* * *

Minęła zima. Nadeszła wiosna i wszystko się zazieleniło. Powrócił również czas wojny i Joanna, dręczona bezczynnością, nie wytrzymała.

Dowiedziawszy się, że Filip Burgundzki oblega Compiegne, wyjechała pewnego ranka o świcie z garstką towarzyszy.

* * *

Któregoś wieczoru, pod koniec maja, Katarzyna nadzorowała na polecenie królowej transport jej futrzanych pelis, które każdej wiosny wysyłano do kuśnierza, aby je wyczyścił, sprawdził i naprawił na następną zimę. Królowa Maria była kobietą niezwykle oszczędną i bardzo dbała o swoje ubiory. Katarzyna wyjechała więc konno, a z nią dwa wozy wiozące futra do pobliskiego sklepiku kuśnierza.

Pan Jakub Coeur miał dom i sklep na rogu ulic Zbrojarzy i Auron, na wprost domu burmistrza Bourges, Leodeparta, którego córkę o imieniu Macee poślubił. Katarzyna była już wiele razy u państwa Coeur, gdzie zaprowadziła ją Małgorzata de Culant. Byli młodzi, uprzejmi i zawsze gotowi przyjść z pomocą. A poza tym ich dom z piątką dzieci był jednym z najbardziej wesołych w Bourges. Katarzyna lubiła tutaj przychodzić, bawiła się z dziećmi, rozmawiała z łagodną Macee lub podziwiała skóry z rzadkich i cennych zwierząt, które z trudem zdobywał Jakub, z powodu ciężkich czasów i niebezpieczeństwa na drogach.

Katarzyna miała nadzieję, że spełniwszy swe zadanie, spędzi wieczór z przyjaciółmi, którzy z pewnością poproszą ją, aby została na wieczerzy, jak to zwykle czynili. Koń kołysał ją łagodnie w blasku zachodzącego słońca.

Kolacja w cieniu olbrzymiej lipy rosnącej w ogrodzie państwa Coeur, gdzie róże i wiciokrzew rozsiewały cudny zapach, będzie bardzo przyjemna.

Wspomnienie tego zapachu sprowadziło na jej usta tęskną, starą pieśń Marii de France: Cóż stało się z ich dwoma sercami i z tym wiciokrzewem, który rósł przy leszczynie... Gdzie teraz, w tej godzinie, bije serce Arnolda? Czy mury Compiegne chronią go nadal, czy Joannie udało się oswobodzić miasto i otworzyć żołnierzom drogę do Pikardii? Tam, gdzie była Dziewica, nic złego nie mogło się stać żadnemu z jej ludzi. Niosła ze sobą szczęście i Boską opiekę.

Wystarczyło zanurzyć się całkowicie w spokojnej głębi jej oczu, aby poczuć się ufnym i silnym...

Zatopiona w myślach Katarzyna nie zwracała uwagi na to, co dzieje się na ulicy. Nie słyszała zbliżającego się galopu końskich kopyt i nie cofnęła się, dopóki koń się z nią nie zrównał, nie wyprzedził i stając dęba, nie zagrodził jej drogi. Siedział na nim człowiek w zbroi zabrudzonej krwią, tak pokryty kurzem, że twarz i zbroja miały taki sam szary kolor. Jego prawie czerwone włosy były jednak widoczne i Katarzyna rozpoznała Xaintrailles'a.

Wydała okrzyk zdziwienia, uśmiechnęła się i już wyciągała ku niemu ręce, gdy ten, nie witając się z nią, rzucił: - Jadę z pałacu, gdzie powiedziano mi, że wyjechałaś do Jakuba Coeura. Szukam cię, pani Katarzyno.

Jego szeroka twarz, zwykle tak wesoła, była napięta i pozieleniała pod skorupą kurzu zmieszanego z potem. Katarzyna instynktownie przeczuła nieszczęście.

- Co się dzieje, panie? Jaką złą wiadomość mi przynosisz? Powiedz szybko, co z Arnoldem?

- Jest ranny... bardzo ciężko i chce cię zobaczyć! Poza tym... Joanna jest w rękach Burgundczyka! Musisz ze mną jechać...

Służący na wozach widząc, że Katarzyna zatrzymała się, zrobili to samo. Ale osłupiała Katarzyna zapomniała o nich. Wydawało się, że uderzył w nią piorun. Siedziała nieruchomo, z pustym spojrzeniem, na koniu, który niecierpliwie uderzał kopytem.

Jeden ze służących zbliżył się nieśmiało i pociągnął za brzeg jej sukni.

- Co robimy, pani?

Popatrzyła na niego z zaskoczeniem, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Poczuła dreszcz przeszywający ją od stóp do głów i wydawało się, że odzyskuje świadomość. Wykonała niepewny ruch ręką.

- Jedźcie sami! Powiedzcie panu Coeur, że nie mogłam przybyć osobiście, niech zrobi, co trzeba. Pozdrówcie go ode mnie. Muszę wrócić do pałacu...

Kiedy służący oddalił się, zwróciła się do Xaintrailles'a z wyrazem bólu na twarzy.

- Powiedz mi prawdę, panie! On nie żyje, prawda?

- Przecież prosi, żebyś przybyła. Ale jeśli, pani, nie pospieszysz się, możesz nie zastać go żywym...

Pod wpływem rozpaczy Katarzyna zamknęła oczy. Strumień łez trysnął z jej oczu, spływał na policzki, a szloch rozrywał piersi.

Przeznaczenie dało o sobie znać. Arnold jest umierający! Jak mogło zdarzyć się coś tak strasznego? Było w tym coś absurdalnego i trudnego do wyobrażenia. Przecież Arnold był niezniszczalny jak sama ziemia!... I przecież była obok niego Joanna! Ale... Xaintrailles powiedział coś na temat Joanny? Ach tak!... że została pojmana. Dziewica pojmana? Drugi absurd.

Któż mógłby uwięzić wysłanniczkę Pana?

- Katarzyno! - powiedział Xaintrailles ostrym głosem. - Musimy wrócić do pałacu, abyś przygotowała się do wyjazdu. Nie ma wiele czasu!

Skinęła głową. Oczywiście, trzeba się spieszyć. Nie ma minuty do stracenia. Skierowała konia w stronę pałacu, którego łupkowe dachy lśniły w ostatnich promieniach słońca. Niebo było coraz ciemniejsze.

- Już jadę - powiedziała po prostu.

W godzinę później, tuż przed zamknięciem bram, Katarzyna. Sara i Xaintrailles opuścili Bourges. Łaźnia, świeże odzienie i porządny posiłek zmazały, niczym czary, zmęczenie z twarzy dzielnego Owerniaka. Ale na obmytej z kurzu twarzy widniało dramatyczne napięcie. Jechał z zaciśniętymi zębami, z gniewem w głębi brązowych oczu. Sądził naiwnie, że wiadomości, jakie przywiózł, przytłoczą dwór niepewnością i strachem. Ale gdy trzej jeźdźcy kierowali się ze smutkiem w sercu w kierunku bramy Północnej, długo im towarzyszyły radosne dźwięki lutni i wioli. Król i jego nieodłączny La Tremoille przybyli nieoczekiwanie, jadąc z polowania.

Przygotowano więc wieczerzę, zaczęły się tańce...

- Tańczą - mruknął wściekły przez zęby, patrząc morderczym wzrokiem w stronę rozświetlonych okien pałacu. Bawią się, kiedy inni umierają i kiedy królestwo jest w niebezpieczeństwie. Niech ich diabeł porwie!...

Jedynie Jolanta Aragońska, przebywająca od dwóch dni u córki, przyjechała, aby pożegnać się z nimi. Bez słowa wcisnęła do ręki de Xaintrailles'a ciężką sakiewkę, a widząc zdziwienie w oczach kapitana, powiedziała z prostotą: - Uczyńcie wszystko, co w waszej mocy. Następnie odeszła, nie spoglądając za siebie.

Przez długie godziny, pod osłoną ciemnej nocy, trzej jeźdźcy galopowali, nie zamieniając ani słowa. Xaintrailles'a nadal trawiła wściekłość, a Katarzynę przenikała trwoga. Obie z Sarą znów nałożyły męskie stroje, bardziej praktyczne do konnej jazdy. Przy obłąku siodła Katarzyny znajdował się ciężki kuferek, do którego, wiedziona dziwnym impulsem, włożyła dużą ilość złotych dukatów i kilka z najcenniejszych klejnotów, między innymi słynny czarny diament Garina, z którym nigdy nie odważyła się rozstać. W czasie wojny złoto jest potężną bronią i Katarzyna nauczyła się cenić jego siłę.

W kilku krótkich słowach Xaintrailles opowiedział jej, co stało się pod murami Compiegne 24 maja. Jak Joanna w czasie jednego z wypadów poza miasto dosyć się oddaliła, a następnie, stanąwszy twarzą w twarz z olbrzymią armią Jana z Luksemburga, chciała wycofać się w kierunku Compiegne. Ale kiedy dotarła do miasta, zastała spuszczoną kratę w bramie, a most podniesiony. Została pojmana z Janem d'Aulonem, swoim giermkiem.

- Kto wydał rozkaz podniesienia mostu? - zapytała Katarzyna.

- Wilhelm de Flavy! Ten wieprz... ten zdrajca! Arnold, który chciał go zmusić do opuszczenia mostu, został przez niego zraniony. Arnold nie brał udziału w wypadzie na rozkaz Joanny, która poleciła mu dokonać inspekcji zapasów. Nie miał na sobie zbroi, kiedy rzucił się na Flavy'ego z mieczem w dłoni. Obaj mężczyźni zaczęli się bić, ale Flavy miał przewagę. Arnold upadł przebity na wylot. Zdołał jeszcze dostrzec Lionela de Vendome, tego nędznika, któremu, co było wielkim błędem, oszczędził życie w Arras, ściągającego Joannę z konia. Od tej chwili w jego duszę wstąpiły gorączka, majaczenie i wściekłość...

O tym wszystkim myślała Katarzyna, spinając ostrogami konia. Wiatr smagał jej twarz i przynosił ulgę. Nie czuła ani zmęczenia, ani głodu, ani pragnienia. Stanowiła jedność z unoszącym ją rumakiem, odczuwając jedynie strach, że przybędzie zbyt późno i zastanie już tylko martwe ciało ukochanego. Aby dodać sobie otuchy, myślała o jednym: że ją wzywał! To po nią wysłał Xaintrailles'a, tylko po nią!

Cóż mogło oznaczać to ostatnie wezwanie u progu śmierci, jeśli nie to, że w końcu przemówiła miłość, że w końcu poddał się jej. I Katarzyna w swej rozpaczy błagała Boga, aby pozwolił jej przybyć na czas, i aby mogła spojrzeć po raz ostatni na tego, który był jej całym życiem i z którym rozdzieliło ją tragiczne nieporozumienie.

- Przynajmniej tyle, Panie, przynajmniej tę ostatnią chwilę! - błagała cicho Katarzyna. - Potem będę mogła umrzeć...

Była to straszna i wyczerpująca jazda, na granicy wytrzymałości.

Jechali tak długo, aż konie zaczynały padać ze zmęczenia. Zatrzymywali się na godzinę, aby zjeść trochę chleba, wypić dzban wina i ochłodzić wodą twarz. Xaintrailles załatwiał nowe konie, płacąc za nie po królewsku garściami złota. On sam posilał się w siodle. Wydawał się zbudowany z niezniszczalnej stali. Nic nie miało wpływu na tego człowieka o nieludzkiej sile, który już jadąc po Katarzynę, przebył drogę w takim samym piekielnym tempie.

Zmęczenie i znużenie łamały Katarzynę, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego. Zaciskała zęby, powstrzymując jęk wywołany bólem pleców i pośladków. Sara też się nie skarżyła. Podobnie jak Katarzyna zaciskała zęby, rozumiejąc dobrze, że życie dziewczyny zależy od słabego oddechu, jaki tlił się jeszcze w rannym ciele Arnolda de Montsalvy'ego. Sara nie śmiała nawet pomyśleć, co by się stało, gdyby kapitan zmarł przed ich przybyciem. Katarzyna tyle się wycierpiała za niego i przez niego, że wierna Cyganka obawiała się rozpaczy, jaką wywołałaby ta śmierć. Czy Katarzyna wytrzymałaby ten kolejny cios? Czy też...