- Podam ci ubranie, pani - powiedział najnaturalniej w świecie. Poczekamy na zewnątrz, aż będziesz gotowa.
Rzucił jej odzież i wyszedł, nie odwracając się. Dołączył do czerwonej postaci, która znów się pojawiła.
- Chodź! - rzekł. - Zostawmy ją.
W mgnieniu oka Katarzyna była gotowa. Wyszła do stojących na zewnątrz mężczyzn i od razu rozpoznała w towarzyszu Waltera mężczyznę z Loens w czerwonych łachmanach. Pod ich wzrokiem poczuła się speszona.
- Potrzebuję trochę wody - wyszeptała. - Czuję się taka brudna, taka zbrukana.
Odpowiedział jej mężczyzna ubrany na czerwono. Zaczął się śmiać.
Był to śmiech trochę niezręczny, ale nie niemiły.
- Wody, moja piękna pani, będziesz miała za chwilę więcej, niż potrzebujesz. A ponadto to, co ci się przytrafiło, może się zdarzyć każdej ładnej kobiecie w naszych przyjemnych czasach. Najważniejsze, że przybyliśmy na czas.
- Jak mnie odnaleźliście?
- To dzięki niemu - odezwał się Walter. - Kiedy się nie zjawiałaś, pani, zaczął coś podejrzewać. Wydaje się, że taka sama historia przytrafiła się tydzień temu pewnej pasterce. .
- Zdawało mi się, że rozpoznałem Kunę - przerwał mu mężczyzna w czerwonym ubraniu. - Nie pierwszy to jego wyczyn. Opryszki w tych czasach nędzy robią, co im się podoba. A potem usłyszeliśmy pani krzyk.
Nowy przyjaciel Waltera miał taką minę, jakby nie przywiązywał wagi ani do tego, co mówi, ani do tego, co się zdarzyło. Wyrwał z nierównego muru kwiat goździka i żuł go w roztargnieniu.
- Co teraz zrobimy? - spytała Katarzyna.
- Obudzimy Sarę - odpowiedział Walter. - A potem obie pójdziecie do katedry, poczekać, aż zapadnie noc.
- A ty?
- Ja? Przede wszystkim nic po mnie w kościele, poza tym pójdę z Anzelmem Argotierem zobaczyć, czy da się wyjść z tego przeklętego miasta.
- Ach tak? - rzekła Katarzyna z goryczą. - On także zna wyjście, a przynajmniej tak mówi?...
Anzelm nie przejął się napastliwym tonem młodej kobiety.
Uśmiechnął się do niej bardzo uprzejmie i skłonił się z wdziękiem pazia.
- Tak - powiedział przyjaźnie. - Tylko że ja mówię prawdę!
Z tego popołudnia spędzonego pod szlachetnymi łukami katedry Katarzyna zachować miała wspomnienie żywe, acz nieco przymglone, jak sen o świtaniu. Wstrząs, jakiego doznała na skutek ostatnich przeżyć, uczynił ją bardziej drażliwą, bardziej podatną na uderzający kontrast między szarością nędznego tłumu zgromadzonego u stóp wielkiej ambony a triumfalnym blaskiem witraży, przez które słoneczne promienie przeświecały niebieskim i purpurowym światłem. Znajdowało się tu mnóstwo ludzi wznoszących nieprzerwane błagania, proszących niebiosa, by zechciały ich oszczędzić i obdarzyć łaską zagrożone miasto. Niektórzy z nich, może lepiej zabezpieczeni przed plagą, obozowali w katedrze, tak jak to czyniono w czasach wielkich pielgrzymek. Mogło się tak dziać, ponieważ w katedrze, odmiennie niż w innych kościołach, nie było grobowców. Poświęcona wniebowzięciu Najjaśniejszej Panny, chroniąca przed śmiercią, nie mogła być zbrukana obecnością zwłok.
Po okropnej historii w piwnicy złoczyńców Katarzyna znalazła słodycz w kontemplacji tego piękna. Długo modliła się, stojąc, następnie usiadła w kąciku, oczekując zapadnięcia nocy i błagając Boga, aby jak najszybciej zwrócił jej ukochanego Arnolda. Z zabarykadowanej krypty, w której tłoczyli się wokół cudownej studni chorzy, dochodziły jęki i skargi, a mimo to młoda kobieta, zmęczona emocjami, zapadła w końcu w sen.
Śniło się jej, że była sama na pustej, skąpanej w słońcu drodze, czerwonej jak rozgrzane żelazo. Katarzyna biegła nią do utraty tchu, bowiem daleko przed nią kroczył Arnold. Był w swojej czarnej zbroi i maszerował krokiem wolnym i miarowym. Aby go dogonić, Katarzyna biegła, biegła, ale na próżno, gdyż droga wciąż się wydłużała, podczas gdy postać Arnolda malała. Próbowała krzyknąć, ale nie mogła.
Obudziła się i skoczyła na równe nogi, widząc, że jest już noc. Przed ołtarzem płonęły setki świec, spowijając go złocistym blaskiem. Wysoko, na chórze, niskie głosy śpiewały Miserere. Tłum podjął chóralny śpiew.
Sara - modląca się obok Katarzyny - spojrzała na nią. Jej oczy utkwione gdzieś dalej nagle rozbłysły. Podniosła się z miejsca.
- Chodź - rzekła. - Czekają na nas.
Przed kościołem podeszły do Waltera i Anzelma. Błękitne niebo spochmurniało o zmroku, zasnuwając się ciężkimi chmurami zwiastującymi burzę. Poza murami katedry panował nieznośny upał. Do tego dołączał się ciężki zapach dymu. Niemal wszędzie dokoła palono aromatyczne zioła, a nawet trociczki - równocześnie ze zwłokami. Całe miasto wypełniał zapach kadzidła i śmierci, ale otulała je, niczym śmiertelny całun, cisza tak głęboka, że Katarzyna pod jej wrażeniem bała się mówić podniesionym głosem. Szepnęła więc: - Dokąd idziemy?
- Do dzielnicy garbarzy - odpowiedział Walter tym samym tonem. Naszą jedyną szansą jest przejście przez kratę zamykającą rzekę. Anzelm i ja widzieliśmy, że nie jest strzeżona.
Wyszli z bladego cienia rzucanego przez katedrę i podążyli labiryntem krętych uliczek. Czasami, przechodząc obok jakichś drzwi, słyszeli strzępki modlitwy czy łkanie.
Wkrótce znaleźli się nad rzeką, wzdłuż której ciągnęły się garbarnie i warsztaty foluszników*. Anzelm, który kroczył na czele, nadstawiając ucha, zatrzymał się obok niewielkiego mostu w kształcie oślego grzbietu i wskazał nieco dalej wąską bramę w murze, oczywiście starannie zamkniętą.
* Folusznik - rzemieślnik trudniący się folowaniem (pilśnieniem) tkanin.
- To jest tajemne przejście Tire-Veau! - szepnął. - Krata jest poniżej.
Rzeczywiście, odnoga rzeki przepływała pod nim przez grube kraty, by dotrzeć do fosy.
- Musimy zejść do wody - rzekł Walter. - Otworzę kratę, abyśmy mogli przejść. Na szczęście nie ma straży. Mury są w tym miejscu zbyt wysokie.
Anzelm wyjął coś ze swych łachmanów i podał mu.
- Oto pilnik. A teraz życzę powodzenia. Niech Bóg was strzeże!
- Nie idziesz z nami? - zdziwiła się Katarzyna. Odgadła raczej, niż dostrzegła uśmiech dziwnego człowieka.
- Nie, piękna pani, chociaż bardzo bym tego chciał. Ale mam tu swoje sprawy.
- A... dżuma?
- Och, dżuma przeminie! I mam nadzieję, że będę należał do tych, którzy przeżyją.
Jeszcze tylko pochylił się w głębokim ukłonie i oddalił uliczką wielkimi, cichymi krokami.
Walter już był w wodzie i Katarzyna słyszała lekki zgrzyt pilnika atakującego kratę. Wydawała się olbrzymia, a Walter, przyczepiony do niej, z powodu głębokiej wody pracował w bardzo trudnych warunkach.
Robił to wszystko jednak z zimną wściekłością.
Katarzyna nie opowiedziała Sarze o swej popołudniowej przygodzie.
Odczuwała wstyd, jakby zrobiła coś złego, a ponadto za nic na świecie nie wtajemniczyłaby jej w to, co zaszło między nią a Normandczykiem. Sara zaczęłaby lamentować, przysięgać, że tego właśnie się spodziewała i że Katarzyna miała ogromne szczęście, iż jednak ją uszanował. Mimo wszystko młoda kobieta wychodziła z tych przygód jak gdyby podniesiona na duchu i uspokojona. Miała teraz pewność, że Walter ją kocha.
Przekonała się również, jaką ma nad nim władzę i ta scena między nimi była ich tajemnicą. Nigdy nikomu o tym nie opowie! Być może dlatego, że przez sekundę odczuwała przelotną pokusę, by poddać się namiętności, którą w nim odgadywała.
Po godzinie zdyszany i mokry Walter wyszedł na brzeg. Przecięta i połamana krata pozwoli im przejść na drugą stronę. Ogarnął wzrokiem niewielkie nabrzeże, wciąż całkowicie wyludnione, i powrócił do obu kobiet.
- Umiecie pływać?
Obie potakująco skinęły głowami, choć wiele lat upłynęło, odkąd ostatni raz oddawały się temu sportowi. Zresztą było zbyt gorąco, aby myśl o takiej kąpieli miała być niemiła. Podejmując szybką decyzję, Katarzyna ściągnęła suknię.
- Co robisz? - szepnęła zgorszona Sara. - Nie masz chyba zamiaru...
- Rozebrać się? Tak. Zrobię węzełek z ubrania i przepłynę, trzymając je na głowie. To jedyny sposób, aby go nie zamoczyć.
- A... A ten człowiek? - dodała Cyganka, niespokojnie zerkając w stronę Waltera, który już wszedł do wody.
Katarzyna wzruszyła ramionami.
- Ma coś lepszego do roboty, niż patrzeć na mnie! - odparła. Powinnaś zrobić tak jak ja.
- Ja? Wolę umrzeć...
I Sara z godnością zanurzyła się w ubraniu. Chwilę potem Katarzyna też już płynęła. Jej ciało rozbłysło na chwilkę nagością; związała ubranie i umocowała je na głowie sznurówkami sukni. Chłód wody był dla niej rozkoszą. Wyciągnęła się w niej radośnie i przypłynęła do kraty, przy której czekał Walter. Szczupłe ciało młodej kobiety bez trudu prześlizgnęło się przez szczelinę między prętami. W wodzie wyglądało jak jasna, niewyraźna, ale pełna uroku plama, a mętna fala pokrywała je tylko powierzchownie; by nie ulec jego urokowi, Walter płynął z zamkniętymi oczami. Otworzył je dopiero wtedy, gdy lekki szelest rozsuwanych trzcin uświadomił mu, że młoda kobieta schroniła się już przed niedyskretnymi spojrzeniami.
Rozdział trzeci
Zamek Sinobrodego
Tydzień później, nieco przed zachodem słońca, Katarzyna, Sara i Walter Malencontre przybyli w pobliże zamku Champtoce i zatrzymali się na chwilę, by podziwiać widok. A najpotężniejsza forteca Andegawenii warta była podziwu. Jedenaście okazałych wież, nad którymi łopotała długa chorągiew koloru złotego, ozdobiona czarnym krzyżem i kwiatami lilii, mury obronne z granitu odbijające się w zielonkawej wodzie spokojnego stawu i w oddali ciemnozielony pas lasu. W pewnej odległości rozsiadło się miasteczko z domami o błękitnych i rudych dachach. Nie wzbudzało ono w Katarzynie zaufania, raczej lęk. Wokół wysmukłej dzwonnicy miasteczkowego kościoła leżało Champtoce, jakby chciało się obronić przed przytłaczającym cieniem zamku. Katarzyna czuła, że z milczących i czarnych wieżyczek odcinających się od ciemnobłękitnego nieba bije smutek i jakiś nieokreślony, złowrogi nastrój. Ogarnęła ją nagła chęć ucieczki, a Sara zapewne także odczuła swoimi wyostrzonymi zmysłami grozę.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.