mu jak w febrze i raz po raz zerkał na mojąsakwę. Znam go od wielu lat, lecz nauczyłem się ostrożności, kiedy w gręwchodzi złoto. Na szczęście pokój, który zajmuję wraz z bratem Stefanem,znajduje się nad bramą. Czekałem na niego, ponieważ miałem złeprzeczucia. I rzeczywiście, zobaczyłem, jak wychodzi ukradkiem, gdymógł przypuszczać, że wszyscy już śpią. Ześlizgnąłem się po dachu i podążyłem jego śladem. Gdy skierował się w stronę zamku, zrozumiałem, żesłusznie uczyniłem, śledząc go.

- I co potem? Co stało się potem? - spytała Katarzyna, śpieszniewkładając sukienkę. - Czy doniósł o nas?

- Oto pytanie, którego byś nie zadała, gdybyś go widziała, jakwybiegał z oberży, zacierając ręce. Ponadto, miałem okazję potwierdzićswoje podejrzenia. O świcie, przed otwarciem bram, mamy zostaćaresztowani.

- Kto ci o tym powiedział?

Jakub Coeur uśmiechnął się i Katarzyna pomyślała, że jak naczłowieka, któremu groziło więzienie, jest niezwykle spokojny iodprężony.

- Tak się składa, że mam w mieście kilku przyjaciół, o czym imćAmable nie wiedział. Jeden z nich, Justyn Esperat, syn skarbnika sekretuwyrobu dywanów, jest sierżantem w garnizonie. Ruszyłem więc do zamkui zażądałem widzenia z nim. Złota moneta potrafi wiele, a tak się składa, żemłody Esperat ma zmysł kupiecki. Nie chcąc, aby ojciec stracił dobregoklienta, bez oporu zdradził mi rozkazy, jakie otrzymał do wykonania oświcie.

Katarzyna skończyła sznurować sukienkę i potrząsnęła mocno śpiącąSarą.

- To świetnie, że jesteś tak dobrze poinformowany, ale to nas nieuratuje. Jak uciekniemy z miasta otoczonego wysokim murem, jaksforsujemy potężne bramy strzeżone w dzień i w nocy? Znajdujemy się wpotrzasku, gdyż miasto jest zbyt małe, by można było się w nim schować.

- Mam jednak nadzieję, że uda się nam wydostać. Pośpiesz się,Katarzyno. Brat Stefan pewnie już przygotował konie.

Katarzyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Liczycie, że uda się nam uciec na koniach? Jesteś szalony! Końnarobi hałasu, a cztery konie jeszcze więcej!

Twarz Jakuba rozbłysła na chwilę w uśmiechu, gdy uścisnął lekko jejramię.

- Postaraj się mi zaufać, droga przyjaciółko! Nie mogę przysiąc, żezdołam wyciągnąć cię z opresji, ale przysięgam, że uczynię wszystko, co wmej mocy! A teraz dosyć tej gadaniny. Do dzieła!

W mgnieniu oka obie kobiety były gotowe do drogi. Sara,przeczuwając niebezpieczeństwo, szybko się zebrała i po chwili cała trójkaschodziła ostrożnie po schodach. Wokół panowała tak głęboka cisza, żesłychać było tylko łomotanie ich serc. Na dole Jakub Coeur pociągnąłKatarzynę w stronę drzwi wychodzących na zaplecze oberży, tam zgasiłświecę, postawił ją na ziemi, zamknął drzwi i pchnął obie kobiety w stronęstajni, gdzie migotało blade światełko.

- To my, bracie - szepnął.

W istocie, brat Stefan krzątał się przy koniach. Ścierkami, którezabrał po drodze z kuchni, starannie owijał kopyta, a miał przy tym taknatchnioną minę, jakby odmawiał brewiarz. Jakub i Sara rzucili się dopomocy. Po chwili wszystko było gotowe do wyjazdu i podczas gdy Jakubpobiegł otworzyć wrota, pozostali wyprowadzili konie na ulicę. Wokółpanowały ciemności, tylko w oddali widać było skąpe światełko przymoście zwodzonym, prowadzącym do zamku. Niżej, niedaleko kościoła,wznosiła się wieża bez okien.

- To więzienie - powiedział jakby od niechcenia Jakub, chcącpodsycić odwagę Katarzyny. - Chodźcie za mną! Musimy dotrzeć dozamku!

- Do zamku? - odpowiedziała jak echo Katarzyna.

- Oczywiście, przy murze obronnym czeka na nas Justyn Esperat.

Powyżej mur zamkowy łączy się z murami miasta... Niebo nam sprzyja.

Tej zimy mróz tak ścisnął, że w jednym miejscu mur pękł i zrobiła sięwyrwa. Otwór ten jest strzeżony we dnie i w nocy, z tym że od godzinypierwszej straż przy nim trzyma Esperat. .

Podejście było bardzo strome, im wyżej, tym trudniej było oddychać.

W dodatku należało mocno trzymać zwierzęta za uzdy, aby się nie ślizgały.

Wkrótce zbliżyli się do muru zamkowego. Wielki most zwodzony byłpodniesiony, ale drugi, prowadzący do bramy, został spuszczony. Strzegłgo żołnierz oparty na dwusiecznym toporze. Jakub Coeur zatrzymał ichruchem dłoni i podszedł do Katarzyny.

- Musimy przejść prawie przed nosem strażnika. Trzeba więc czymśzająć jego uwagę... Sądzę, że to zadanie w sam raz dla brata Stefana. Habitczyni cuda!

Katarzyna miała wielką ochotę spytać o więcej szczegółów, leczmnich już oddawał cugle swego konia w ręce Jakuba.

- Pozwólcie mi działać! Uważajcie tylko, kiedy nadejdzie sposobnachwila, i starajcie się nie robić hałasu.

Nałożywszy kaptur na głowę, wsunął ręce w rękawy i ruszyłdziarskim krokiem w stronę mostu, gdzie oparty na swej broni strażnikkiwał się smętnie jak czapla. Odgłosy kroków obudziły go.

- Kto tam? - spytał zmęczonym głosem. - Czego chcesz, mój ojcze?

- Jestem brat Ambroży z klasztoru Świętego Jana - łgał jak z nutmnich. - Przynoszę ostatnią pociechę umierającemu.

- A któż to jest umierający? - spytał strażnik z zaciekawieniem.

- Albo to ja wiem? Przysłano od was po księdza, aby wyspowiadałumierającego. Nic więcej nie wiem!

Strażnik odsunął hełm na tył głowy i jął się po niej drapać zzakłopotaniem. Najwyraźniej nie wiedział, co zrobić. W końcu zarzuciłswój dwusieczny topór na ramię i oznajmił:- Nie dostałem żadnego rozkazu, bracie. Nie mogę cię wpuścić, alepoczekaj tu chwilę!

- Pośpiesz się, mój synu - rzucił mnich tonem nieznoszącymsprzeciwu. - Przemarzłem do szpiku kości!

Strażnik zniknął pod niskim łukiem bramy.

- Teraz! - szepnął Jakub Coeur.

Cała trójka opuściwszy kryjówkę, ruszyła przed siebie. Owinięteszmatami kopyta nie robiły najmniejszego hałasu i wkrótce wszyscyzniknęli z pola widzenia.

Tymczasem powrócił strażnik.

- Wybacz, ojcze - powiedział - ale musiała nastąpić pomyłka, bo niktnie jest umierający.

- A jednak jestem pewny...

- Z pewnością to pomyłka albo jakiś żartowniś...

- Żartowniś? Nie godzi się żartować ze sługi bożego! - oburzył sięszczerze brat Stefan.

- Do kroćset! W dzisiejszych czasach nie trzeba niczemu się dziwić!

Gdybym był na waszym miejscu, ojcze, szybko wróciłbym do ciepłegołoża!

Brat Stefan wzruszył ramionami i głębiej nasunął kaptur.

- Żeby nie chodzić po próżnicy, udam się do starej Marii, która masię niedobrze. Kiedy zbliża się śmierć, noce są długie. Niechaj Bóg cię maw opiece, mój synu!

I brat Stefan ruszył swoją drogą, a strażnik wróciwszy nastanowisko, zapadł w poprzednie otępienie.

Kilka chwil później mnich dogonił swych towarzyszy. Jakub Coeurbez słowa stanął na czele grupy. Znajdowali się teraz w wąskim przejściupomiędzy murami miasta a murami zamku. Unosiły się w nim taknieznośne zapachy, że nawet mróz nie był w stanie ich stłumić. Konieślizgały się na stertach odpadków, ponieważ okoliczni mieszkańcy znaleźlisobie tutaj wygodne miejsce do wyrzucania śmieci.

Nagle w murze ukazał się otwór, trochę nieba i na jego tle czyjaściemna sylwetka.

- Czy to ty, mistrzu Jakubie?

- To my, Justynie! Czy jesteśmy spóźnieni?

- Bardzo! Do świtu już niedaleko. Musicie się pośpieszyć.

Oczy Katarzyny powoli przyzwyczajały się do ciemności.

Zauważyła szczupłą postać łucznika z rogiem zwisającym u boku.

- Czy sądzisz, że wszystko się uda, Justynie?

- Nie obawiajcie się, panie! Naczelnik będzie przekonany, że imćAmable wypił za dużo i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby szukać wastutaj. A zresztą, w tym okropnym błocie ślady kopyt będą niewidoczne.

- Dzielny z ciebie młodzian, Justynie! Wynagrodzę cię sowicie.

Justyn roześmiał się beztrosko.

- Wynagrodź to memu ojcu, mistrzu Jakubie, zamawiając u niegokilka pięknych dywanów, kiedy już będziesz możny i bogaty. Marzy otym, żeby utkać najpiękniejszy gobelin świata i ciągle kreśli wizerunkikobiet i fantastycznych ptaków.