Ogłuszona tym wyznaniem, Katarzyna oparła się o kamień. Twarz Arnolda miała taki wyraz, jaki widywało się u męczenników na arenach, ale nie odwrócił oczu i nie zadrżał mu głos. Powiedział: „Zabiorę Marię" spokojnie i chłodno. Była to decyzja nieodwołalna, przemyślana.
- Marię! - powtórzyła Katarzyna. - Chcesz zabrać Marię? Ale dlaczego?
Odpowiedź była natychmiastowa, porażająca.
- Bo ją kocham!
A ponieważ Katarzyna, przygnieciona ciężarem tych słów, nie reagowała, ciągnął dalej głucho: - Widzisz, zdarzają się w życiu pomyłki. Maria i ja znamy się od zawsze i.. nigdy nie myślałem o niej inaczej niż o bardzo małej dziewczynce. Ty mnie olśniłaś i pragnąłem cię, ale. . kiedy wróciliśmy i znów ją zobaczyłem, była odmieniona. Jesteśmy tej samej krwi, Katarzyno, musisz to zrozumieć.
Poryw gniewu sprawił, że Katarzyna się ocknęła. Straszliwe słowa uderzyły w jej głowę jak ciosy zadane młotkiem. Nie były prawdziwe, nie mogły być prawdziwe! Zresztą brzmiały fałszywie! Wyprostowała się, zaciskając pięści.
- Powiadasz, że ją kochasz? Śmiesz mi to powiedzieć? Zapomniałeś o wszystkim, co nas łączy od dziesięciu lat? Czy byłeś szalony, czy też nie wiedziałeś, co mówisz? Jeśli ją kochasz naprawdę, dziwny to sposób kochania. Za pomocą bata?
Zbladł, cienie na jego twarzy jeszcze się powiększyły, a usta zacisnęły tak mocno, że stały się tylko wąską czerwoną kreseczką.
- Jeśli pies coś zawini, bije się go, ale przecież się go kocha.
Mówiłem ci przecież, że jesteśmy tej samej krwi. Ona była w stanie zrozumieć tę karę. Zasłużyła na nią, gdyż nie była mi posłuszna.
Rozkazałem jej przecież, by zostawiła cię w spokoju.
Katarzyna zaczęła się śmiać. Śmiała się bez końca, ale twardo i sucho. Jej śmiech brzmiał dziwnie, odbijając się echem od tej długiej, drewnianej galerii. Był to śmiech nerwowy, który bardziej był bolesny od łkania.
- Tak więc - wyjąkała po chwili - jeśli próbowała mnie zabić i udusić Michała, to po prostu nie była ci posłuszna? Jeśli to tak nazywasz, to myślę, że rzeczywiście należycie do tej samej rasy: nie macie serca!
Kamienie z tego muru i wilki wyjące w nocy w tym lesie są bardziej ludzkie niż wy. Chcesz wyjechać? Wspaniale, mój panie! Jedź! Wyruszaj na spotkanie nowej miłości... A ja wracam do mojej!
Nawet za cenę swego życia Katarzyna nie umiałaby powiedzieć, co pchnęło ją do takiego stwierdzenia, chyba tylko chęć odparowania ciosu, zadania takiego samego bólu, jaki jej zadano, cierpienia za cierpienie. Z pełną goryczy radością stwierdziła, że cios był celny. Arnold zachwiał się i oparł o mur.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - rzucił z wściekłością. - Jakiej miłości?
- Tej, której nigdy nie powinnam była opuścić: księcia Filipa. Ja też wyjadę, Arnoldzie de Montsalvy, wracam do siebie, do Burgundii, do moich ziem, moich zamków, moich klejnotów. .
- A reputacja kobiety zgubionej?
- Zgubionej? - zaśmiała się krótko i boleśnie. - Czy nie jestem zgubiona już teraz? Myślisz, że pozostanę tutaj, zamknięta w tym walącym się zamku, i będę czekać, aż przeminą moje młode lata, moja uroda na gapieniu się w niebo, modlitwach u boku twojej matki, zajęciach dobroczynnych i błaganiu nieba, aby mi ciebie zwróciło, gdy będziesz miał dosyć tego worka kości? Nie! Jeśli tak ci się wydawało, to byłeś w błędzie, mój panie! Wracam do siebie... i zabieram ze sobą syna.
- Nie!
Głos Arnolda rozległ się tak donośnym echem, że wartownicy okrążający sąsiednią wieżę zatrzymali się z włóczniami w pogotowiu, rozglądając się, skąd dochodzi ten krzyk.
Potem mówił dalej, już nieco ciszej, ale za to z dziką determinacją: - Nie, Katarzyno. Nie wyjedziesz... Zostaniesz tutaj, jak nie z dobrej woli, to z przymusu!
- A ty w tym czasie będziesz z inną? Chyba oszalałeś! Nie zostanę tu ani godziny dłużej. Zanim zapadnie wieczór, opuszczę ten przeklęty zamek razem z moimi ludźmi - Sarą i Walterem - I z moim dzieckiem.
Jej głos załamał się na ostatnim słowie. Wyobrażała sobie już ten wyjazd, stukot kopyt o twardą ziemię i znikający we mgle zamek, niczym jakiś sen. . sen, który trwał dziesięć lat!
- Tak więc - dodała - nie będziesz musiał opuszczać swego stanowiska, będziesz mógł zostać tutaj, pomiędzy swoją matką a tą... i nie będziesz musiał sprzeniewierzać się swojemu honorowi!
- Czym? - zapytał sucho Arnold.
- Opuszczeniem zamku, nad którym opiekę powierzył ci przyjaciel.
Miałeś strzec Carlat... i chyba bardzo musisz kochać tę dziewczynę, skoro mnie tak traktujesz i zarazem porzucasz wszystko, co należało to twojego żołnierskiego życia.
Podczas gdy Katarzyna, mówiąc to, drżała coraz bardziej, Arnold jeszcze bardziej niż przedtem przypominał stalowy posąg. Cień rzucany przez hełm na tyle zasłaniał twarz, że Katarzyna nie mogła zauważyć rozpaczy malującej się w jego oczach. Cofnął się kilka kroków, by to ukryć.
- Posłuchaj mnie, Katarzyno - rzekł, a jego głos brzmiał tak, jakby dochodził z oddali. - Czy chcesz tego, czy nie, jesteś panią de Montsalvy, jesteś matką mojego syna i nigdy żaden Montsalvy nie przejdzie na stronę Burgundii. Wierność jest świętym obowiązkiem, któremu nie wolno uchybić.
- Z wyjątkiem wierności wobec własnej żony! - zaśmiała się boleśnie Katarzyna. - Gdyby chodziło tylko o mnie, pozwoliłbyś mi zapewne odjechać. Ale jesteś wystarczająco tchórzliwy, by posłużyć się moim dzieckiem, by mnie zmusić do tego, abym była twoim więźniem, więźniem wbrew mojej woli, wbrew wszystkiemu i mimo twojej zdrady... I chcesz, żebym została tu sama, opuszczona przez wszystkich, w nieznanym kraju, wśród tylu niebezpieczeństw. Tymczasem ty jedziesz daleko, żeby przeżywać jakąś idiotyczną miłostkę. .
Nagle ból wziął górę nad gniewem. Podbiegła do męża, otoczyła ramionami jego pierś obleczoną w żelazo. Przytuliła twarz lśniącą od łez do gładkiej i zimnej powierzchni zbroi.
- To zły sen, powiedz, to koszmar, z którego się zaraz obudzę. A może chcesz mnie wystawić na próbę, żeby zobaczyć, czy naprawdę jestem ci wierna? Tak, to na pewno to. Ta dziewczyna rozjątrzyła cię swoimi oszczerstwami i chciałeś się wszystkiego dowiedzieć. . Ale przecież wiesz, że cię kocham, wiesz o tym, prawda? Więc, przez litość, przestań mnie torturować, przestań zadawać mi ból... Widzisz, że umieram z tego powodu. Bez ciebie moje życie nie ma sensu, jestem bardziej zagubiona niż dziecko w czasie burzy. Zmiłuj się, zostań ze mną! Za bardzo się kochaliśmy, żeby nic nie miało z tego zostać!
Czuła, jak pod jej policzkiem bije jego serce uwięzione w stalowej skorupie. Biło prędko, głucho i potężnie, uderzając w przyspieszonym rytmie. Czy jest możliwe, żeby to serce, na którym tyle razy układała się do snu, już dla niej nie biło? Rozdzierający ból jej własnego serca wprawił ją w przerażenie. Katarzyna chciała mocniej jeszcze objąć Arnolda, ale on łagodnie rozsunął jej ramiona i odsunął się na pewną odległość.
- Po co próbować wskrzesić to, co już nie istnieje? Nie mogę nic na to poradzić i ty także nie. . Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. A teraz posłuchaj, co mówię. To są moje ostatnie słowa. Nie porzucam tej fortecy.
Kazałem uprzedzić Bernarda, prosząc go, by mnie zwolnił ze stanowiska i przysłał natychmiast jakiegoś kapitana... Gdy tylko on tu nadjedzie... a na pewno nastąpi to wkrótce, wyjeżdżam. Tobie zostawiam syna, nazwisko i matkę.
- Wszystko to, co cię krępuje! - krzyknęła Katarzyna, którą na powrót ogarnął gniew, zmieszany z okrutnym rozczarowaniem. - Ale nie będziesz w stanie mnie zatrzymać ani ty, ani twoi ludzie. Gdy tylko się odwrócisz na pięcie, wyjadę. . a nazwisko de Montsalvy będzie błyszczeć w herbarzu Burgundii, słyszysz? Burgundii! Nauczę Michała nienawiści do Armaniaków, zrobię z niego pazia księcia Filipa, żołnierza Burgundii, który nie będzie znał innego pana niż wielki książę Zachodu!
- Nawet gdy mnie nie stanie, będę umiał ci to uniemożliwić! warknął Montsalvy.
- Nikt nigdy nie uniemożliwił mi niczego, co miałam ochotę zrobić!
Nawet Filip Burgundzki... a on był potężniejszy niż ty!
- Straże!
I nagle małżonkowie stojący naprzeciwko siebie byli już tylko dwójką wrogów. Przybiegli dwaj strażnicy. Arnold wskazał im kobietę, która pobladła i z zaciśniętymi zębami starała się opanować swój ból i wściekłość, oparłszy się o blanki.
- Zaprowadzić panią de Montsalvy do pokoju. Nie wolno jej wychodzić z niego pod żadnym pretekstem. Pilnujcie jej dobrze, to rozkaz.
Odpowiadacie za nią głową. Postawcie dwóch ludzi pod jej drzwiami, a trzeciego w jej pokoju. Gdy będzie się udawać do mojej matki, ktoś musi za nią iść, ale nie ma prawa udać się nigdzie indziej. Jej służąca, Sara, jak również mężczyzna o imieniu Walter mają mieć do niej wolny dostęp. A teraz odejść! I poproście pana de Cabanes'a, żeby przyszedł do mnie na rozmowę. - Następnie zwrócił się do Katarzyny: - Jest mi przykro, że muszę tak surowo postąpić z panią, ale sama pani mnie do tego zmusiła...
chyba że da mi pani słowo, iż nie będzie próbować ucieczki.
- Takiego słowa nie dam nigdy. Zamknij mnie, panie, to będzie godne ukoronowanie całego pańskiego postępowania wobec mnie.
Bardzo sztywno, z głową wysoko uniesioną, zrobiła półobrót i bez słowa i bez spojrzenia skierowała się ku schodom, a za nią straże.
Wszystkie jej ruchy były automatyczne. Szła jak we śnie, umysł jej był zamglony, oczy ją piekły, a głowa ciążyła. Miała dziwne wrażenie, że jest skazana na śmierć, że wykonano już egzekucję, a mimo to schodzi po schodach ze swego szafotu. . Ogrom katastrofy, która ją dotknęła, był taki, że nie mogła ogarnąć jej umysłem. Oszołomiona, wiedziała jednak, że to błogosławione osłupienie skończy się niebawem, a cierpienie będzie tym żywsze. Na razie gniew, oburzenie i pewien niesmak dołączyły się do tego i w pewnym sensie łagodziły.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.