Niech więc pan przyniesie do pałacu swoje najpiękniejsze skóry. Albo raczej, skoro już tu jestem, proszę mi je pokazać teraz. Każe pan odnieść do mnie te, które wybiorę.
- Jak to się stało, że nie słyszeliśmy jej przyjścia? - szepnęła Katarzyna, patrząc na grupę rycerzy i dam dworu, którzy wypełniali ulicę, czyniąc taki zgiełk, jaki przed chwilą spowodowali żołnierze.
- Była pani zbyt zajęta - rzekła łagodnie Bronia, a Katarzyna nie mogła odgadnąć, czy kryła się za tym jakaś intencja. - Nie mogła pani tego słyszeć. Ale nie chciałabym, aby ta kobieta zatrzymywała się tu za długo.
Ma przenikliwy wzrok i uszy, które słyszą wszystko...
- A moja obecność tutaj nie jest korzystna - rzekła Katarzyna z goryczą. - Gdyby to wiedziała...
- Nie ryzykujemy bardziej, przechowując panią, niż mistrza Chartiera - odparła żona Jakuba. - A w naszych czasach nigdy nie wiadomo, czy grozi nam denuncjacja - prawdziwa lub fałszywa. Powinna pani pójść do siebie, Katarzyno.
Potrząsnęła głową. Musiała być tutaj. O dwa kroki od swego wroga.
Bliskość niebezpieczeństwa - jak zauważyła - była mniej niepokojąca niż jakieś niejasne zagrożenie. A ponadto czuła coś w rodzaju gorzkiej radości z cichego lekceważenia tej niebezpiecznej kreatury, która nie cofała się przed niczym, by odebrać jej Arnolda. Na dole żona wielkiego szambelana kazała najwidoczniej wyciągnąć wszystko, co Jakub Coeur miał w magazynie. Słychać było głuche uderzenia paczek z futrami o kontuar, na którym je rozkładano, jak również bezbarwny głos subiekta, który objaśniał. Z czołem przyklejonym do szyby Katarzyna czekała, nie wiedząc na co. Żeby wszystko było skończone? Żeby Jakub wrócił i dodał jej otuchy swoją obecnością? Może na wszystko po trosze.
Nagle jej roztargniony wzrok znieruchomiał i stał się czujny.
Nadjeżdżający od strony Auron wózek ciągnięty przez dużego, leniwego konia zatrzymał się przed domem Jakuba Coeura. Był to jeden z tych chłopskich wózków sporządzonych z nieheblowanych desek, zbitych niedbale drewnianymi kołkami. Duże koła z żelaznymi obręczami podskakiwały w koleinach powstałych po ostatnich deszczach. Wózek załadowany był bezładnie wiązkami chrustu, które wyglądały tak, jakby miały za chwilę się zsunąć. Była to zwykła zwózka, a jedyne, co zastanawiało, to woźnica. Gdy Katarzyna zobaczyła go, jak siedzi na przedniej ławeczce z rozstawionymi nogami i zwisającymi rękami, okrągłymi plecami i szerokimi ramionami pod nędzną, połataną opończą, wydał jej się znajomy. Gdzieś go widziała... Mężczyzna miał na sobie pelerynę z kapturem z grubej, czarnej wełny, który skrywał częściowo twarz zakończoną krótką brodą.
Czy to jego sposób trzymania się, czy też coś w sylwetce przykuwało uwagę Katarzyny? Mężczyzna uniósł głowę i odwrócił się w stronę drzwi sklepu. Katarzyna stłumiła okrzyk zdziwienia, przyciskając szybko rękę do ust. Wieśniakiem na wózku był Xaintrailles we własnej osobie. Podbiegła do Broni, wzięła ją za rękę i pociągnęła do okna.
- Popatrz - rzekła. - Poznajesz? Teraz Bronia zbladła.
- Boże! - jęknęła, składając ręce. - Można go poznać aż zbyt łatwo!
Następnie, widząc, jak rzekomy wieśniak schodzi z zaimprowizowanego siedziska z zamiarem wejścia do sklepu, Bronia popędziła jak strzała. Katarzyna usłyszała, jak zbiegała po kilka schodków naraz.
Musiała przebiec przez sklep, gdyż prawie natychmiast Katarzyna zobaczyła, że jest już na ulicy. Był najwyższy czas, jako że Xaintrailles, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa czyhającego nań wewnątrz, miał już zamiar wchodzić. Katarzyna zobaczyła, że małżonka Jakuba staje przed nim, unosząc wysoko głowę przyozdobioną wysokim czepcem, tak aby z wnętrza domu nie zauważono jego twarzy. Następnie usłyszała, jak Bronia krzyczy: - Co sobie myślisz, człowieku? To nie w sklepie zrzuca się chrust, ale w komórce. Cofnij konia, każę otworzyć bramę na dziedziniec.
- Wybacz, pani - wybełkotał przybyły z zabawnym wiejskim akcentem. - Nie wiem nic. Robin, pani dzierżawca z Bois Patuyau, przysyła mnie, żebym ja był za niego. Kolano mu obiera i ja...
- Dobrze, już dobrze - rzekła niezadowolona Bronia. - Cofnij konia.
Widzisz przecież, że przeszkadza.
Eskorta pani de La Tremoille, straż w niebieskim i czerwonym aksamicie, odsunęła się z pogardą od niby-chłopka i to zapewne uratowało nieostrożnego kapitana, który nie został rozpoznany. Katarzyna poczuła, jak pot spływa jej między łopatkami. Ręce jej zlodowaciały, a niewytłumaczalna niecierpliwość wprawiła w drżenie całe ciało od stóp do głów.
Dlaczego Xaintrailles, który mógł swobodnie poruszać się po mieście, wpadł na pomysł, by się przebrać i wjechać do miasta takim dziwnym pojazdem? Co było w drewnianym wózku?
Zaledwie młoda kobieta zadała sobie to pytanie, poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Na ulicy służąca otwierała bramę na dziedziniec i Xaintrailles, człapiąc jak prawdziwy wieśniak, zawrócił zaprzęg.
Katarzyna nie mogła już dłużej się powstrzymać, uniosła poły sukni i wybiegła z pokoju gnana ciekawością. Pokonała dużą komnatę i wydostała się na drewnianą galeryjkę nad wewnętrznym dziedzińcem, na który w dokładnie tej samej chwili Xaintrailles wjeżdżał wózkiem. Zauważył młodą kobietę i uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech przeniknął do serca Katarzyny niczym promień słońca do zimnego, zamkniętego pokoju.
Kapitan nie uśmiechnąłby się w taki sposób, gdyby Montsalvy'emu przytrafiło się jakieś nieszczęście.
W głębi podwórza stara Mahaut, służąca rodziny Coeurów, przeganiała ścierką drób w stronę zagrody, a Sara pomagała Broni otworzyć drzwi stodoły. Walter i służący zamykali bramę na dziedziniec.
Kiedy Katarzyna dotarła na podwórze, Xaintrailles wprowadził właśnie pojazd do stodoły. Katarzyna stanęła za nim, dołączając do Broni i Sary.
Kapitan nawet na nie nie spojrzał.
- Szybko! - rzucił. - Pomóżcie mi!
Brał kolejno wiązki i rzucał je byle jak z niezwykłym pośpiechem.
- Co jest w tym wózku? - spytała Katarzyna.
- Nie zadawaj głupich pytań! A co byś chciała, żeby tam było?
Teraz ona, z krzykiem, rzuciła się do chrustu. Odsłonili skrzynkę z prześwitem, stojącą na dnie wehikułu. Katarzyna wyciągała już ręce w stronę drewnianych listewek, ale Xaintrailles odsunął ją brutalnie, niemal ciskając ją w ramiona Sary.
- Wolałbym, żeby nie zobaczyła go od razu - mruczał. - Nie wygląda pięknie! Był już najwyższy czas. .
Gołymi rękami, nie zwracając uwagi na kolące drzazgi, zrywał wierzch skrzynki. Oczom wszystkich ukazał się nieprawdopodobnie brudny, blady i chudy kształt ludzki, z czarną brodą, zamkniętymi oczami i zniszczoną twarzą. Był tak nieruchomy, że przypominał zwłoki, więc Katarzyna krzyknęła dziko, wyrwała się z ramion Broni i upadła na bezwładne ciało ze straszliwym łkaniem.
- Arnoldzie! Mój Boże! Arnoldzie... Co oni z tobą zrobili?
Rozdział ósmy
Widmo
Katarzyna była tak dalece przekonana, że 'obejmuje ciało pozbawione duszy, iż Xaintrailles musiał oderwać ją siłą.
- On potrzebuje natychmiastowej pomocy, Katarzyno. Proszę bez łez. Pani Broniu, czy ma pani jakiś pokój, w którym można by go położyć?
- Jest mój pokój - krzyknęła Katarzyna, wycierając oczy.
- Dobrze! Proszę zobaczyć, czy droga jest wolna. Xaintrailles objął ciało przyjaciela i uniósł je bez widocznego wysiłku.
Arnold oparł głowę na ramieniu kapitana. Wydawało się, że nic nie widzi i nic nie słyszy. Można by rzec, duży pajac, którego zerwane sznurki nie zawiadują już ruchami. Katarzyna z oczami pełnymi łez przygryzła palce.
- On umrze! - szepnęła. - On umrze!
- Mam nadzieję, że nie! - warknął Xaintrailles. - Przyjechałem najszybciej, jak tylko mogłem. Proszę otworzyć drzwi.
- Może - powiedziała Sara - lepiej byłoby zaczekać, aż pani de La Tremoille opuści ten dom...
Przerwała jednak, gdyż kapitan odwrócił ku niej wściekłe oblicze.
- Nie ma ani chwili do stracenia, rozumiecie mnie? Co do tej rudej dziwki, to jeśli spotkam ją na swojej drodze, uduszę ją. Przysięgam na miecz mego ojca i honor matki! Proszę otworzyć. Powiedziałem: trzeba łóżka i lekarza.
W tej samej chwili drzwi stanęły otworem, pchnięte ręką Waltera, który swą potężną postacią zapełnił całą przestrzeń. Jego jasne oczy spoglądały to na Xaintrailles'a dźwigającego swój ciężar, to na Katarzynę we łzach, wreszcie spoczęły na kapitanie.
- Proszę mi go dać, wielmożny panie! Łatwiej mi go będzie zanieść niż panu! Mistrz Coeur przysyła mnie z wiadomością, że ta pani już poszła.
W ramionach olbrzyma, który podniósł go bez wysiłku, nieprzytomny Arnold wyglądał jak dziecko. Walter poszedł wielkimi krokami przez podwórze. Zaczął padać drobny deszcz, a ciemne niebo zapowiadało już nadchodzącą noc. Stara Mahaut i Sara pobiegły przed Walterem, aby go zaprowadzić do pokoju i przygotować łóżko. Mimo że Xaintrailles dokładał wysiłków, by ją powstrzymać, Katarzyna rzuciła się w ślad za Normandczykiem. Za plecami usłyszała, że Xaintrailles krzyczy: - Zostań tutaj, Katarzyno, nie wchodź tam teraz!
Ale ona nie słyszała nic, oprócz tego głuchego głosu, który w jej wnętrzu mówił: „on umrze... on umrze...". To napełniało jej uszy straszliwym dudnieniem, jej serce zdawało się bić w tym rozpaczliwym rytmie. Dotarła bez tchu na górę i zobaczyła przed sobą szerokie plecy Waltera, który kładł Arnolda na łóżko. Chciała wejść do pokoju, ale natknęła się na Sarę, która z oczami pełnymi łez próbowała zagrodzić jej drogę.
- Daj nam teraz zająć się nim, malutka - rzekła Cyganka łagodnie. W twoim stanie...
- Nieważny jest mój stan - odparła Katarzyna z zaciśniętymi zębami.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.