Ujrzała, jak Maria zwilża czubkiem języka wyschnięte wargi...

Nagle dziewczyna straciła głowę. Nachyliła się jeszcze bardziej i przycisnęła usta do ramienia Arnolda.. W głowie Katarzyny rozszalał się płomień wściekłości - rzuciła się do przodu z rozczapierzonymi pazurami.

Zaskoczony Arnold poderwał się, ale Katarzyna była już na Marii, oderwała ją od męża i cisnęła na ziemię. Maria zawyła, chciała wstać, lecz Katarzyna przygniotła ją swoim ciężarem. Ogarnięta furią, straciła całkowicie panowanie nad sobą. Zaczęła walić pięściami w twarz rywalki, mierząc w oczy, krtań, pragnąc ją zabić. Jej rozgorączkowany umysł ogarnięty był jedną tylko myślą - zniszczyć to zuchwałe oblicze, przygasić ten blask zielonych oczu, zgnieść żmiję raz na zawsze. Jednak Maria po chwilowym zaskoczeniu przeszła do obrony. W chudym ciele dziewczyny kryła się potężna siła. Uniósłszy nogi, zadała tak mocny cios kolanem w pierś Katarzyny, że ta, tracąc oddech, musiała rozluźnić uścisk. Jednym ruchem Maria podniosła się i ona z kolei skoczyła na rywalkę.

Arnold, który już wstał, najpierw w osłupieniu obserwował obie kobiety zwarte w dzikiej walce, szybko jednak wziął się w garść, złapał lniany ręcznik pozostawiony na stole i owinął się nim wokół bioder.

Następnie schwycił Marię, która była teraz górą, pchnął ją za siebie, nie wypuszczając jej z ręki, a potem dość ostro podniósł Katarzynę, którą postawił tak, żeby utrzymała się na nogach. Nienawiść oślepiła obie kobiety tak dalece, że musiał użyć całej siły, by trzymać je od siebie w pewnej odległości.

- Dosyć już tego! - ryknął. - Co się z wami dzieje? Przede wszystkim, Mario, co ty tutaj robisz?

- Niech sama powie! - krzyknęła Katarzyna. - Ta wywłoka kupiła od łaziebnej prawo nacierania cię oliwą. Ukryła się tutaj, gdy się kąpałeś. .

Pomysł ten wydał się Montsalvy'emu tak groteskowy, że zaczął się śmiać. Katarzyna usłyszała jego śmiech po raz pierwszy od dwóch tygodni.

Zobaczyła teraz, jak bardzo zeszczuplał. Zresztą ten śmiech nie obejmował jego oczu, które nadal pozostały smutne i bezbarwne. Mimo wszystko zabrzmiał on w uszach Katarzyny jak obelga.

- Uważasz, że to zabawne? Będziesz się jeszcze bardziej śmiał, jak się dowiesz, że ona próbowała nas zabić, najpierw mnie, a potem Michała... Gdyby nie Walter, byłabym już martwa. Gdyby nie Sara, nie miałbyś już syna.

Arnold zbladł, ale Maria nie zostawiła mu czasu na odpowiedź.

- Jeśli jeszcze wątpisz w to, że twoja żona oszalała, to cię to powinno oświecić! Ja miałabym próbować ją zabić? Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób...

- Niech pani będzie spokojna, już ja mu powiem, w jaki sposób...

Starając się uspokoić choćby trochę, Katarzyna opowiedziała wszystko, co się zdarzyło od chwili, gdy żołnierz wybiegł z jej pokoju. Nie pominęła żadnego szczegółu. Kiedy doszła do zeznań Escorneboeufa, Maria wzruszyła ramionami i zaczęła się śmiać.

- Ten człowiek kłamie. Powiedziałby wszystko, żeby uratować własne życie. Co zaś się tyczy zdarzenia w forcie, lepiej pani zrobi, jeśli pani powie prawdę.

- Jaką prawdę? - krzyknęła Katarzyna.

- Tylko jedną - odparła Maria z uśmiechem pełnym żółci. - Że miała pani schadzkę w forcie z tym niezgrabiaszem. Wszyscy wiedzą, że to pani kochanek!

- Nie mów tego, Mario - warknął Arnold - jeśli nie chcesz, żebym cię udusił!

- Uduś mnie, to i tak niczego nie zmieni! Wiem, że prawda w oczy kole.

- Zostaw ją mnie! - zawyła Katarzyna nieprzytomnie. - Przysięgam, że wepchnę jej te kłamstwa w gardło tak, żeby się nimi zadławiła! Ja zaraz...

- Dosyć! - uciął Arnold. - Macie mnie słuchać! Dowiem się, jak to wyglądało naprawdę. Ten nędznik Escorneboeuf będzie musiał wyznać prawdę, choćby na mękach.

- Jeśli chcesz - rzuciła Katarzyna - weź na śledztwo Escorneboeufa, ale nie zapominaj o jego wspólniczce. Na łożu tortur wyzna wszystko!

- A ty - pisnęła Maria - gdyby ciebie tam położyć... i dowiedzieć się, co się wyprawia w twoim pokoju, odkąd Arnold opuścił małżeńskie łoże?

Histeryczny głos dziewczyny wzniósł się jeszcze wyżej, aż rozbrzmiał takim ostrym śmiechem, że nie dało się tego wytrzymać.

Arnold zamachnął się z całej siły i wymierzył jej dwa policzki, aż padła w kałużę wody obok kamiennej kadzi.

- Wyjdź stąd! - ryknął z zaciśniętymi pięściami. - Wyjdź stąd, jeśli nie chcesz, bym cię zabił! Ale ta sprawa nie jest jeszcze zakończona, nie zapominaj o tym!

Wstała z trudem, pokryta tłustym błotem, i wyciągnęła dłoń, którą starała się weń wczepić. Wziął ją za ramię, przeprowadził przez trzy stopnie i wyrzucił na dwór bez dalszych ceregieli. Ciężkie drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem... Arnold zszedł powoli do Katarzyny, która usiadła na skraju kadzi, by poprawić suknię roztarganą w czasie walki.

Uspokojona nieco sposobem, w jaki Arnold obszedł się z Marią, spojrzała na męża z promiennym uśmiechem. Wzięła kawałek materiału i umoczyła w kuble zimną wodą, by przyłożyć go do ranki, jaką paznokcie rywalki zostawiły na jej policzku. Arnold, który stał ponuro parę kroków przed nią, obserwował ją ze skrzyżowanymi ramionami.

- Co się przydarzyło Michałowi?

- Och, kochany! Myślałam, że oszaleję!

Powstrzymując z trudem łzy, które cisnęły się jej do oczu, opowiedziała, jak znalazła umierające dziecko i jak Sara je uratowała.

Wspomnienie to było tak bolesne, że zapragnęła poszukać schronienia u męża, podbiegła więc do niego, chcąc otoczyć go ramieniem. On jednak odsunął ją łagodnie ręką.

- Nie! Nie dotykaj mnie!

Katarzyna, zatrzymana w swym porywie, stanęła jak rażona gromem.

Jej skamieniała twarz i rozszerzone źrenice przybrały zdumiony wyraz żołnierza, który wpada w ramiona śmierci w tej samej chwili, gdy myśli, że czeka go chwała. Odruch Arnolda ugodził ją w samo serce i w potwornej ciszy, która zapadła, słyszała jeszcze echo tych niewiarygodnych słów. Aby się od nich uwolnić, powtórzyła z niedowierzaniem: - Powiedziałeś „nie dotykaj mnie"?

I znów cisza! Przygniatająca, nieznośna! Arnold odwrócił się, zebrał ubranie zawieszone na drabince i zaczął się ubierać. Katarzyna śledziła każdy jego ruch, czekając, aż przemówi i wytłumaczy jakoś swoją postawę... Ale on nie mówił nic, ani słowa! Nie patrzył nawet na nią! I wtedy zapytała cichym głosem: - Dlaczego?

Nie od razu odpowiedział. Z pochyloną głową, nogą opartą na schodku i z rękami przy pasku zdawał się namyślać. Wreszcie podniósł głowę.

- Nie mogę ci tego powiedzieć... nie teraz! Wszystko, co dziś się zdarzyło, jest tak niewiarygodne.

- Nie wierzysz mi?

- Tego nie powiedziałem! Po prostu muszę pomyśleć! Muszę zostać sam!

Katarzyna zesztywniała, uniosła głowę w przypływie dumy. Gdzie się podziała ich cudowna bliskość, to absolutne zaufanie, które żywili do siebie? Teraz zarysowała się między nimi przepaść, której głębi Katarzyna nie była w stanie zmierzyć, ale przeczuwała, że jest przerażająca. Mówił do niej, jakby była obca, chciał pomyśleć o tym wszystkim... o tej podwójnej próbie zabójstwa, którą powinien był ukarać natychmiast z największą surowością! Ogarnęła ją fala goryczy i rozczarowania, ale nie chciała tego po sobie pokazać.

- A ta dziewczyna, Maria, co z nią zrobisz?

- O tym także muszę pomyśleć!

- Musisz pomyśleć? - wycedziła pogardliwie Katarzyna. Doskonale, ale przedtem posłuchaj: ta dziewczyna ma wyjechać dziś wieczór, jeśli nie ona - to ja wyjadę, wraz z moim synem.

- Dokąd pójdziesz?

- To moja sprawa! Albo ją przepędzisz, albo ja wyjeżdżam! Nie zostanę ani dnia dłużej pod jednym dachem z tą morderczynią!

Arnold zbliżył się o krok do Katarzyny i stanął w pełnym świetle.

Uderzył ją widok jego zniszczonej twarzy i oczu somnambulika.

- Zaczekaj do jutra! Błagam cię! Tylko do jutra! Jutro powiem, jutro podejmę decyzję. Jeszcze tylko jedna noc!

Przesunął rozgorączkowaną dłonią po czole, na którym perlił się pot.

Wydawał się taki zagubiony, że Katarzyna zapomniała o swej dumie.

Błagalnie wyciągnęła ku niemu ręce.

- Proszę cię, mój słodki panie, weź się w garść! Od wielu dni nie jesteś sobą, a ja mam wrażenie, jakbym żyła w jakimś koszmarnym śnie.

Czy zapomniałeś o wszystkim? Ja jestem Katarzyną, jestem twoją żoną i kocham cię bardziej niż wszystko na świecie! Czy zapomniałeś o naszej miłości, o naszych pocałunkach... o namiętnych nocach? Tę ostatnią noc, kiedy obawiałam się o swoje życie i kiedy w twoich ramionach krzyczałam z rozkoszy...

Raptownie odwrócił się do niej plecami, jakby nie mógł już dłużej znieść jej widoku, zatkał sobie uszy dygocącymi rękami.

- Milcz, Katarzyno, milcz!... i, na litość Boga, zostaw mnie samego!

Jutro, przysięgam na mój honor, wszystkie niepewności usunę, podejmę decyzję! Obiecuję ci! Ale do jutra zostaw mnie samego!

Ręce Katarzyny opadły bezwładnie wzdłuż sukni. Odwróciła się, podeszła do drzwi, otworzyła je i z ręką na klamce odezwała się martwym głosem: - Jutro? Dobrze, zaczekam do jutra. Poślesz po mnie, kiedy będziesz chciał mnie widzieć! Ale nie później, Arnoldzie! Nie będę czekała ani jednego dnia dłużej!


Katarzyna całą noc nie zmrużyła oka. Wsłuchiwała się w wichurę szalejącą wokół murów fortecy, siedząc całymi godzinami na kamieniach przy palenisku z plecami okrytymi kołdrą, z podwiniętymi nogami i rękami wokół kolan oraz wzrokiem utkwionym w płomienie, które pełgały po ziemi targane wiatrem. Huragan szalał nad okolicą, ale pastwił się zwłaszcza nad domostwem, tak jak fale oceanu biją w wysoką burtę statku.

Czasami, między porywami wichru, dało się słyszeć trzaskanie okiennic, pękanie gałęzi drzew czy spadanie kawałków dachówek. Wszystkie demony nieba i ziemi szalały tej nocy, a Katarzyna siedziała w środku owego zamętu, dobrze odpowiadającego temu, który miała w sobie. Jej serce wyło wprost z niepokoju i smutku. Torturowała samą siebie, szukając niemożliwej odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie sobie zadawała. Od czasu do czasu Sara, która siedziała naprzeciwko niej, słyszała jej szept: - Dlaczego... ale dlaczego?