Był to pewnie ów Chapelle. Katarzyna, słysząc cień żalu w jego głosie, poczuła, jak wraca niepokój.
- Nie. Nie będziemy atakować.
- A jeśli.. mimo to zechcemy zaatakować, ja i moi ludzie? Czy zapomniał pan, że pan de Montsalvy jest poszukiwany jako zdrajca i przestępca?
Cios został zadany błyskawicznie. Pięść Hiszpana uniosła się i odepchnęła Chapelle'a tak, że potoczył się aż do strumienia.
- Własnoręcznie powieszę każdego, kto sprzeciwi się moim rozkazom! Moje rozkazy są następujące. Iść do zamku po podściółkę i kazać przygotować pokój. Ty, Pedrito. .
Dalszy ciąg mowy, wygłoszony po hiszpańsku, był niezrozumiały dla Katarzyny, ale Arnold się wtrącił.
- Chwileczkę! Nie będziemy się bić, ale odmawiam korzystania z twojej gościnności. Nie przekroczę murów Ventadour, dopóki jego legalny właściciel nie będzie mnie tam oczekiwał.
- Twojej żonie potrzebny jest wypoczynek i jadło!
- Przestań się zajmować moją żoną! Wyruszymy z nastaniem dnia.
Wracaj do swej kryjówki, rozstańmy się tutaj... Pozwól jednakowoż, że ci podziękuję.
Ciemna twarz Villi-Andrada odwróciła się. Jego wzrok napotkał spojrzenie Katarzyny, potem odwrócił się, ogarnięty czymś na kształt wstydu.
- Nie. Nie jesteś mi winien żadnych podziękowań... Zrozumiesz później, dlaczego nie chcę, byś mi dziękował. Zatem żegnaj, skoro tego chcesz... Nikt nie będzie cię nękał na ziemiach Ventadour. .
Postąpił kilka kroków i zgiął kolano przed Katarzyną, obejmując ją palącym spojrzeniem, pod którym poczerwieniała.
- Chciałem panią przyjąć po królewsku. Proszę mi wybaczyć, że ją tu pozostawiam. Pewnego dnia może będę miał zaszczyt...
- Dosyć tego! - uciął Arnold twardo. - Idź już!
Villa-Andrado wzruszył ramionami, wstał i położył rękę na sercu, by pożegnać Katarzynę. Odwrócił się. Młoda kobieta patrzyła, jak jego wysoka, czerwona sylwetka oddala się między drzewami, oświetlona srebrzystymi promieniami księżyca. Ten dziwny człowiek intrygował ją, ale nie wzbudzał w niej niechęci. Postąpił jak szlachcic i miała trochę za złe Arnoldowi, że odrzucił jego gościnność. Tak bardzo chciałaby ułożyć się w wygodnym łóżku, nieopodal płonącego kominka, napić się czegoś ciepłego. Chciałaby też jakiegoś bezpieczniejszego schronienia dla dziecka śpiącego w ramionach Sary. Poczuła chłód nocy i zadrżała. Lekkie westchnienie, jakie wydobyło się z jej piersi, nie uszło wszakże uwagi Sary.
- Prawdę mówiąc, to wszystko brzmi szlachetnie - rzekła niezadowolona do Montsalvy'ego - ale czym zamierza pan pożywić żonę, tak słabą jeszcze? Bardzo to pięknie odgrywać honorowego i pogardliwie odrzucać wszystko, lecz Katarzyna musi coś zjeść, w przeciwnym razie dziecko nie dostanie mleka i...
- Uspokój się, kobieto! - rzekł młody człowiek ze znużeniem w głosie. - Zrobiłem to, co nakazywał mi honor. Cóż możesz o tym wiedzieć?
- Po prostu tyle: czy Katarzyna i dziecko mają sczeznąć z powodu pańskiego honoru? Doprawdy, ma pan dziwny sposób kochania.
Ten zarzut zabolał go. Odwrócił się od Sary, nachylił się nad Katarzyną i uniósł ją w ramionach.
- Czy myślisz, że nie kocham cię, najmilsza? Może Sara ma rację, może jestem za twardy, za dumny! Ale było mi tak trudno przyjąć gościnę ofiarowaną przez tego człowieka. Nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzy...
- Nie mam do ciebie żalu o nic - odparła, obejmując ramionami szyję męża i kładąc mu głowę na ramieniu. - Jestem silna, wiesz o tym... Ale jest mi zimno. Wnieś mnie do jaskini, może już nie jest zadymiona. Tak się lękam, żeby mały nie zachorował! Dym już wywietrzał. Pozostał tylko lekki zapach. Gdy Arnold układał Katarzynę, Sara znów zabrała się do rozpalania ogniska przy wejściu. Walter oddalił się, aby zobaczyć, czy konie, które padły w czasie walki, pozostały na miejscu. Chciał jednego z nich poćwiartować, by upiec parę kawałków. Gdy tylko wyszedł, pojawili się trzej mężczyźni. Dwaj nieśli duży kosz pokryty białą materią, trzeci - małe, srebrne naczynko.
Wszyscy trzej byli odziani w krótkie płaszcze zdobione herbem Hiszpana.
Skłonili się jednocześnie i ustawili swe dary przy wejściu do groty.
Najwyższy z nich podszedł do Katarzyny, wyjął zwój pergaminu spod tuniki i uklęknąwszy, podał go młodej kobiecie. Następnie, nie czekając na odpowiedź, ukłonił się, wykonał półobrót i zniknął ze swymi towarzyszami, zanim Arnold, Sara czy Katarzyna zrobili jakiś ruch. Ale ich osłupienie nie trwało długo. Sara podbiegła do koszyka i uniosła materiał.
- Jedzenie! - wykrzyknęła radośnie. - Makaron, pieczony drób, biały chleb! Słodki Jezu! Jak dawno już nie jedliśmy takich przysmaków! A tu, w srebrnym dzbanuszku, mleko dla małego! Boże, dzięki ci!
- Chwileczkę! - rzekł sucho Arnold.
Wziął pergamin, którego Katarzyna jeszcze nie zdążyła rozwinąć, i przeczytał. Jego przystojna twarz spurpurowiała.
- Do diabła! - krzyknął. - Ten przeklęty Kastylijczyk kpi sobie ze mnie. . Jak on śmie...
- Daj mi przeczytać - poprosiła Katarzyna.
Podał jej pergamin z widoczną niechęcią. Było tam niewiele słów.
Piękna Pani! - pisał Villa-Andrado. - Nawet tak nieustępliwy mężczyzna jak Pani mąż nie może pragnąć, abyś umarła z głodu... Zechciej przyjąć te skromne dary nie jako pomoc, lecz jako hołd dla Pani urody, której głód nie powinien naruszyć. Mam nadzieję, że dostąpię jeszcze łaski ujrzenia Pani kiedyś, w przyszłości... Nie mogła powstrzymać rumieńca, który ogarnął jej twarz.
Pozwoliła, by pergamin sam się zwinął. Arnold złapał go i cisnął w ogień.
- Czy ten cuchnący pies myśli, że wolno mu uwodzić żonę na oczach męża? A te jego prezenty...
Podszedł zdecydowanym krokiem do koszyka, ale na drodze stanęła Sara, która z rozpostartymi ramionami i wyzwaniem na twarzy zagrodziła mu przejście.
- O nie! Nie tknie pan tych wiktuałów, które spadają nam z nieba!
Wielmożny panie, będzie pan musiał przejść po mnie, zanim je pan tknie!
Czy ktoś kiedyś widział podobne szaleństwo! Przysięgam, że Katarzyna będzie to jadła, czy panu się to podoba, czy nie.
Rzucała wyzwanie młodemu człowiekowi z wściekłością w oczach, gotowa rzucić się mu do twarzy. Rozgniewany, podniósł rękę. Zaraz uderzy. Powstrzymał go jednak krzyk Katarzyny.
- Arnoldzie! Nie!... Jesteś szalony!
Ręka opadła bezsilnie wzdłuż uda mężczyzny. Stopniowo z jego twarzy zniknęła purpura. Wreszcie wzruszył ramionami.
- Jednak to ty masz rację, Saro... Katarzyna i dziecko muszą nabrać siły. Poczęstuj też żołnierzy, potrzebują tego.
- A ty? - spytała rozczarowana Katarzyna.
- Ja? Zjem ćwiartkę konia, którą przyniósł Walter.
Normandczyk, podobnie jak Montsalvy, odmówił spożywania pokarmu z koszyka, ale Escorneboeuf i jedyny Gaskończyk, jaki pozostał przy życiu, mały człowieczek, zwany Fortunatem, o małpim obliczu drgającym wciąż od nerwowego tiku, najadali się, jak to czynią mężczyźni, którzy od dawna nie nasycili głodu. W grocie koło Ventadour odbyła się więc uczta. Następnie Arnold rozdzielił warty i sam stanął jako pierwszy.
Usiadł przy ogniu z ugiętymi nogami, ramionami oplótł kolana. Dziecko spało mocno, wtulone w obfitą pierś Sary, która drzemała na siedząco, oparta o skalną ścianę. Katarzyna, przełknąwszy ostatni kęs, także zapadła w sen. Mężczyźni spali również, ułożeni na gołej ziemi, jak znużone zwierzęta. Wokół panowała cisza. Alarm minął. Teraz podróż nie będzie już długo trwała. Kiedy nastanie dzień, Arnold umieści znów Katarzynę na swym koniu, aby oszczędzić jej chłodu i wstrząsów. Wkrótce, u kresu wielkiego płaskowyżu, po którym hulają wichry, pojawią się dachy i blanki Montsalvy. Stara siedziba seniorów, szczycąca się chlubną przeszłością i ciepłymi wspomnieniami, zamknie w swych murach tę nową rodzinę.
Zapominając na razie o swej nienawiści i pragnieniu zemsty, Arnold de Montsalvy uśmiechnął się czule do ogniska, które chroniło te dwie istoty, będące obecnie całym jego życiem. Później jego spojrzenie odszukało między skałami czarne niebo.
- Pochwalony bądź, Panie mój, za ogień bratni, którym rozświetlasz noc! Jest piękny i radosny, nieokiełznany i silny*. Chwała ci, Panie, za małżonkę i syna, których mi dałeś...
* Pieśń do brata Słońca świętego Franciszka z Asyżu.
Rozdział jedenasty
Powrót do Montsalvy
Sześć dni po opuszczeniu Ventadour mały oddziałek rycerzy przemierzał w nieustających podmuchach wiatru wysoki płaskowyż Chataigneraie, na południe od Aurillac. Tym razem dotarli do samego serca Owernii. Katarzyna przyglądała się z ciekawością tym starym górom, czarnym i srogim, surowym zimą, złagodzonym jednak wieczną zielenią ciemnych jodeł. Widziała potoki spływające ze zboczy gór, błękitne jeziora, nocą niepokojące ciszą i ciemnymi wodami oraz niekończące się lasy.
Dzięki czystemu powietrzu, a także żywności dostarczonej przez Hiszpana, której można było sporo ze sobą zabrać, wreszcie dzięki mocnej konstytucji, Katarzyna powracała do sił zdumiewająco szybko. Dwa dni po wydaniu na świat syna dosiadła ponownie Morgany mimo obaw Arnolda.
- Czuję się silna! - mówiła mu ze śmiechem. - A poza tym, już dosyć się wlekliśmy z mojego powodu. Spieszno mi dotrzeć na miejsce.
Zatrzymano się na jeden dzień w opactwie benedyktynów SaintGeraud, górującym nad Aurillac, którego przeorem był krewny Arnolda.
Tutaj młody Montsalvy został ochrzczony przez ojca d'Estainga. Rodzice jednomyślnie wybrali dla syna imię Michał, na pamiątkę brata Arnolda zamordowanego przez paryską tłuszczę, którego Katarzyna ze wszystkich sił starała się ocalić.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.