Katarzyna zamilkła, pojmując, że dalsza dyskusja na nic się nie zda.

Drżała tylko na myśl, że przyjdzie jej samej lub prawie samej przebyćdalszą drogę. Starała się ukryć swój strach, odpowiedziała więc twardo:- Zgoda! Możecie ruszać! Nie będę was zatrzymywać!

- Chwileczkę! - odparł Alan Scott. - Będę potrzebować twegomnicha. Połowa mych ludzi ruszy natychmiast, reszta zostanie tu ze mną,aby zająć się panem Maclarenem. Potrzebuje modłów, a w okolicy nie mażadnego duchownego.

To, że chciał pochować swego kapitana po chrześcijańsku, byłonormalne i Katarzyna nie starała się temu sprzeciwiać. Grób zostanieszybko wykopany, potem tylko krótka msza żałobna. To nie potrwa długo.

Niedaleko, nad brzegiem rzeki, stała kapliczka, a wokół niejrozproszonych było kilka krzyży.

- Wasz zamiar jest godny - powiedziała. - Poczekamy, aż dokonaciepochówku.

- To może potrwać dłużej, niż myślisz, pani.

W istocie, uroczystości trwały nieskończenie długo. Był tonajdłuższy dzień w jej życiu. W pewnej chwili Scott oddalił się w kierunkuosady. Pomyślała, że udał się na poszukiwanie stolarza, aby obstalowaćtrumnę, lecz jakież było jej zdziwienie, kiedy po pewnym czasiezobaczyła, jak - wspomagany przez czterech swych ludzi - ciągnie wielkąkadź na ser. Wkrótce kadź została zaciągnięta nad brzeg rzeki, podpartakamieniami i napełniona do połowy wodą. Potem zaczęto gromadzićwielkie ilości drewna. Zaciekawieni chłopi przyglądali się tymprzygotowaniom z bezpiecznej odległości.

- Co to wszystko znaczy? - spytała Katarzyna mnicha. - Czy przedpogrzebem mają zamiar przygotować coś do zjedzenia?

Ale brat Stefan pokręcił przecząco głową. Sprawiał wrażenie, że wie,co się święci.

- To znaczy, moje drogie dziecko, że Scott nie ma zamiarupozostawić kości swego kapitana w ziemi owerniackiej.

- Ciągle nie pojmuję. .

- Ależ to proste! Otóż do kotła włożą ciało kapitana i będą gotowaćje tak długo, aż można będzie wyjąć kości, które Alan Scott z łatwościązawiezie w skrzyni do swego kraju. Ciało zostanie pochowane tutaj pochrześcijańsku.

Obie kobiety pobladły jednocześnie.

- Ależ to ohydne! Czy ci barbarzyńcy nie znają innych sposobów?

Mniej okrutnych? Dlaczego nie spalą ciała?

- Ta praktyka jest dowodem wielkiego szacunku dla nieboszczyka wyjaśniał spokojnie brat Stefan. - Stosuje się ją wtedy, kiedyzabalsamowanie ciała jest niemożliwe lub zmarłego trzeba dalekoprzewieźć. I musisz wiedzieć, moje dziecko, że nie jest to zwyczajwyłącznie szkocki. Wielki konetabl Du Guesclin został podobniepotraktowany, kiedy mu się zmarło pod Chateauneuf-de-Randon. Biedakazabalsamowano, lecz kiedy pochód dotarł do Puy, spostrzeżono, żezabalsamowanie było niewystarczające. Wówczas postanowiono gougotować, tak jak to teraz uczyni Alan Scott z wszelkimi honorami dlanieżyjącego dowódcy... ale radzę ci, byś odeszła z tego miejsca.

Tymczasem spod kotła buchnęły pierwsze płomienie, a dwóch ludziniosło wśród uroczystej ciszy nieboszczyka ułożonego na noszachskleconych z gałęzi. Przerażona tym, co miało nastąpić, Katarzynachwyciła Sarę za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku oberży, brat Stefanzaś ruszył spokojnie w stronę kotła. Jego obowiązkiem było odprawiaćmodły przez cały czas trwania uroczystości.

Gotowanie trupa trwało cały dzień. Przez cały ten czas brat Stefanmodlił się za duszę zmarłego, klęcząc w śniegu nad brzegiem Dordogne.

Przestraszeni chłopi pouciekali do swych domostw, błagając niebiosa, abyuchroniły ich przed gniewem tych dzikich ludzi. Oberżystka nie ośmieliłasię wyjść za próg, pomimo że Katarzyna powtórzyła jej to, co usłyszała odmnicha. Z dala dobiegały tylko uderzenia młotka, którym stolarz zbijałskrzynię na kości kapitana. Sara klepała zdrowaśki, Katarzyna jednak niepotrafiła się modlić, gdyż rozgrywająca się scena była gorsza niżkoszmarny sen.

Uroczystość dobiegła końca dopiero z zapadnięciem zmroku. Wświetle pochodni resztki ludzkiej powłoki Maclarena zostały pogrzebane wpobliżu kapliczki... Gdyby nie obecność mnicha, okoliczni chłopi nigdynie dopuściliby do tego barbarzyńskiego rytuału, a Alan Scott miałby przeciw sobie ich widły i topory.

Kiedy rzucona została ostatnia gruda ziemi na to coś, co nieznalazłoby nazwy w żadnym języku, a co jeszcze niedawno było młodym,pięknym mężczyzną, szkoccy rycerze wśród złowieszczej ciszy wskoczylina koń i bez słowa ruszyli w drogę. Do siodła Alana Scotta przytroczonabyła skrzynia z ociosanego drewna.

Rozdział czwarty

Wędrowiec

Czasy wielkiej świetności oberży „Pod Czarnym Saracenem", czasy,w których cała kraina płynęła mlekiem i miodem, dawno przeminęły.

Kiedy w okolicy odbywały się huczne jarmarki, stawali u „Saracena" licznikupcy udający się do Limoges, słynącego ze sztuki emalierskiej. Inniprzybywali po owczą wełnę, jeszcze inni po dywany i gobeliny. Wtedykociołki w kuchni bulgotały przez cały dzień, a rożna nie przestawały sięobracać, drażniąc nozdrza zmęczonych wędrowców zapachem soczystychmięsiw. Od świtu do późnej nocy słychać było w oberży śmiechy i krzykipijących, które mieszały się z tupotem nóg ślicznych oberżystek. Kiedyjednak po całym dniu wędrówki po dzikiej i opustoszałej okolicyMillevaches Katarzyna, Sara i brat Stefan stanęli u progu „Saracena",jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, było skrzypienie starego szyldukołyszącego się na wietrze. Dawno przebrzmiały trąbki strażników i osadazamknęła się na noc w ciemnym labiryncie wąskich uliczek, jak skąpiecchroniący swój skarb. Nieliczni o tej porze przechodnie przyśpieszalikroku na widok trójki nieznajomych. Odgłos końskich kopyt zwabił napróg oberży „Pod Czarnym Saracenem" człowieka w białym fartuchu,którego wielki brzuch nie pasował do żylastych nóg i żółtawej cery,a obwisłe policzki zdradzały, że schudł zbyt szybko. Jego wymownewestchnienie na widok podróżnych nie świadczyło zbyt dobrze o staniespiżarni. Grzecznie Zdjąwszy nakrycie głowy, mężczyzna ruszył wkierunku przybyłych, którzy zsiadali z koni.

- Szlachetne panie - powiedział uprzejmie - i ty, przewielebny ojcze,czym „Czarny Saracen" może wam służyć?

- Strawą i posłaniem, mój synu - odpowiedział brat Stefan pogodnie.

- Przebyliśmy szmat drogi. Nasze konie są zdrożone... i my również. Czyznajdziemy u ciebie gościnę? Mamy czym zapłacić.

- Niestety, wielebny ojcze, nawet gdybyś mi ofiarował cały worekzłota, nie znajdziesz u mnie nic oprócz zupy ziołowej i trochę czarnegochleba. „Czarny Saracen" nie jest już tym, czym był ongiś i nie zobaczycietu teraz niczego z jego dawnej świetności.

W tej chwili do uszu zgromadzonych przed oberżą dotarł tętentkońskich kopyt.

- Boże, uchowaj przed jeszcze jednym klientem! - westchnąłoberżysta.

Na nieszczęście dla imć Amabla do oberży zbliżał się kolejnystrudzony wędrowiec, o czym świadczył jego zakurzony płaszcz ipowalane błotem nogi wierzchowca. Katarzyna, minąwszy oberżystę,weszła do środka zajazdu, aby się ogrzać. Usłyszała głos pytający ogościnę i o miejsce dla konia. Spojrzała na przybysza, starając sięrozpoznać jego twarz pod szerokim rondem kapelusza, lecz oberżysta rozwiał jej niepewność, mówiąc:- Niestety! Mistrzu Coeurze*, wiesz doskonale, że czy biedny, czybogaty, czy pełny, czy pusty, mój dom jest dla ciebie zawsze otwarty! Obyniebo sprawiło i przyszedł taki dzień, w którym „Czarny Saracen" znowubędzie mógł godnie cię przyjąć!

* Jakub Coeur (1395-1456) - francuski kupiec i finansista z okresu panowania Karola VII. - Amen! - dopowiedział wesoło Jakub Coeur, schodząc z konia.

Zaledwie jego stopy dotknęły ziemi, nieprzytomna z radościKatarzyna rzuciła mu się w ramiona.

- Jakubie! Jakubie! Skąd się tu wziąłeś? Co za szczęście!

- Katarzyno!... To znaczy, chciałem rzec... pani de Montsalvy! Copani tutaj robisz?

- Mów mi Katarzyno, drogi przyjacielu! Już od dawna zdobyłeś dotego prawo. Gdybyś wiedział, jak się cieszę z naszego spotkania! Jak sięma Bronia i dzieci?

- Jak najlepiej! Ale wejdźmy do środka. Tam będzie wygodniejrozmawiać. Imć oberżysto, jeśli możesz rozpalić ogień, będziemy moglizjeść podwieczorek. W płóciennych workach wiszących u mego siodłaznajdziesz dwie szynki, do tego połeć słoniny, ser i orzechy.

Podczas gdy imć Amable rzucił się do rozpakowywania tak cennejzawartości worków, które spadły z nieba, Jakub Coeur, ująwszy Katarzynępod ramię, pociągnął ją do oberży, pozdrawiając po drodze Sarę. W niskiejizbie, w której z potężnych poczerniałych belek, zamiast niegdysiejszychwędzonek, zwisały ostatnie warkocze cebuli, siedział brat Stefan, grzejącsię przy kominie. Katarzyna chciała przedstawić sobie obu mężczyzn, leczspostrzegła, że się znają, i to bardzo dobrze.

- Nie wiedziałem, że powróciłeś ze Wschodu, mistrzu Jakubie - rzekłbrat Stefan. - Nie doszły do mych uszu żadne słuchy na ten temat.

- A to z tej przyczyny, że wróciłem cichcem. Wiązałem wielkienadzieje z tą podróżą i jeśli nawet spotkałem ciekawych ludzi i zobaczyłemwiele miejsc godnych uwagi, to wszystko straciłem w tej przygodzie.

Podczas gdy imć Amable i jedyna służąca, jaka mu została, krzątalisię w kuchni i nakrywali stół do wieczerzy, wędrowcy posiadali na ławachprzy kominku, aby się rozgrzać. Katarzyna, szczęśliwa ze spotkania zestarym przyjacielem, patrzyła na niego uporczywie. Jej wzrok napotykałczęsto spojrzenie Jakuba. Brązowe oczy mężczyzny błyszczały wpłomieniach kominka, a usta rozszerzały się w szczęśliwym uśmiechu.

Opowiadał, jak to na wiosnę wyruszył na żaglowcu „Notre-Dame etSaint-Paul", należącym do mieszczanina Jana Vidala z Narbonne, i jakwraz z innymi kupcami z Narbonne i Montpellier zawijał do wszystkichkrajów orientalnych leżących u wybrzeży Morza Śródziemnego w celunawiązania stosunków handlowych. Zwiedził Damaszek, Bejrut i Trypolis,Cypr i wyspy archipelagu, w końcu zawinął do Aleksandrii i Kairu,przywożąc wspomnienia, których magia czaiła się w głębi jego spojrzenia.