Podczas gdy wszyscy wchodzili do zamku na przekąskę, Katarzyna poczuła, że jakaś ręka szarpie ją do tyłu. Odwróciwszy się, stanęła twarzą w twarz z Arnoldem, który spoglądał na nią groźnie.

- Skąd masz tę suknię? - spytał bez ogródek, nie zadając sobie trudu, by się z nią przywitać, podczas gdy palcem wskazywał oskarżycielsko suknię kochanki.

- Bardzo chciałabym wiedzieć, co cię to obchodzi? - odparła zadziornie. - Czy to dlatego interesują cię stroje, że jesteś w służbie niewiasty? - Po czym dodała z kpiącym uśmiechem: - Nie uwierzę, że w otoczeniu Joanny rozmawia się o strojach!

Arnold wzruszył ramionami i zaczerwienił się lekko.

- Nie interesują mnie twoje spostrzeżenia. Odpowiadaj! Skąd masz tę suknię?

Katarzyna miała wielką ochotę odesłać go, gdzie pieprz rośnie, ale w agresywnym tonie kapitana było coś niezwykłego, czego nie była w stanie określić, a co zmusiło ją do odpowiedzi.

- Pani de La Tremoille przysłała mi ją dzisiaj rano, abym mogła ubrać się jak najlepiej na przyjazd króla. Moje suknie nie są odpowiednie na taką okazję...

- Byłyby sto razy lepsze niż ta. Cały dwór zna tę suknię, pani de La Tremoille miała ją na sobie wiele razy i jest ona uszyta w jej barwach. To, że ją włożyłaś, oznacza w oczach wszystkich, że znalazłaś się w obozie państwa de La Tremoille. Na honor, ubrano cię w coś w rodzaju liberii. Ciekawe, co pomyślała sobie królowa Jolanta. Czyż nie wiesz, że pan de La Tremoille jest jej najgorszym wrogiem, a wśród prawdziwych przyjaciół króla należy do tych, którzy chcieliby go zgubić, udzielając mu złych rad? Jest poza tym śmiertelnym wrogiem konetabla Richemonta* i, co się z tym wiąże, wrogiem Joanny. Teraz wiesz już wszystko.

* Artur de Richemont, chociaż był szwagrem Filipa Dobrego, przez lojalizm stał się konetablem Francji w 1425 r. i służył Karolowi VII. Katarzyna poczuła, że się rumieni. Była wściekła, że wpadła w głupią pułapkę, co znowu czyniło ją podejrzaną w oczach Arnolda.

- Nie wiedziałam o tym! - odparła szczerze. - Skąd miałabym o tym wiedzieć? Przybyłam tutaj dopiero wczoraj i nic nie wiem o tym dworze.

- A więc bardzo szybko przekonasz się, że jest podobny do dworu twojego dobrego przyjaciela, księcia Filipa. Te same intrygi, te same kłamstwa, taka sama chciwość i taka sama zawiść ukryta pod uśmiechem.

Idź, zdejmij tę suknię, jeśli zależy ci na szacunku królowej Jolanty.

Już miał odejść w kierunku Xaintrailles'a, kiedy Katarzyna powstrzymała go, nieśmiało kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Arnoldzie - szepnęła, podnosząc na niego swoje piękne i pełne czułości oczy. - Dla mnie liczy się tylko twój szacunek. Czy będziesz mnie nienawidził przez całe życie?

Po raz pierwszy w burzliwej historii ich wzajemnych kontaktów nie wybuchnął gniewem, lecz odwrócił głowę, być może, aby uwolnić się od słodkiej magii spoglądających na niego fiołkowych oczu. Spokojnie zdjął jej rękę ze swego ramienia.

- Nie potrafię nawet odpowiedzieć, czy cię nienawidzę, czy kocham, Katarzyno - odparł ochrypłym głosem, w którym dała się słyszeć irytacja.

Katarzyna patrzyła za nim, kiedy oddalał się w kierunku królewskich apartamentów. Jego krok, zwykle tak energiczny, wydawał się dziwnie ociężały, niepewny, jakby odchodził z żalem, a jego szerokie ramiona były dziwnie skulone... Zdecydowana na wszystko, aby tylko mu się przypodobać, Katarzyna pospiesznie wróciła do siebie, zerwała raczej, niż zdjęła kompromitującą suknię, opowiadając Sarze o całym zajściu.

- Domyślałam się - powiedziała Sara - że ta ruda jest zbyt uprzejma, aby była uczciwa. Na dzisiejszy wieczór włożysz suknię z czarnego aksamitu. To jedna z najlepszych, jaką masz.

- Nawet suknia z burki byłaby lepsza od tego krzykliwego upierzenia! wykrzyknęła Katarzyna, z wściekłością rzucając sukienkę daleko od siebie. Odeślesz to prawowitej właścicielce. Bez podziękowań...

Zmieniwszy strój, Katarzyna powróciła do zamku. Kiedy podeszła do dam dworu, królowa rzuciła na nią długie, aprobujące spojrzenie.

- Zmieniłaś suknię, Katarzyno de Brazey? - zapytała łagodnie.

- Tak, pani - odpowiedziała Katarzyna, składając głęboki pokłon - i proszę Jej Wysokość o wybaczenie, że oddaliłam się na chwilę bez pozwolenia. Ale... nie podobała mi się tamta suknia i kazałam odesłać ją właścicielce.

Za całą odpowiedź Jolanta uchwyciła dłoń młodej kobiety i powiedziała: - Mnie też się nie podobała. Dziękuję, że się przebrałaś. Teraz idziemy do kościoła, Joanna już tam jest.

Kiedy damy ustawiały się w orszak, aby towarzyszyć królowej do kolegiaty Saint-Ours, Katarzyna napotkała pełne złości spojrzenie pani de La Tremoille. Ale ponieważ Arnold był z niej zadowolony, nie miało znaczenia, że zyskał nowego wroga.

* * *

Tego samego wieczoru król wydał wielki bankiet. Cały dwór został zaproszony, ale Katarzyna uzyskała zgodę, aby zostać u siebie. Królowa Jolanta miała pojawić się tylko na krótko i nie zachęcała wcale swoich dam dworu do przybycia, gdyż w rzeczywistości to pan de La Tremoille, orga-nizator rozrywek królewskich, zajmował się wszystkim. Katarzyna, jako nowo przybyła, była chwilowo zwolniona od stałego przebywania na dworze, gdyż musiała zająć się domem i garderobą. Ale głównym powodem, dla którego zlekceważyła tę uroczystość, był Arnold, który z przyczyn znanych tylko sobie też miał być nieobecny. Co się tyczy Dziewicy Joanny, zamieszkała, jak to było w jej zwyczaju, u jednego z miejscowych notabli, którego żona uchodziła za najbardziej cnotliwą; po zachodzie słońca Joanna udała się do nich.

Bez wątpienia Arnold naśladował tę, którą uważał teraz za swego bezpośredniego władcę.

Ale powróciwszy do domu, Katarzyna nie mogła odnaleźć spokoju.

Hałasy z zamku zakłócały ciszę. Głosy, dźwięk wioli i śmiechy kobiet, cały ten radosny zgiełk bankietu był jej obcy. Przez długą chwilę stała w oknie, patrząc na księżyc wyglądający spoza dachów Loches. Uśpione miasto tchnęło spokojem, który kontrastował ze strugami światła płynącymi z królewskiej siedziby. W grodzie panował spokój. Od czasu do czasu słychać było jedynie krzyki nocnych ptaków nad zamglonymi brzegami rzeki Indre.

Wzrok Katarzyny przesunął się na wieże przy bramie Franciszkańskiej. Coś ciągnęło ją nieprzeparcie w tamtą stronę. Noc była tak spokojna.

Nigdy nie uda się jej usnąć... Wiedziała o trudnych rozmowach, które odbywały się w zamku między Joanną i Jolantą z jednej strony, a królem, panem de La Tremoille'em, kanclerzem Regnault de Chartres, arcybiskupem Reims z drugiej strony na temat koronacji Karola. Joanna i królowa chciały, aby jechać prosto na miejsce koronacji. Otoczenie króla twierdziło, że jest to niebezpieczne, gdyż trzeba będzie przejechać przez tereny jeszcze okupowane. Jeśli wygra Joanna, czego Katarzyna szczerze jej życzyła, Arnold znowu odjedzie. Dlaczego więc miała tracić cenny czas teraz, kiedy był jeszcze w zasięgu ręki?

Nie wołając Sary, która zasnęła w kącie komnaty, zmęczona krzątaniną, wyjęła ze skrzyni ciemny płaszcz, owinęła się nim i opuściła zamek. Wchodząc w uliczki prowadzące do bramy Królewskiej, a następnie w ulice dzielnicy handlowej, Katarzyna nie zastanawiała się, co powie, stając przed Arnoldem. Po cóż się zastanawiać. Serce będzie wiedziało, co mu powiedzieć, kiedy nadejdzie ta chwila. Ogarnęło ją prawie bolesne pragnienie ujrzenia go.

Uliczki Loches, a w szczególności wał łączący bramę Królewską z bramą Franciszkańską, były całkowicie wyludnione. Nawet tutaj dochodziły odgłosy zabawy. Słychać było również ciężkie kroki łuczników, czuwających na murach siedziby królewskiej. Katarzyna przebiegła przez stromą uliczkę przyciągana przez dom z wizerunkiem świętego Krepina. W ciągu dnia nauczyła się go rozpoznawać dzięki dachowi w kształcie grotu.

Dom garbarza, w którym mieszkał Arnold, przycupnął w cieniu dużej czworokątnej wieży, w której znajdowała się brama. Słabe światło latarni oświetlało półkolisty łuk. Nieco dalej szmer płynącej wody wskazywał na obecność rzeki.

Dzielnica była bardzo spokojna, ale po drugiej stronie bramy ciemności rozświetlała przylegająca do murów gospoda. Wydawało się, że goście bawią się tam równie wesoło, jak w zamku. Katarzyna nie chciała znaleźć się w kręgu światła, który na nierówny bruk rzucały niskie okna.

Schroniła się w cieniu przypory wieży, starając się odgadnąć, co dzieje się za zamkniętymi oknami domu Arnolda. Na piętrze paliło się słabe światło, które przyciągało nieodparcie uwagę młodej kobiety. Powoli zbliżyła się do bramy, na której lśnił olbrzymi pierścień z brązu służący jako kołatka. Ale gdy wyciągnęła rękę, aby ją uchwycić, zrobiła nagły skok do tyłu i przylgnęła do muru... Tuż za bramą dała się słyszeć rozmowa, następnie brama się otworzyła. Zaszeleścił jedwab i odezwał się głos kobiecy.

- Przyjdę jutro znowu, nie trap się...

Katarzynie wydawało się, że go rozpoznaje.

Inny głos, tym razem męski, szepnął coś, czego młoda kobieta nie zrozumiała. Ale blask świecy oświetlił sylwetkę kobiety, postawnej i eleganckiej, ubranej w jedwabny płaszcz koloru śliwkowego. Ciekawość Katarzyny wzięła górę nad ostrożnością. Wysuwając głowę, zobaczyła twarz kobiety. Oblicze nieznajomej przysłaniała do połowy maska tego samego koloru co płaszcz, ale kaptur, który zsunął się trochę do tyłu, odsłonił rude włosy. A czerwone usta o zmysłowym rysunku, których nie zasłaniała maska, należały do Katarzyny de La Tremoille.

Powstrzymując okrzyk złości i rozczarowania, Katarzyna się cofnęła.

Ostry i nie do zniesienia ból przeszywał ją tak bardzo, że nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego. Po raz pierwszy odkryła w sobie gorzką zazdrość, która kazała jej jednocześnie krzyczeć i kąsać!