Opadła na słomę ze łzami w oczach.

- Arnoldzie, gdzie jesteś?... Tak chciałabym cię zobaczyć!

- Zobaczysz go później. W tej chwili nie jest to możliwe. Sierżant miał wyjść, kiedy zawołała: - Proszę, poczekaj chwilę! Byłeś dla mnie dobry. Dlaczego? Przecież jesteś Anglikiem!

- Czy to wystarczający powód, aby nie okazać litości biednej dziewczynie? - powiedział ze smutnym uśmiechem. - Widzisz, mam córkę.

Mieszka z matką w małej wiosce koło Exeter... jesteś do niej trochę podobna.

Kiedy przyprowadzono cię na plac, wydało mi się, że to ją widzę. Sprawiło mi to ból.

Bez wątpienia nie chciał powiedzieć nic więcej, bo wyszedł pospiesznie i zamknął za sobą drzwi. Katarzyna usłyszała jakieś głosy, ale nie zrozumiała, o czym znajdujący się za drzwiami rozmawiają. Była zbyt zmęczona, aby się zastanawiać, czemu tu jest. Dlaczego nie zaprowadzono ich do więzienia? Dlaczego mają tu pozostać do zapadnięcia zmroku?

Zresztą odpowiedź wkrótce nadejdzie. Usłyszała, jak wielki zegar na wieży bije siedem razy, i zamknęła oczy, aby trochę odpocząć.

Powoli w więzieniu robiło się coraz ciemniej. Zza okienka dochodził plusk rzeki. Zarysy pomieszczenia stawały się coraz mniej wyraźne, a potem znikły. Wkrótce poza smugą żółtego światła dochodzącego zza drzwi nie było innego oświetlenia. Chciała podejść do drzwi, aby posłuchać, o czym rozmawiają mężczyźni, ale była przykuta do ściany. Zresztą drzwi otworzyły się wkrótce. Stanęli w nich dwaj łucznicy oraz człowiek w czarnej todze; za nim wszedł jeszcze jeden człowiek i Katarzyna wydała okrzyk trwogi, gdyż rozpoznała w nim kata, Geoffroya Terrage'a. Trzymał w ręce coś białego.

Jeden z łuczników rozkuł Katarzynę i rozwiązał jej ręce, następnie zmusił ją, aby uklękła, kładąc ręce na jej ramionach. Człowiek w czerni odkaszlnął, wyciągnął z kieszeni pergamin i zaczął czytać w świetle dochodzącym zza otwartych drzwi: - Z rozkazu Sądu Kościelnego miasta Rouen Piotr i Katarzyna Son (było to fałszywe nazwisko, jakie przybrali Arnold i Katarzyna), będący w zmowie z czarownicą o przydomku Dziewica, spaloną dzisiaj na Starym Rynku, zostają skazani na utopienie w Sekwanie ręką kata... Katarzynę nagle ogarnęła złość. Zerwała się, gotowa skoczyć do gardła mężczyźnie w czerni.

- Skazani? A któż nas osądził?... Ten dokument wcale mnie nie dotyczy. Nie jestem Katarzyną Son, tylko Katarzyną de Brazey, a mój towarzysz to szlachetnie urodzony Arnold de Montsalvy...

Jeśli chciała zrobić wrażenie na sędzim, to się myliła. Westchnął z wyrazem zmęczenia i popatrzył na kata.

- Czyń swą powinność, panie Geoffroy... Biskup uprzedził nas, że ci nieszczęśnicy nie są przy zdrowych zmysłach i że dręczy ich demon pychy.

Ona również uważa się za damę.

Terrage zaśmiał się i rzucił Katarzynie białą rzecz, którą trzymał w ręce.

- Włóż to... a szybko, jeśli nie chcesz, abym uczynił to osobiście.

Była to długa, biała koszula. Katarzyna miała dziwne, absurdalne wrażenie, że wszystko zaczyna się od nowa. Czy znajduje się w Rouen, czy też otaczają ją jeszcze mury Orleanu? Znowu szła na śmierć. Ale nie czuła żadnego buntu. Miała umrzeć... lecz umrzeć z Arnoldem, złączona z nim na wieki. Jakie w tej sytuacji miał znaczenie sposób wykonania wyroku? Niech to będzie woda lub szubienica, byleby nie był to ten straszny ogień!

Szybko rozebrała się, spuściwszy oczy, aby uniknąć spojrzeń otaczających ją mężczyzn, włożyła koszulę i spokojnie zawiązała sznurek na szyi.

- Jestem gotowa! - powiedziała z wyższością, która wprawiła kata w zakłopotanie.

Wyprowadzono ją z pomieszczenia dla straży i skierowano się za bramy miasta. Na ulicach nie było nikogo, gdyż obowiązywało już gaszenie świateł. Wiał ostry wiatr od morza, a po niebie gnały czarne chmury.

Pośrodku Wielkiego Mostu stała grupka ludzi z pochodniami, które gasił wiatr. Katarzyna rozumiała doskonale działanie Cauchona. Byłoby trudno skazać i stracić ludzi o ich pozycji, tym bardziej że wiedział o związku, jaki łączył przez długi czas Katarzynę z Filipem Burgundzkim. Ten sposób był wygodny. Któż mógłby mu czynić wyrzuty, że kazał wrzucić nocą do Sekwany dwójkę nicponi, którym wydawało się, że są w zmowie z Joanną d'Arc, i co się z tym łączy, trochę nienormalnych? Rzeczywiście, było to bardzo sprytne.

Katarzyna była całkowicie spokojna. Mogła nawet patrzeć na wodę, której wilgotny powiew przynosił wiatr. A więc to w ten sposób wszystko miało się skończyć? Nie było już naprawdę żadnej nadziei? W gruncie rzeczy tak było dobrze. Umrą razem, dawni wrogowie, których teraz złączyła na wieki głęboka miłość. Przynajmniej to marzenie się spełniło.

Kiedy doszła ze strażnikami do grupki oczekującej na moście, zobaczyła stojącego pośrodku Arnolda. Zdjęto z niego brudne i potargane odzienie, tylko na biodrach miał przepaskę z płótna. Wyglądał jak antyczny posąg stojący pośród błota. Stał z rękami związanymi na plecach i z uśmiechem patrzył na zbliżającą się Katarzynę. Dziewczyna zrozumiała, że i jemu to wystarcza, że nie prosi o nic więcej. U stóp młodzieńca leżał olbrzymi skórzany worek i trzy kamienne kule. Stojący obok niego kapłan podniósł krzyż z czarnego drewna...

- Macie trzy minuty, aby wyrazić skruchę za popełnione błędy powiedział kat ochrypłym głosem.

Wtedy ramię w ramię uklękli u stóp kapłana, niczym małżonkowie w kaplicy, i pochylili głowy. Słowa rozgrzeszenia dotarły do nich jak z głębi sennego marzenia. Następnie kat zapytał jeszcze: - Czy macie ostatnie życzenie?

Arnold odpowiedział, patrząc na Katarzynę: - Rozwiąż mnie, abym mógł ją wziąć w ramiona. W ten sposób śmierć będzie łatwiejsza do zniesienia dla niej i dla mnie również.

Geoffroy Terrage spojrzał na człowieka w czerni. Wydawało się, że kata rozdziera jakiś wewnętrzny niepokój. Był zdenerwowany. Sędzia zrobił obojętny ruch.

- Zrób to, jeśli tego chcą.

Jeden ruch sztyletu i pęta Arnolda spadły. Natychmiast wziął Katarzynę w ramiona, przytulił do siebie i pokrył jej twarz pocałunkami.

- To nie będzie trwało długo, zobaczysz - powiedział czule. - Któregoś dnia, kiedy byłem dzieckiem, o mało co nie utopiłem się w jeziorze w moich stronach, straciłem przytomność To nie boli. Nie trzeba się bać.

- Z tobą, Arnoldzie, nie boję się bólu. Tylko chciałabym mieć jeszcze trochę czasu, aby powiedzieć ci o mojej miłości...

- Ależ, droga przyjaciółko, będziemy mieć mnóstwo czasu, cała wieczność przed nami.

Za nimi ktoś pociągnął nosem, a następnie jakiś zachrypnięty głos zapytał: - Czy... jesteście gotowi?

- Tak, jesteśmy gotowi! - powiedział Arnold, przytulając Katarzynę.

Patrzyli tylko na siebie i nie widzieli, jak kat wkłada na dno worka kamienne kule. Następnie przez szeroki otwór włożono ich, obejmujących się, do skórzanego worka; spowiła ich całkowita ciemność. Głos kapłana szepczącego modlitwy za umarłych dochodził do nich jakby z daleka.

Katarzynie zrobiło się nagle bardzo gorąco. Zaczęła drżeć. Był to odruch strachu, który Arnold stłumił pocałunkiem. Potem poczuła, że worek uchwyciło i podniosło wiele rąk.

- Nie bój się - szepnął Arnold. - Kocham cię!

W tej chwili spadli w próżnię, która wydała im się bezkresna. Dał się słyszeć głośny plusk i uderzenie połączone z lodowatym zimnem. Bardzo obciążony worek przeciął wodę, która zamknęła się nad nim. Wszystko się skończyło, dobrze się skończyło. Katarzyna przytulona do Arnolda pomyślała, że zabiera ze sobą swoją miłość. Był wraz z nią, przytulony do niej. Czuł jej oddech... oddech, który stawał się coraz krótszy. Zaczynała się dusić. Czerwone, oślepiające błyski przemykały pod zamkniętymi powiekami. Brakowało jej powietrza. Powoli do skórzanego worka wdzierała się zimna woda, jak zwierzę nieczyste i lepkie. Katarzyna oderwała usta od ust Arnolda i chciała jeszcze szepnąć: - Kocham cię...

Ale zabrakło jej powietrza. Wpadła w głęboką i czarną przepaść, wyzwolona w końcu od cierpienia, strachu i ludzi, podążająca na spotkanie ze śmiercią wraz z tym, którego kochała...

* * *

- Sądziłem, że nigdy nie uda mi się złapać tego przeklętego worka! powiedział w ciemności zasapanym głosem Jan Son. - Był strasznie ciężki.

Na szczęście to ostrze tnie niczym brzytwa.

Na wpół jeszcze nieprzytomna Katarzyna zdziwiła się, że słyszy po śmierci ludzkie głosy. Ale coś cierpkiego i pachnącego spłynęło jej na wargi i spowodowało, że otworzyła oczy.

Było ciemno, zimno, a wysoko na niebie świeciła wielka gwiazda.

Katarzyna zaczęła szczękać zębami.

- Trzeba zdjąć z niej tę przemoczoną koszulę - powiedział znajomy głos. - W barce są suche ubrania...

Wtedy zrozumiała, że to nie senne marzenie, lecz że została uratowana.

Zobaczyła pochylający się nad nią olbrzymi cień, usłyszała głos Arnolda, poczuła, jak ręce młodzieńca ściągają z niej mokre odzienie i zakładają coś suchego i miękkiego.

- Jak mamy ci podziękować, Janie? Dokonałeś cudu, ratując nam życie. To rzeczywiście cud! - z niedowierzaniem mówił Arnold.

- Ależ nie, ależ nie - odpowiedział drugi głos, śmiejąc się. - Mam wielu znajomych Anglików, więc zebrałem potrzebne informacje. Dowiedziałem się, co was czeka, i schowałem się pod mostem, tam gdzie zwykle wrzuca się skazańców. Oczywiście trochę się bałem, że mi się nie uda. Już od dawna nie pływałem. Ale miałem szczęście, złapałem worek i rozciąłem go na całej długości. Teraz jest na samym dnie, a wy zostaliście ocaleni, i to jest najważniejsze!... Ale musicie uciekać stąd szybko! Zanim wstanie dzień, musicie oddalić się od Rouen najdalej, jak to możliwe. Barka jest mocna.

Znajdziecie w niej bosak, złoto i jedzenie... Trzeba dopłynąć do Pont-deL'Arche i skierować się na Louviers. Życzę wam szczęścia!