Ponieważ hałas na dziedzińcu stale się wzmagał, Katarzyna zeskoczyła z łoża, przekraczając Sarę, która spała, rozciągnięta w poprzek.

Boso podbiegła do okna. Jak wszystkie okna części mieszkalnej wychodziło ono na paradny dziedziniec. Katarzyna otworzyła okiennice, mrużąc oczy przed światłem, pchnęła jeden z czterech witrażyków ozdobionych herbem i wychyliła się. Rycerze, muły i chmara służby otaczali wielką lektykę, w której sadowiła się imponujących rozmiarów piastunka w szkarłatnej sukni oraz białym czepku i takim samym fartuchu z mniej więcej półtoraroczną dziewczynką w ramionach. Parę chwil później pojawiła się Katarzyna de Rais. Była w tej samej szarej sukni co wczoraj, na którą narzuciła dobrany szary płaszcz. Na głowie miała podwójny wałeczek z błękitnego aksamitu, z lekką woalką. Miała zaczerwienione oczy i ściągnięte rysy twarzy.

Nie spojrzawszy nawet na okna zamku, zasiadła w lektyce, którą lokaj natychmiast zamknął. W tej samej chwili orszak ruszył. Ze swego miejsca Katarzyna patrzyła ze ściśniętym sercem, jak grupa przeszła pod niskim sklepieniem łączącym dziedziniec paradny z dziedzińcem folwarcznym.

Kilka chwil później wszystko zniknęło. Tylko trzej służący zamiatali posadzkę.

Katarzyna powoli zamknęła okno. Wracając do łóżka, zobaczyła, że Sara nie śpi i przygląda się jej wsparta na łokciu.

- Co to było? - spytała, tłumiąc ziewnięcie. Młoda kobieta opadła ciężko na łoże.

- To odjechała nasza ostatnia nadzieja! Pani de Rais opuściła zamek z ludźmi pod bronią i bagażami. Ale z całą pewnością nie wyjeżdżała z własnej woli!

Rozdział czwarty

Niebo się chmurzy

Nadeszły żniwa, a Katarzyna nadal jeszcze szukała sposobu, by opuścić Champtoce przed powrotem Gilles'a de Rais'go. Z biegiem czasu przyzwyczajała się do myśli, że konfrontacja jest nieunikniona.

Żaden posłaniec nie przeszedł mostem zwodzonym od jej przybycia, gubiła się więc tylko w domysłach. Czy Gilles mógł odbić Arnolda de Montsalvy'ego z rąk Richarda Venablesa, a może kapitan wciąż był więźniem Anglika? Sara uważała, że jeśli walki nadal trwały, to Arnold nie wróci do Katarzyny przed zawieszeniem broni, którego się spodziewano.

Mimo wielkiej miłości, jaką żywił dla niej, miał wojnę i poczucie obowiązku we krwi, nie mógł więc postąpić inaczej, jak zająć swe miejsce wśród kapitanów Karola VII.

- W każdym razie, kiedy pan de Rais powróci, dowiesz się od niego, czego masz się trzymać - mówiła Cyganka, chcąc uspokoić Katarzynę, której lęk wzrastał z dnia na dzień po tym, co się zdarzyło w ostatnich dniach lipca, w niedzielę, podczas dożynek.

W tym dniu świętowano koniec żniw i tradycyjnie orszak wieśniaków przybył do zamku, niosąc Javelo, ostatni snop, przyozdobiony wstęgami i kwiatami, by ofiarować go kasztelance. Katarzyna de Rais przebywała w swoich dobrach w Pouzauges, zatem wieniec przyjmowała nieustraszona Anna de Sille i wydawała tradycyjny posiłek na dziedzińcu folwarcznym. Na tę okoliczność zaprosiła Katarzynę, by przewodziła wraz z nią tej wiejskiej uroczystości.

- Trzeba nam nieco rozrywek - rzekła do niej - a ponieważ mój szlachetny małżonek nie pozwala pani czerpać przyjemności z polowania, proszę, skorzystaj choćby z tej, jaka nadarza się na terenie zamku.

Mimo swego niezbyt kobiecego sposobu bycia Anna de Craon nie była w gruncie rzeczy zła. Za nic na świecie nie przeciwstawiłaby się swemu groźnemu małżonkowi, nawet nie przyszłoby jej to do głowy, ale blade policzki Katarzyny, jej oczy, otoczone od paru dni fioletową obwódką, niepokoiły ją. Ona sama zbytnio lubiła szalone przejażdżki na świeżym powietrzu o każdej porze, by nie współczuć młodej kobiecie, zmuszonej siedzieć w zamknięciu w murach fortecy. Gdy wracała ze swych stałych polowań niezbyt wyczerpana, również robiła, co mogła, by rozerwać swego przymusowego gościa.

- Nie mam serca do zabaw, pani - odparła Katarzyna. Ale kasztelanka nie chciała o niczym słyszeć.

- Na Boga, moja kochana, trzeba się otrząsnąć! Przecież nie spędzi pani całego życia w tym starym zamczysku. Nie wiem, czego od pani chce Gilles, ale on sam jest zbyt zajęty, by jeszcze troszczyć się o kobietę. .

choćby była nie wiem jak piękna. Chodźmy zjeść, pośpiewać i potańczyć z naszymi wieśniakami. Ci junacy ryczą jak bawoły i myślą, że wyśpiewują melodie, ale tańczą z dużą pewnością siebie i piją na umór.

Pod pewnymi względami Anna przypominała Katarzynie jej starą przyjaciółkę Ermengardę de Chateauvillain - ta sama męcząca energia, ta sama nieprzejednana władczość, takież żelazne zdrowie i chęć do życia.

Od czasu dziwnej śmierci Guillemette, młodej służącej, nie zdarzyło się w zamku nic niepokojącego, nic, co zakłóciłoby codzienne życie.

Ale w chwili gdy Katarzyna wkraczała na ogromny dziedziniec folwarczny otoczony pierwszym pasem muru, gdzie ustawiono długie stoły na krzyżakach nakryte białymi obrusami i ozdobione polnym kwieciem, gdzie świnie oraz barany piekły się w ognisku z gałęzi, musiała nagle wczepić się w ramię Sary. Czy spowodował to zapach obficie przyprawionego mięsa, czy beczek z winem i jabłecznikiem, które otwierali szafarze, czy może powiew z pobliskich obór, stajni i zagród? Nagle wszystko zaczęło wokół niej wirować, ziemia wymykała się jej spod stóp, a jej ciałem wstrząsnęły mdłości. Pobladła na twarzy, a potem zzieleniała...

Sara krzyknęła: - Co ci jest, Katarzyno? Słabo jej, na pomoc!

Anna de Craon, która szła przed nimi wraz z dwórkami, natychmiast się cofnęła, by pomóc Sarze, i krzyknęła, obejmując Katarzynę w pasie.

- Trzeba ją ułożyć... o tak, na tej ławie. Pani Alienor, proszę przynieść zimnej wody, Mario, niech pani biegnie do zamku. Proszę kazać przynieść nosze. Szybciej, biegiem, wy niezguły!

Obie dwórki popędziły, by wykonać rozkazy kasztelanki. Ona sama zaś pochyliła się nad wyciągniętą na trawie Katarzyną i przyglądała się bacznie jej woskowej twarzy. Raptem wbiła władcze spojrzenie w Sarę.

- Czemu nie powiedziałyście mi, że ona jest w ciąży?

- W ciąży? - powtórzyła osłupiała Sara. - Ale ja nie..

Sara w istocie nie wiedziała, co wydarzyło się podczas nocy spędzonej w barce.

- Z kim? - spytała Anna, śmiejąc się. - To chciałaś powiedzieć? Na ten temat, moja droga, twoja pani może coś więcej powiedzieć. I nie patrz na mnie takimi okrągłymi oczami. Oto wraca Alienor, nie trzeba, by słyszała. To największa gaduła w całej okolicy! Nawet dlatego ją trzymam - dodała starsza pani ze śmiechem. - Ona mnie bawi!

Katarzyna pomału dochodziła do siebie pod orzeźwiającymi kompresami z zimnej wody, które pani de Craon przykładała jej do czoła.

Oddychała swobodniej, mdłości ustępowały, ale czuła się dziwnie słaba.

Nagle zrozumiała, co jej się przytrafiło. Zaczerwieniła się i przestraszyła. Być osłabioną fizycznie wówczas, gdy potrzebuje całych sił - to ją zaniepokoiło, ale tylko na chwilę. Po chwili ogarnęła ją radość, gdy uprzytomniła sobie, że dziecko, które nosiła, było również dzieckiem Arnolda. Syn Arnolda! Bo przecież to mógł być tylko syn, tak piękny i taki waleczny jak ojciec. I może o takim samym trudnym charakterze. Ta myśl ją rozbawiła. A więc ten poryw miłości na dnie barki, w której znaleźli schronienie po tym, jak uniknęli śmierci, ta pierwsza chwila prawdziwej wolności i szczęścia bez granic miała trwać dalej...? Nic bardziej cudownego nie mogło się jej przytrafić, bo połączyła się mocniej z tym, którego tak namiętnie kochała - dziecko! Na chwilę myśl jej pomknęła ku dziecku, które straciła, małemu Filipowi, który umarł daleko od niej, w ramionach Ermengardy de Chateauvillain. Długo potem dręczyły ją wyrzuty sumienia. Zarzucała sobie, że nie dość nad nim czuwała, że zaniedbała go dla wystawnej egzystencji, podczas gdy on znalazł u Ermengardy tyle miłości, ile potrzebował. I zapytywała siebie samą, jak mogła pozostawać tak długo z dala od niego. Pewnie dlatego, że nie żywiła prawdziwej miłości dla jego ojca. . Mały Filip miał w swoich żyłach krew królów Francji. To dla niej zbyt imponujące, zbyt godne i rozumiała teraz, że dla niej to dziecko było przede wszystkim synem księcia Burgundii.

Ale ten, który miał teraz przyjść na świat, który już dokonał przewrotu w jej ciele, żądał swojego udziału w jej życiu, będzie naprawdę ciałem z jej ciała i ucieleśnioną miłością. Przypomniało jej się coś, co powiedział mauretański lekarz Abu-al-Khayr, gdy oczekiwała narodzin małego Filipa: „Teraz, kiedy idziemy świetlistą drogą nakreśloną przez dziecko, każda inna droga jest drogą nocy...".

- Jaki szczęśliwy byłby Arnold, gdyby wiedział - szepnęła do siebie Katarzyna, cała odmieniona radością.

- Pod warunkiem że udałoby się nam mu to powiedzieć - mruknęła Sara, która wszystko usłyszała.

Katarzyna nie chciała jednak przyćmiewać tego, co było teraz jej małym szczęściem. Cały dzień i całą noc, w rytmie wioli i bębenków odmierzających taneczne rytmy poczciwym wieśniakom z Champtoce, pieściła swe marzenia pod opieką Sary - powściągliwej i zarazem uważnej.

Przez cały sierpień Katarzyna była tak chora, że setki razy czuła, jak umiera. Cały czas wstrząsały nią mdłości. Jej zbuntowany żołądek nie tolerował żadnego pożywienia, a niepohamowane wymioty systematycznie pozbawiały ją sił. Potworny upał, przenikający nawet przez grube mury Champtoce, który zapalał we wsi snopy słomy, powalał bydło na polach i wysuszał źródła, dopełnił miary. Całymi dniami bezlitosne słońce połyskiwało na białym niebie. Studnie się wyczerpywały, a woda pitna stała się tak drogocenna jak złoto. Nawet Loara wyschła na znacznej długości, ukazując piaszczyste dno, tak jak znoszony materiał ukazuje swoją osnowę. Jednak Katarzyna się nie uskarżała. Mimo że była złożona niemocą, znosiła ją po stoicku, była ona bowiem spowodowana tym, że nosiła dziecko Arnolda. Jedynie wtedy, gdy czuła się zbyt wyczerpana, obawiała się, że sprawy przybiorą zły obrót i że straci błogosławiony ciężar, który nosiła w łonie.