To najlepsze rozwiązanie. Teraz byś nam przeszkadzała i...

Ostry głos Arnolda uciął rozmowę.

- Nie róbcie takich ceregieli! Katarzyna musi zrozumieć, że żołnierze nie mogą jej ciągnąć wszędzie za sobą. Przyjedziemy po nią, kiedy będzie nam potrzebna, ot i wszystko!

Pomimo ostrej wymówki ze strony de Xaintrailles'a Katarzyna z trudem zapanowała nad łzami. Z jakim pośpiechem Arnold wykorzystał pierwszy lepszy pretekst, aby się jej pozbyć! Nie miała już tutaj nic do roboty! Nienawidził jej naprawdę i będzie ją nienawidził przez całe swoje życie. Spuściła głowę, aby nie zobaczył łez w jej oczach.

- Dobrze - powiedziała smutno. - Pojadę zatem do klasztoru.

Rozdział osiemnasty Miasto Rouen

Zima uwięziła miasteczko Louviers w okowach lodu i śniegu, utrudniając pracę rzemieślnikom i działania wojskowe. Biały lód, który skuł dopływ rzeki Eure unieruchomił te garbarnie i młyny, których nie zniszczyły działania wojenne. Co do żołnierzy, był to dla nich zwyczajny okres odpoczynku, jaki przynosiła każda brzydka pora roku. Gruba warstwa śniegu pokrywała pola i drogi. Za murami miasta śnieg sięgał kolan. Ale wiosna była już blisko. Kończył się luty.

W czasie trzech miesięcy, jakie upłynęły od jej przybycia do bernardynek, Katarzyna podporządkowała się bez wielkiego wysiłku surowym regułom życia klasztornego. Matka Maria-Beata, kuzynka kapitana de Xaintrailles'a, przyjęła ją niezwykle życzliwie. Była bardzo podobna do olbrzymiego, rudego kapitana, i to podobieństwo sprawiło Katarzynie przyjemność. Obie z Sarą zajęły w klasztorze olbrzymią izbę, trochę lepiej umeblowaną niż cele mniszek, ale stawiały sobie za punkt honoru uczestniczenie, na ile to było możliwe, w życiu wspólnoty.

Długie modlitwy w kaplicy, dawniej tak uciążliwe dla Katarzyny, kiedy towarzyszyła Luizie, teraz stały się przyjemne, a nawet konieczne.

Miała wrażenie, że mówiąc Bogu o Arnoldzie, była trochę bliżej niego. Ale w rzeczywistości nie miała nadziei, że nawet przy boskiej pomocy będzie mogła go odzyskać. Czy rzeczywiście dotrzyma obietnicy i zabierze ją, aby razem ruszyć na ratunek Joannie? Już w to nie wierzyła. Minęły trzy miesiące nieznośnej ciszy, a wieści ze świata, nawet te wojenne, nie dochodziły za bramy klasztoru.

A przecież w tej wojnie Louviers miało duży udział. Zdobywane i odbijane, było od kilku miesięcy w rękach La Hire'a, który zawładnął nim po błyskawicznej kampanii normandzkiej. Mógł się chlubić odbiciem Anglikom Chateau-Gaillard. Teraz bronił Louviers, i bronił go zajadle. Strach, jaki wywoływało jego imię, pomagał mu utrzymywać w posłuszeństwie sąsiadujące tereny i tam, gdzie powiewała jego czarna chorągiew ze srebrną winoroślą, panował względny spokój, mimo że Anglicy nie byli daleko.

Każdego wieczoru, przed pójściem spać, Katarzyna przebywała przez dłuższą chwilę w wieżyczce klasztoru, spoglądając na ośnieżone pola.

Czasem, kiedy jacyś rycerze zbliżali się do miasta, jej serce zaczynało bić szybciej, ale prędko przychodziło rozczarowanie. Nigdy nie byli to ci, na których czekała. Jak długo miała jeszcze tu pozostawać, wyczekując na próżno? Czy znowu miała wyruszyć w poszukiwaniu tego, którego kochała, a który odpychał ją tak uparcie?

- Musisz zachować spokój - przekonywała ją Sara. - Mężczyźni często zapominają o kobietach, kiedy pochwyci ich demon wojny.

- Arnold robi wszystko, co w jego mocy, aby odsunąć się ode mnie.

Nigdy po mnie nie przyjedzie.

- Ale ten rudowłosy kapitan dotrzyma danego słowa. Jestem tego pewna, bo przynajmniej on darzy cię przyjaźnią. Co się tyczy tego drugiego, jest twardy, bo być może boi się ciebie i nie czuje się pewnie... Bądź cierpliwa i czekaj...

- Mam tylko czekać i czekać - parsknęła Katarzyna z gorzkim uśmiechem. - Przecież nie robię nic innego. Czekam i modlę się...

- Czas przeznaczony na modlitwę nigdy nie jest stracony!

* * *

Jednakże pewnego ranka, kiedy Katarzyna wychodziła z mszy, jedna z zakonnic powiedziała jej, że ktoś czeka na nią w rozmównicy.

- Któż to może być? - zdziwiła się Katarzyna, zmuszając się do stłumienia rodzącej się nadziei.

- Pan de Vignolles z jakimś mnichem i jeszcze jedna osoba, której nigdy nie widziałam.

A więc to nie byli jeszcze oni! Nałożywszy na włosy welon z białego jedwabiu, który zsunął się jej na ramiona, Katarzyna oddała modlitewnik Sarze i udała się do rozmównicy. Ale kiedy otworzyła drzwi, uczuła tak gwałtowne bicie serca, że o mało nie krzyknęła. Naprzeciw niej stał Arnold, a wraz z nim brat Stefan i pan La Hire.

- Boże, to ty - wyszeptała. - Przyjechałeś... Arnold, bez śladu uśmiechu złożył niski ukłon.

- Przyjechałem po ciebie. Brat Stefan przybył właśnie z Rouen, gdzie Dziewica Joanna jest więziona od Bożego Narodzenia. Powie nam, jak dostać się do miasta, co nie jest łatwe, bo pilnują go liczne oddziały Anglików.

Katarzyna ucieszyła się na widok brata Stefana. Już od dawna przyzwyczaiła się do tego, że ten mnich znika i pojawia się bez uprzedzenia.

Wiedziała, że tajny wysłannik Jolanty Aragońskiej nie prowadzi takiego życia, jak zwykli śmiertelnicy. Uścisnęła gorąco dłonie małego franciszkanina.

- A zatem wiesz, gdzie jest Joanna? - spytała, nie patrząc na Arnolda, gdyż nie chciała pokazać, jak jest wzruszona.

- Przebywa w zamku w Rouen, w więzieniu, na pierwszym piętrze wieży Bouvreuil usytuowanej od strony pól - odparł mnich. - Pięciu angielskich żołnierzy pilnuje jej dzień i noc. Trzech w samej celi i dwóch przed wejściem. Co więcej, jest przykuta łańcuchami za nogi do wielkiego drewnianego pala. Oczywiście zarówno w wieży, jak i w zamku jest pełno żołnierzy, gdyż młody król Henryk VI i kardynał Winchesteru*, jego wuj, tam mieszkają. W miarę jak mnich przemawiał, serce Katarzyny ściskało się coraz mocniej, a twarz Arnolda i La Hire'a stawały się coraz bardziej ponure.

* Henryk Beaufort. Nazywano go również kardynałem Anglii. - Inaczej mówiąc - stwierdził Gaskończyk - nie uda się jej oswobodzić!

Zabić pięciu ludzi to żadna sprawa, ale jest ich dużo więcej!

Brat Stefan wzruszył ramionami. Jego jowialna twarz straciła wyraz wesołości. Na jego obliczu rysowały się liczne bruzdy.

- W takich przypadkach sprytem można więcej zdziałać niż siłą.

Joanna prowadzona jest codziennie na rozprawy sądowe.

Z piersi trzech słuchaczy mnicha wyrwał się taki sam okrzyk.

- Rozprawy? Na czyje polecenie?

- Jak to na czyje? Oczywiście Anglików. Ale ma to charakter procesu religijnego. Postawiono ją przed sądem kościelnym złożonym wyłącznie z księży oddanych Anglikom. Większość z nich przybyła z wiernego im Uniwersytetu Paryskiego. Przewodniczy im biskup Beauvais, Piotr Cauchon, mający do pomocy swego przyjaciela Jana d'Estiveta, inicjatora procesu.

Mówi się, że obiecał Warwickowi śmierć Joanny, i sądzę, że może do tego doprowadzić.

Nazwisko Cauchona uderzyło Katarzynę. Zobaczyła rozgoryczonego i biednego akademika z czasów Caboche'a, napuszonego prałata pełnego pychy i zarozumiałości, spotkanego w Dijon. Bez wątpienia sędzia Joanny stanie na wysokości zadania. Przypomniała sobie żółtawe, twarde oczy biskupa i zadrżała. W takich rękach Joanna nie mogła oczekiwać ani litości, ani łaski.

- Jaki jest cel tego procesu? - zapytał z wyższością pan de La Hire.

- Okryć hańbą króla Francji, wskazując, że zdobył koronę dzięki czarownicy i heretyczce, zmniejszyć urazę Anglików, skazując Joannę na stos - odpowiedział spokojnie brat Stefan.

Chwila ciszy nastąpiła po strasznych słowach, które odbiły się echem w sercach i świadomości każdego ze słuchających. Arnold westchnął.

- W porządku. Powiedz Katarzynie, jaką masz propozycję.

- Otóż to! Mam w Rouen rodzinę. Bardzo interesującą rodzinę: mój kuzyn Jan Son jest mistrzem murarskim para się konserwacją zamku. To są bardzo porządni ludzie. Żyją dostatnio i cieszą się sympatią najeźdźcy, z którym utrzymują dobre kontakty handlowe, a nawet więcej.

- Przyjaźnią się z Anglikami? - zapytała Katarzyna z osłupieniem.

- Ależ tak! - potwierdził niewzruszony brat Stefan. - Powiedziałem ci, że mój kuzyn cieszy się sympatią Anglików, ale nie mówiłem ci, że jest ona odwzajemniona. Tak naprawdę, to wierny poddany króla Francji, jak i wszyscy pozostali z tego nieszczęsnego miasta Rouen. Jego kontakty mogą być bardzo użyteczne, bo, w dodatku, jego żona Nicole jest bieliźniarką.

Pracuje dla młodego króla i dla księżnej Bedford, która również przebywa w Rouen w tej chwili. Pani Nicole to bardzo trudna osóbka ale dzięki niej księżna dowiedziała się, że strażnicy Joanny usiłowali ją zgwałcić i zostali zastąpieni przez innych, którzy dostali surowe rozkazy. Moi kuzyni chętnie przyjęliby jednego lub dwóch członków rodziny, zbiegłych na przykład z Louviers. Osobiście widziałbym jakieś ubogie małżeństwo... na przykład murarza z żoną.

Brat Stefan spojrzał w znaczący sposób na Arnolda i Katarzynę. Jego intencja była jasna, a słowo „małżeństwo" zaróżowiło policzki młodej kobiety. Arnold nie zareagował. La Hire podrapał się po brodzie, zamyślając się głęboko.

- Dobra myśl! - rzekł w końcu. - Zawsze byłyby to dwie osoby na miejscu!

- Trzy, jeśli o to chodzi - poprawił brat Stefan. - Ja też się tam udam!

Przybyłem tylko po to, aby naświetlić sprawę i zastanowić się z wami, co można uczynić. Kiedy dowiedziałem się, że pani de Brazey jest tutaj, wpadłem na ten pomysł.

La Hire odwrócił się w stronę Arnolda, który nie odezwał się do tej pory ani jednym słowem, i trzasnął go w ramię.