- Katarzyna?

Nagle szczęki rannego zacisnęły się, wyrwał swoją rękę spomiędzy trzymających ją dłoni.

- Czego jeszcze chce pani ode mnie? - szepnął. - Jaką nową pułapkę przygotowaliście dla mnie?... Czy nie wiesz... że tracisz czas?... Nie kocham pani! Pogardzam panią! Brzydzę się panią!

Katarzyna zachwiała się, jakby opuściły ją wszystkie siły. Ale ponad łóżkiem jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Xantrailles'a i wyczytała w jego oczach cień uśmiechu.

- Bierze cię za tę drugą! - rzekł. - Milutka małżonka de La Tremoille'a także ma na imię Katarzyna, wiesz o tym dobrze. Musiała złożyć mu w więzieniu kilka wizyt. Pozwól, Katarzyno.

Teraz on nachylił się nad przyjacielem, kładąc swe potężne dłonie na jego kościstych ramionach.

- Posłuchaj mnie, Montsalvy!... Jesteś już bezpieczny. Twoje więzienie jest daleko stąd. Poznajesz mnie? Jestem Xaintrailles, twój towarzysz broni, twój przyjaciel... Słyszysz?

Ale głowa Arnolda opadła na bok, a usta nie wypowiadały już zrozumiałych dźwięków. Chwila przytomności była krótkotrwała.

Ciemności ponownie ogarnęły umysł rannego. Xaintrailles wyprostował się i, uprzedzając skargę Katarzyny, spojrzał na nią z nieustępliwą miną.

- On nas nie słyszy, ale to przejściowe. Niedługo odzyska zmysły.

Obszedł dookoła łóżko, złapał Katarzynę za ramiona, nie chcąc widzieć łez, które toczyły się po jej policzkach.

- Zakazuję ci tracić nadzieję, słyszysz mnie, Katarzyno, Uratujemy go we dwoje albo pójdę do klasztoru! Wytrzyj oczy, idź spać, nie możesz się już utrzymać na nogach! Ktoś cię zastąpi. Ja wracam teraz do siebie, ale wrócę tu wieczorem... Ech, ty tam!

Ten końcowy okrzyk skierowany został do Sary, która była w kuchni i teraz pojawiła się na progu z garnuszkiem mleka. Ostry ton szlachcica oburzył ją.

- Na imię mi Sara, wielmożny panie!

- Niech ci będzie, Sara! Spróbuj zająć się swoją panią! Połóż ją do łóżka, choćby siłą! A potem idź i poszukaj mi tego wielkiego nicponia, który wygląda jak wieża, i postaw go na straży przy kapitanie Montsalvym.

Z tymi energicznymi słowami Xaintrailles ucałował Katarzynę i zniknął, starając się jak najbardziej pohamować swój hałaśliwy sposób bycia. Nie wytrzymał jednak i trzasnął na odchodnym drzwiami. Sara wzruszyła ramionami i zrzędząc, podała Katarzynie filiżankę mleka.

- Co on sobie wyobraża? Nie potrzebuję, żeby mi mówił, jak mam się tobą opiekować! Ale co do reszty, to ma rację. Wielmożny pan de Montsalvy nie mógłby mieć lepszego strażnika od Waltera. Myślę, że on jeden sam powstrzymałby cały szwadron żołnierzy.

- Przypuszczasz, że mamy się tu czego obawiać?

- Zawsze jest się czego obawiać! La Tremoille będzie na pewno chciał odszukać więźnia i pomścić szkody, jakich dokonano w zamku. Pan Xaintrailles nie jest zanadto dyskretny i nie umie się przebierać. Mimo że ma na sobie łachmany i nosi brodę, z daleka można w nim poznać dowódcę. Dziwię się nawet, że żołnierze na warcie dali się nabrać. Pewnie byli pijani albo niedowidzieli!

Słychać było, jak dom budzi się do życia. Schody skrzypiały od kroków domowników, a z kuchni dobiegał hałas przesuwanych kotłów.

Wejściowe drzwi otworzyły się i zamknęły. Ktoś wyszedł. Zapewne Bronia udawała się na mszę, Arnold leżał uśpiony w swym łóżku.

Wreszcie i Katarzyna zgodziła się zrobić to samo.


Przez pięć dni i pięć nocy Katarzyna nie opuszczała pokoju Arnolda.

Kazała sobie położyć materac w kącie i spała dwie, trzy godziny, kiedy już naprawdę ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Sara trwała przy niej niemal bezustannie i co wieczór wracał też Xaintrailles - tak dyskretnie, jak tylko umiał, aby nikt nie dziwił się jego częstym wizytom u kuśnierza.

Natomiast Walter spędzał noce, leżąc w poprzek drzwi i wchodził do pokoju tylko wtedy, gdy go o to proszono. Wydawało się też, że czyni to niechętnie i nigdy nie zatrzymuje się na dłużej. Spiesznie wykonywał najdrobniejszy z rozkazów Katarzyny, ale nigdy się nie uśmiechał i prawie nigdy nie było słychać jego głosu. Sara natychmiast postawiła diagnozę: - Jest zazdrosny!

Zazdrosny? To było możliwe! Katarzyna przez chwilę odczuła przykrość z tego powodu, ale nie była w stanie w ciągu tych pełnych niepokoju dni interesować się dłużej czymkolwiek oprócz Arnolda, więc nawet nie podchwyciła tematu. Ona i Xaintrailles wydali nieubłaganą walkę śmierci, w czym pomagały im Sara i Mahaut. Rodzina Coeurów nieskończenie taktownie nie pokazywała się na górze, tylko dwa razy dziennie zasięgała informacji. Wokół dramatu, jaki rozgrywał się w pokoju na drugim piętrze, dom prowadził swoje zwykłe życie, jednostajne i bezbarwne, chodziło bowiem o to, by nie zwracać niczyjej uwagi. Aby zwiększyć bezpieczeństwo, Jakub Coeur wysłał nawet poetę Alaina Chartiera na jedną ze swych ferm, zaczął on bowiem zalecać się do służącej, co mogło być niebezpieczne.

Gorączka utrzymywała się stale, wstrząsając wycieńczonym ciałem Arnolda, który przechodził kolejno od niemal frenetycznego delirium do całkowitego odrętwienia, od wyczerpującej walki z niewidocznymi wrogami do tragicznego znieruchomienia, kiedy to jego oddech stawał się niemal niewyczuwalny. Katarzyna ze ściśniętym sercem myślała wtedy, że nadszedł jego koniec, i tęskniła do tych chwil, gdy miotał się w gorączce.

Nieustannie go pielęgnowała, co dzień zmieniając kataplazm z ziół na oczach chorego i dziękując Bogu, jeśli Arnold przyjął nieco pożywienia.

Niepokoiła się nie tylko stanem Arnolda. Wyczyn Xaintrailles'a w zamku Sully miał oczywiście pewne reperkusje. Na szczęście dla rudowłosego kapitana La Tremoille nie wiedział, kto zabił jego ludzi i podpalił majątek, jako że Xaintrailles zatroszczył się o to, by zatrzeć ślady.

Wszyscy uważali, że jakiś przywódca bandy zaskoczył obronę zamku i porwał więźnia, którego tożsamości strzegł dziwnie tym razem dyskretny szambelan.

- Nawet jeśli La Tremoille nie ma pewności, że ja jestem sprawcą zwierzał się Xaintrailles Katarzynie - to na pewno to podejrzewa i mogę oczekiwać jakiejś pułapki. Dlatego co wieczór wychodzę z domu wyłącznie w przebraniu służącego i po krótkim pobycie u dwórki jednej z mych przyjaciółek, której mieszkanie ma zręcznie ukryte wyjście, idę do was.

Xaintrailles czerpał niewątpliwą przyjemność z tego, że oszukuje grubego szambelana, i to właśnie niepokoiło Katarzynę. Czy jej życie i życie Arnolda nie było stawką w tej śmiertelnej partii gry w chowanego? A gdzie ukryć w razie potrzeby rannego, jeśli dom rodziny Coeurów stanie się podejrzany? W piwnicy? Gdy Arnold zaczynał majaczyć, krzyczał tak, że trząsł się sufit i trzeba było poutykać wszystkie szczeliny w pokoju, by nie wzbudzać ciekawości przechodniów.

Ale o świcie szóstego dnia, gdy Katarzyna modliła się gorąco przed obrazem Najświętszej Panny, klęcząc z twarzą ukrytą w dłoniach, a Xaintrailles stał w nogach łóżka, przeciągając się jak duży kocur, jakiś głos słaby, lecz wyraźny, przerwał modlitwę młodej kobiety. Kapitan zadrżał.

- Nosisz teraz brodę? Wiesz, jak okropnie z tym wyglądasz?

Z ust Katarzyny wydobył się stłumiony okrzyk. Zerwała się z klęcznika. Arnold, lekko uniesiony na przedramieniu, patrzył na przyjaciela z uśmiechem bladym, ale zdecydowanie kpiącym. Zerwał bandaż z zaczerwienionych jeszcze oczu - najwidoczniej widział.

Xaintrailles wykrzywił się komicznie, a jego brązowe oczy zalśniły wesoło.

- Mam wrażenie, że postanowiłeś wrócić do świata żywych - rzekł głosem, w którym pobrzmiewały nutki z trudem powstrzymywanej emocji.

- A taki mieliśmy spokój, prawda, Katarzyno?

- Katarzyno?

Ranny odwrócił głowę w tę stronę, w którą spoglądał Xaintrailles, ale młoda kobieta, śmiejąc się i łkając, padła już na kolana obok łóżka.

Niezdolna wypowiedzieć choćby sylaby, chwyciła rękę Arnolda i przycisnęła ją do swego zalanego łzami policzka, pokrywając ją pocałunkami.

- Moja droga! - wybełkotał poruszony Montsalvy. - Moja słodka Katarzyna! Jakim cudem? Czy Bóg pozwolił, abym mógł cię jeszcze zobaczyć? Nie na próżno więc krzyczałem do niego z głębi mego więzienia? Jesteś tutaj? To naprawdę ty? To nie sen, prawda? Jesteś tu naprawdę. .

Ze straszliwym wysiłkiem próbował unieść się jeszcze, by przyciągnąć ją do siebie, a po jego wychudłej twarzy spływały grube łzy.

Katarzyna nigdy nie widziała go płaczącego, jego, dumnego Montsalvy'ego. Te łzy, które świadczyły o miłości do niej, wydawały się jej sto razy cenniejsze niż najdroższe prezenty. Płakał z radości, płakał dla niej, z jej powodu! Przepojona czułością, objęła ramionami jego kościste ramiona, przyciskając drżące usta do policzka Arnolda.

- Jestem naprawdę, tak jak i ty jesteś, mój ukochany! Niebiosa jeszcze raz uczyniły dla nas cud... A teraz już nigdy nikt nas nie rozdzieli...

- Tego należałoby sobie życzyć! - mruknął Xaintrailles nieco rozzłoszczony faktem, że pozostawał na drugim planie. - Do diaska! Czy ktoś widział większą miłość z przeszkodami?

Ale na próżno się odezwał. Arnold nie słuchał. Ujął twarz Katarzyny i pokrywał ją bezładnymi pocałunkami, szepcząc słowa niedorzeczne i czułe. Jego drżące z bezrozumnej radości ręce czepiały się młodej kobiety, głaskały jej gładkie policzki, starannie ułożone warkocze, wodziły po szyi i ramionach, jak gdyby chciały zapoznać się na nowo z tym ciałem, od tak dawna upragnionym, a prawie zapomnianym. Katarzyna szczęśliwa, a zarazem zawstydzona przyjaźnie kpiącym spojrzeniem Xaintrailles'a, łagodnie się broniła.

- Jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś - wyszeptał ranny ochryple.

Nagle odsunął ją od siebie.

- Pozwól, niech ci się przyjrzę. Tak błagałem niebiosa, żeby mi ciebie zwróciły, zanim dokonam żywota. Wiesz, tego się najbardziej obawiałem w więzieniu, że zdechnę jak chore zwierzę i nie zobaczę przedtem twoich oczu, nie dotknę twych pięknych włosów i twego ciała...