- Nie wszystkie owce są moje. Większa część należy do wielebnego ojca przeora. A bandyta, który spalił Montsalvy, nie będzie śmiał tknąć dóbr osobistych przeora. To mogłoby go drogo kosztować. Korzystam więc z tego i dołączam swoje owce, są razem bezpieczne. Ale, proszę mi wybaczyć, zwierzęta muszą iść na pastwisko, a ja mam coś do załatwienia w miasteczku.

Katarzyna powoli, wdychając świeże poranne powietrze, skierowała się ku domowi. Pogoda znacznie się poprawiła w nocy i cała wieś rozbłyskiwała tysiącem strumyczków. Jasnobłękitne niebo pokryte było białymi obłokami przypominającymi pióropusze. Wydawało się, że uwolniona od śniegu ziemia wydała westchnienie ulgi. Katarzyna pomyślała, że ta kraina jest piękna i że mogłaby ją kochać, gdyby...

Nie dokończyła zdania. Zbliżając się do otwartej bramy folwarku, młoda kobieta usłyszała swoje imię rzucone z wściekłością. Instynktownie podbiegła do starej jodły rosnącej koło domu i wcisnęła się pomiędzy pień a ścianę. Znalazła się prawie przy samym oknie, tak że mogła dostrzec Arnolda stojącego przed kominkiem, na którym ogień palił się pod czarnym kociołkiem. Jego nogi, uda i biodra uwięzione już zostały w stalowej zbroi, nie było natomiast widać górnej części tułowia. Po mozolnym wciśnięciu na siebie koszulki, do której przyczepione miały zostać pozostałe części uzbrojenia, wystawił głowę z żelaznej skorupy i rozgniewanym głosem ciągnął dalej: - Nie spodziewałem się, matko, że będziesz szaleć z radości, gdy dowiesz się o skromnym pochodzeniu mojej żony, ale przyznaję, że nie oczekiwałem takiej pogardy!

Izabela de Montsalvy, którą Katarzyna widziała w tej chwili jako czarny cień, odparła sucho: - A czego się spodziewałeś? Córka rzemieślnika, bez najmniejszej kropli krwi szlacheckiej, dla ciebie, który zasługiwałbyś na księżniczkę?

- Gdyby Katarzynie zależało na księciu Filipie, byłaby księżniczką, a nawet czymś więcej!

- Opętanie, jakie ogarnia księcia Burgundii na widok kobiet, jest powszechnie znane, ale nie przeczę, że ta dziewczyna jest piękna...

Słowa te były jak policzek dla Katarzyny. W pierwszym odruchu chciała wbiec do pokoju, lecz się powstrzymała. Pragnęła wiedzieć więcej, zwłaszcza jak zareagował Arnold. Ale zaledwie zdążyła sobie zadać to pytanie, rozbrzmiał jego głos: - Byłbym ci zobowiązany, gdybyś zechciała używać innych słów w odniesieniu do mej żony - rzucił brutalnie. - I chcę, byś nie zapomniała o jednym: ty jesteś moją matką, szanuję cię i kocham, ale ona jest moją żoną, jesteśmy jednym ciałem i nikt ani nic nie zmusi mnie do tego, bym z niej zrezygnował!

Na uginających się nogach Katarzyna przysunęła się do drzewa i oparła o nie, przepełniona gorącą wdzięcznością! „O, mój najdroższy!" westchnęła żarliwie.

Zapanowała cisza. Izabela zapinała wokół torsu syna pancerz, a Arnold nad czymś się zastanawiał. Próbował opanować gniew. Potem, już spokojnie, powiedział: - Spróbuj mnie wysłuchać, matko, a może mnie zrozumiesz.

Wszystko zaczęło się tego dnia, gdy Michał zginął w Paryżu w najgorszych dniach rewolty...

Ukryta za drzewem Katarzyna, niewidoczna od zewnątrz i od wewnątrz, słuchała z zapartym tchem, jak jej mąż opowiada dzieje ich miłości. Mówił, nie troszcząc się o wywołanie łzawych uczuć, dobierał słowa proste, bezpośrednie, które tym bardziej wywierały wrażenie.

Opowiedział, jak trzynastoletnia Katarzyna ze ślepym oddaniem, z narażeniem własnego życia i życia swego ojca, ratowała nieznajomego.

Następnie mówił o ich spotkaniu na drodze do Flandrii i o wszystkim, co ich tak długo dzieliło: pożałowania godne małżeństwo Katarzyny, miłość księcia Filipa. A także o tym, jak najpiękniejsza kobieta Zachodu poświęciła wszystko: majątek, tytuły, chwałę, miłość księcia - by umrzeć wraz z nim w oblężonym Orleanie i poszła samotna i uboga, narażając się na napad ze strony bandy zbójców. Opowiedział wreszcie, jak Katarzyna i on sam czynili wszystko, by wyrwać Joannę d'Arc z rąk oprawców, dokonywali cudów i wreszcie zostali banitami, co przyczyniło się do zrujnowania Montsalvy.

- Również i utratę domostwa możesz, matko, zarzucić Katarzynie, ale także mnie, jeśli bowiem jeszcze raz trzeba by zapłacić tę samą cenę, by przywrócić Joannie życie, rozpoczęlibyśmy wszystko od nowa bez cienia wahania!

- Jedna sprawa to fakt, że ma serce mężne i dumne - twierdziła uparcie matka. - A że jest gminnego pochodzenia - Inna. Jak mogę zapomnieć o tym, że pochodzi z rodziny sklepikarzy?

Cierpliwość Arnolda była już chyba na wyczerpaniu, bowiem podniósł głos tak, że Katarzyna aż podskoczyła.

- Do diabła! Zawsze uważałem, że masz najlepsze i najbardziej wspaniałomyślne serce z wszystkich kobiet na świecie i nie chciałbym zmieniać zdania. Czyż muszę ci przypominać, kto był założycielem naszego szlacheckiego rodu? Awanturniczy braciszek zakonny, który w czasie pierwszej wyprawy krzyżowej rzucił w pokrzywy swoją mnisią sukienkę, którą miano mu zedrzeć przemocą, związał się z hrabią Tuluzy, Raymondem de Saint-Gilles'em, i wrócił z Ziemi Świętej okryty chwałą, bogaty jak sułtan i uszlachcony przez króla Jerozolimy? Gdyby przodek Archambaud Rzeźnik nie wygrał w kości siostry księcia Normandii, to czyż Combornowie nie byliby teraz tylko drobną szlachtą zniszczoną pijaństwem, tylko odrobinę wyżej stojącą od chłopów, z którymi niegdyś dzielili się upolowanymi dzikami. Co zaś do Ventadourów, z których ty, matko, pochodzisz...

- Zapewne chcesz powiedzieć, że wywodzą się prosto z chlewa? wykrzyknęła pogardliwie Izabela.

- Nic bardziej nie przypomina chlewa niż barłóg dzika. A czymże innym byli ci wodzowie frankońscy, raczej barbarzyńscy niż wpółdzicy, przybyli z lasów germańskich, ci drobni wodzowie hord wyniesieni do rangi królów przy okazji udanego polowania czy należycie zarżniętego wroga... a którzy są szlachetnymi przodkami naszych domów!

- To dzięki mieczowi uzyskali ziemie i tytuły, a nie dzięki kupieckiej wadze. Nigdy żaden szlachcic nie zniżył się do handlu!

Katarzyna dostrzegła błysk zębów Arnolda.

- Czy jesteś tego pewna? Ilu krzyżowców dostarczyły rodziny Ventadour czy Montsalvy? A czym był ten potężny bank, który stanowił o ich sile, kiedy król Filip ich zniszczył... jeśli nie nader lukratywnym handlem? Daj spokój, matko, zapomnij o swym szlachectwie i zwróć serce ku tej, którą kocham, albowiem jest tego godna. Katarzyna należy do kobiet plennych, z których łona biorą początek najpotężniejsze dynastie, jak cesarzowe rzymskie, koronowane przypadkowo, w czasie podbojów, które rodziły potem Cezarów. Królowa Jolanta, która się na tym zna, umieściła ją przy sobie i obdarzyła przyjaźnią. Dziewica Joanna ją kochała.

Czyżbyś była, matko, większą rojalistką niż królowa Czterech Królestw, dumniej sza niż córka Boga?

- Jakże ty ją kochasz! - szepnęła z goryczą Izabela. - Jak ty jej bronisz!

Dał się słyszeć metaliczny zgrzyt. To Arnold ukląkł obok swej matki.

- Tak, kocham ją i jestem z niej dumny. A i ty pokochałabyś ją, gdybyś ją lepiej znała. Tym bardziej że dzielny Gaucher Legoix, który zginął za Michała, nie zasługuje na pogardę, zapomnij o tym, zapomnij, że Katarzyna jest jego córką... Zapomnij także o księciu Burgundii i de Brazeyu. Nie myśl o tym, że Katarzyna była damą dworu królowej Jolanty, tą, która pragnęła uratować Dziewicę, że była dla mnie towarzyszem broni, zanim stała się moją żoną, pomyśl tylko o tym, że Katarzyna de Montsalvy, moja żona, jest twoją córką!

Katarzyna przymknęła oczy. Zresztą i tak nic nie widziała, bowiem oślepiały ją łzy. Choćby żyć miała całą wieczność, nigdy nie zapomni słów Arnolda, tej mowy obrończej, która była w istocie krzykiem kochającego serca. Ogarnięta miłością i wdzięcznością walczyła z omdleniem. Są zapewne takie chwile, w których szczęście jest mocniejsze, niż człowiek może wytrzymać, pod którego ciężarem można się załamać, tak jak pod brzemieniem bólu. Katarzyna była o krok od omdlenia. Chwyciła kostropaty pień drzewa, wczepiła się w niego, jakby chciała zaczerpnąć sił, których jej zabrakło. Z domu nie dochodził już żaden dźwięk. Izabela de Montsalvy usiadła na ławie i z zamkniętymi oczami zamyśliła się, podczas gdy Arnold naciągał spokojnie rękawice, nie zajmując się już matką i szanując jej milczenie.

Nagle z małego pokoiku w głębi domu rozległ się krzyk Michała i Katarzyna na dźwięk głosu syna otworzyła oczy i stłumiła okrzyk gniewu: naprzeciw niej, z drugiej strony drzewa, stała Maria de Comborn, oparta ramieniem o ścianę domu, spoglądając na Katarzynę ze złośliwym uśmiechem.

- Mógłby dostać dobrą notę z retoryki, nieprawdaż? Ale to nie powód do próżności dla pani, droga Katarzyno... Nadejdzie dzień, kiedy Arnold nie będzie pamiętał o tym wszystkim, wręcz przeciwnie przypomni sobie dokładnie, jakie jest pani pochodzenie. A tego dnia ja będę przy nim...

Szczęście Katarzyny było tak wielkie, że nie zostawiało miejsca na gniew. Odęła lekceważąco swe piękne usta w uśmieszku.

- Musi pani zatem uzbroić się w znaczną cierpliwość... droga Mario!

Zastanawiam się tylko, jak pani będzie wtedy wyglądać. Już teraz nie jest pani zbyt piękna! Kiedy Arnold przestanie mnie kochać, będę bardzo zdziwiona, jeśli zwróci się ku starej pannie, wyschłej z zawiści i złośliwości!

- Ty dziwko! - syknęła Maria, zaciskając pięści. - Wydrapię ci oczy!

Zza paska wyciągnęła sztylecik, którego cienkie ostrze rzucało posępne błyski. Z przymrużonymi oczami jeszcze bardziej niż zwykle przypominała kota szykującego się do skoku. Nienawiść wykrzywiająca jej twarz i niebezpieczny ognik w oczach sprawiły, że Katarzyna się cofnęła.

Stanęła tak, by jodła znalazła się między nią a przeciwniczką, nie mogła jednak powstrzymać się od szyderstw.

- Oto prawdziwie damskie narzędzie! Czy dobrze usłyszałam, że ten wasz szlachetny przodek nazywał się Archambaud Rzeźnik?