Zapadła straszliwa cisza, nawet lokaje wstrzymali oddech. I pośród tej wielkiej ciszy Katarzyna schwyciła złoty kielich Gilles'a napełniony winem i cisnęła mu go w twarz.
- Pij, panie marszałku, to krew słabych!
Nie dbając o zgorszone szmery wywołane jej gestem, odwróciła się plecami i z głową uniesioną wyszła z sali, a za nią powiewał czerwony welon, niczym proporzec bitewny na wichrze. Gilles de Rais powoli otarł z twarzy i sinej brody czerwone krople.
Gdy tylko Katarzyna znalazła się za drzwiami, zatrzymała się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Takie gwałtowne ruchy były szkodliwe w jej stanie. Dusiła się w swej sukni. Gdy się nieco uspokoiła, ruszyła w stronę sypialni. Zaczęła już wchodzić na schody, gdy usłyszała za sobą odgłos kroków. Oparła się z krzykiem przerażenia o ścianę. Zobaczyła wykrzywioną z wściekłości twarz de Rais'go, który chwycił ją za gardło tak brutalnie, że nie mogła powstrzymać się od jęku. Jego twarde palce zadawały jej ból... Zapewne zauważył to, ścisnął ją bowiem jeszcze mocniej.
- Proszę mnie posłuchać! Niech pani nigdy więcej nie powtarza tego, co pani zrobiła, jeśli ceni pani własne życie. Kiedy ktoś znieważa mnie publicznie, nie jestem panem samego siebie. Jeszcze jeden taki gest i uduszę panią.
Dziwna rzecz, poczuła, że się już nie boi. Był mimo to okropny w tym paroksyzmie wściekłości, który zniekształcał rysy jego twarzy. Licząc się z tym, że ją zabije, odpowiedziała spokojnym głosem: - Gdyby pan wiedział, do jakiego stopnia jest mi to obojętne...
- Co takiego?
- Ależ tak, jest mi wszystko jedno, panie Gilles. Proszę tylko pomyśleć. Być może Arnold już nie żyje, jutro zapewne Waltera rozszarpią pańskie psy, następnie, jak sądzę, przyjdzie kolej na moją Sarę. Jakże więc miałoby mi zależeć na własnym życiu? Niech mnie pan zabije, wielmożny panie, niech mnie pan zabije natychmiast, jeśli serce panu tak każe. Odda mi pan wielką przysługę...
Nie były to czcze słowa, ale całkowita prawda; tak oczywista, że rozproszyła wściekłość Gilles'a. Stopniowo jego twarz odprężała się pod zrezygnowanym wzrokiem Katarzyny. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Opuścił ręce, odwrócił się i potrząsnąwszy głową, zszedł na dół.
Katarzyna, cały czas przyklejona do muru, nie poruszyła się. Kiedy ucichły kroki Gilles'a w głębi zamku, odetchnęła głęboko i masując dłonią obolałą szyję, znów zaczęła schodzić.
Kiedy ponownie zawitał świt, Katarzyna nie miała żadnej trudności z wstaniem z łóżka, nie zmrużyła bowiem oka przez całą noc. Wiedziała, że z nastaniem dnia rozpocznie się polowanie, chciała więc dostać się na wieżę strażniczą, by jak najpilniej śledzić tragiczny wyścig. Ogień w kominku był zgaszony, toteż Katarzyna drżała z zimna. Na dziedzińcu krzątano się spiesznie.
Owinęła się w duży płaszcz z kapturem, zapinany przy szyi srebrną agrafką w kształcie liścia bluszczu.
Miała już wychodzić, gdy jej uwagę przyciągnęło coś białego pod drzwiami. Był to zwinięty skrawek cienkiego pergaminu, na którym ktoś nakreślił kilka słów. Światło było tak skąpe i szare, że musiała podejść do okna, by odszyfrować tekst. Było to tylko siedem słów i jeden inicjał: Zrobię, co będę mogła. Proszę się modlić! A niepokój Katarzyny przygasł nieco, nie czuła już w piersi takiego ucisku. Jeśli stara kasztelanka była po jej stronie, to może Walter miał jakąś szansę ujść z życiem z tej potwornej przygody. I nagle podjęła decyzję: będzie brała udział w tym polowaniu, choćby miała postradać życie!
Zerwała z siebie płaszcz i pospiesznie wdziała suknię z grubej wełny, pończochy i buty z grubej skóry. Upięła warkocze nad uszami, narzuciła pelerynkę z kapturem, który ciasno okalał jej twarz, i na to wszystko włożyła swój szeroki płaszcz. Nie zapomniała o relikwiarzyku świętego Jakuba, który wsunęła za dekolt, zmówiwszy nader dziwną modlitwę: - Jeśli jesteś naprawdę świętym Jakubem, pomóż mi, bo jesteś wszechpotężny, a jeśli to ty, Barnabo, sporządziłeś ten relikwiarz, to ciebie proszę o ratunek dla kogoś, kogo kochałbyś jak brata. On też jest moim przyjacielem! Uratuj go!
Wybiegła na dziedziniec zamkowy dokładnie w chwili, gdy żołnierze wyprowadzali więźnia. Walter był brudny, pokryty brunatnym błotem, jego twarz okolona była potężną, rudawą brodą. Drżał z zimna, miał na sobie bowiem tylko pludry i koszulę wiązaną na piersi, ale wydawało się, że jest w nie najgorszym stanie. Ciągnąc łańcuchy przykute do rąk i stóp, zatrzymał się na progu więzienia, by napełnić płuca świeżym powietrzem.
- Na Odyna! Jak dobrze tutaj!
Uderzenie drewnianą lancą w plecy przerwało jego słowa, ale mimo bólu uśmiechnął się, gdyż zauważył Katarzynę. Chciała podejść do niego, ale sierżant zagrodził jej drogę.
- Jaśnie pan Gilles zakazuje rozmawiać z więźniem.
- Kpię sobie z rozkazów jaśnie pana Gilles'a.
- Niech się pani nie obawia - krzyknął Walter, w zamian za co otrzymał nowy cios lancą - jeszcze nie zamienili mnie w pokarm dla psów!
Z psiarni i stajni lokajczykowie wyprowadzali konie i związaną po dwa prawdziwą sforę olbrzymich brytanów, wyjących jak demony i próbujących się zerwać ze smyczy. Były to potężne psy o rozrośniętych mięśniach, prawdziwe bestie, które szczerzyły lśniące, białe zęby.
- Nie jadły od wczorajszego ranka - oznajmił za plecami Katarzyny zimny głos Gilles'a. - To doda im wigoru w pościgu!
Uśmiechnięty, odziany w czarny zamsz, stał na progu wieżyczki przy schodach i zakładał spokojnie rękawiczki, przyglądając się psom. Za nim szła pani de Craon, ubrana jak zwykle na zielono, oraz starszy pan, który oparty na laseczce - obserwował wyruszających. Postarzał się ostatnio bardzo i przygarbił.
- Wypuścić człowieka! - krzyknął Gilles.
Natychmiast zdjęto Walterowi łańcuchy, on zaś rozprostował swe długie członki z widocznym zadowoleniem. Uzbrojeni ludzie pchnęli go szpicami pik na zwodzony most. Uczynił pożegnalny gest w stronę Katarzyny i pobiegł na otwartą przestrzeń, a Gilles krzyczał: - Dajemy ci pół godziny, chamie! Spróbuj się z tym uporać! Następnie, zwracając się do Katarzyny, dodał tonem konwersacji salonowej: - Widzi pani, jak psy niecierpliwie ciągną smycz? Kazałem starannie natrzeć dziś rano pani przyjaciela krwią dzika zabitego już jakiś czas temu. Śmierdzi jak ścierwo, więc psy łatwiej znajdą jego ślad.
- Jeśli zna się na polowaniu - obruszyła się stara Anna, wzruszając ramionami - umknie panu, mój zięciu! Pańskie psy są dobre i zajadłe w ataku, ale nie są niezawodne.
- A co pani powie o tamtym? To najnowszy dar od mego kuzyna La Tremoille'a.
Oczy Katarzyny stały się z przerażenia jeszcze większe niż zwykle.
Olbrzymi psiarczyk, cały owinięty w grubą skórę, wychodził z głębokiej jamy. Na łańcuchu ciągnął długi, giętki kształt, którego żółto-czarna sierść spływała aż do ziemi. Był to wspaniały lampart, który rzucał swymi skośnymi ślepiami groźne spojrzenia niczym zielone ogniki. Na jego widok służące wcisnęły się w kąt, gdacząc jak przestraszone kury. Ale zwierzę wzgardziło nimi, podobnie jak psami, które - ujrzawszy pięknego kota zawarczały gniewnie. Lampart popatrzył na nie, mrużąc oczy i ukazując ostre kły, a potem spokojnie ułożył się na ziemi.
- Co pani na to? - spytał Gilles, który obserwował Katarzynę. - Czy sądzi pani, że człowiek, nawet bardzo sprawny, może umknąć takiej bestii?
Zmusiła się, by unieść głowę i wyzywająco spojrzała mu w oczy: - Proszę kazać przyprowadzić mi konia! Chcę uczestniczyć w tym polowaniu!
Drgnął. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej prośby.
- Co to ma znaczyć? Czy chce pani przy okazji uciec?
- I zostawić Sarę w pańskich rękach? Mało mnie pan zna - rzekła, niedbale wzruszając ramionami.
- A więc, czy mam przypomnieć, że jesteś pani brzemienna od pięciu miesięcy?
- Kobiety z mojej sfery dosiadają koni aż do rozwiązania!
- A jeśli - oczy Gilles'a stały się tak malutkie jak lśniące, czarne szparki - straci pani dziecko? Cenne dziecko ukochanego Montsalvy'ego?
- Zdąży mi zrobić następne! - rzuciła Katarzyna.
W jej brutalnie bezwstydnej odpowiedzi było tyle godności, że Gilles de Rais odwrócił głowę i skinął na Sillego.
- Konia dla pani Katarzyny. Raczej mierzyna*. Daj jej Morganę. W ten sposób będę pewny, że mnie nie opuści. Morgana trzyma się Dziadka do Orzechów jak cień!
* Mierzyn - niski, wytrzymały koń używany w zaprzęgach artyleryjskich.
Mała, biała klacz o śnieżnym, opadającym aż do ziemi ogonie stanęła obok wielkiego czarnego rumaka należącego do Gilles'a. Ów podał Katarzynie rękę, by pomóc jej usadowić się w siodle, następnie dosiadł swojego konia. Inni uczynili to wcześniej. Katarzyna zauważyła dziwne zachowanie Anny de Craon. Sprawiała wrażenie obojętnej na wszystkie te szczegóły i trzymała się raczej na uboczu. Muskała w roztargnieniu szyję swego konia, który tańczył niecierpliwie w miejscu. Nie spojrzała nawet przelotnie na Katarzynę i zdawała się nie zauważać jej obecności. Z wyciągniętą szyją i nieruchomym spojrzeniem spoglądała na wrota rozwierające się na wiejskie przestworza. Katarzyna na próżno starała się ściągnąć wzrokiem jej spojrzenie. Pragnęła znaleźć w kimś oparcie, ale trzeba było jeszcze czekać. Gilles, z oczami wbitymi w tarczę zegara słonecznego na wieży północnej, śledził upływ czasu. Za nim, ustawieni w jeden szereg i odziani w skórę pod krótkimi płaszczykami ozdobionymi jego herbem, kapitanowie czekali karnie, jak przystało na doborowy oddział.
Nagle Gilles uniósł do góry dłoń w rękawiczce.
- Minęło pół godziny. Ruszamy!
Konie i jeźdźcy drgnęli. Psy, niemal ciągnące swych opiekunów, którym ledwo sił starczało, by je utrzymać na smyczy, ruszyły jako pierwsze. Rozległo się ich donośne szczekanie. Za nimi ruszyła na swym koniu pani de Craon.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.