Wystarczyło niewiele czasu, aby Sara i mały franciszkanin zdobyli przyjaźń pani Matyldy, oczarowanej tymi dwiema tak różnymi postaciami, które łączyło wspólne uczucie do Katarzyny. Co się zaś tyczy samej Katarzyny, uznała spotkanie z Sarą za znak niebios. Ponieważ stara przyjaciółka była znowu przy niej, nic złego nie mogło jej już spotkać.

Cyganka i mnich przybyli do Orleanu w opłakanej kondycji. Ich podróż z Coulanges-la-Vineuse była prawie tak samo uciążliwa jak podróż Katarzyny, chociaż mieli przynajmniej lepszą pogodę. A ze sposobu, w jaki opuścili bez pożegnania Ziółkę, obydwoje zdawali się zachowywać ucieszne wspomnienia.

- Mieliśmy podwójne szczęście - opowiadała Sara zebranym domownikom. - Co noc, po wspaniałym zwycięstwie Ziółki nad kozami pana de Coursona, krążyliśmy nieustraszenie między dwiema fortecami, łakomiąc się a to na konia Ziółki, a to na kury pana de Coursona. Co noc okradaliśmy ich z całą premedytacją. Zakończyło się to prawdziwą bitwą, w trakcie której de Courson poniósł klęskę. Na domiar szczęścia, następnego dnia udało się Ziółce położyć łapę na grupie handlarzy z Auxerre, którzy wracali z Genewy z towarami. Ziółko był tak zadowolony, że urządził wielką zabawę dla swoich ludzi, po której o zachodzie słońca cała banda była kompletnie pijana, a najbardziej Ziółko. Nikt nie pomyślał o spuszczeniu krat w bramie ani o podniesieniu mostu. A tym bardziej o wystawieniu straży! Okazja nadarzała się sama, brat Stefan i ja, i wyszliśmy spokojnie bramą, nie napotykając na drodze żywej duszy. Zabraliśmy nawet dwa konie ze stajni, co pozwoliło nam wygodnie dojechać do Orleanu. Ale na pierwszym postoju w ruinach opactwa mieliśmy pecha. Po obudzeniu okazało się, że konie znikły. Skończyliśmy drogę na piechotę.

- Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia - wtrącił łagodnie brat Stefan. - Dużo się nachodziłem w życiu! Ale Sara odzwyczaiła się od tego.

Pani Matylda starała się wzmocnić siły obu podróżnych, prosząc, aby korzystali ze wszystkiego i czuli się jak u siebie w domu. Obecność Joanny wywarta duże wrażenie zarówno na franciszkaninie, jak i na Sarze. Kiedy Cyganka zobaczyła po raz pierwszy Dziewicę, prawie wpadła w trans.

Upadła na kolana z utkwionymi w nią oczyma, niezdolna do uczynienia żadnego gestu, do wypowiedzenia żadnego słowa, drżąc na całym ciele.

Dopiero po dłuższej chwili udało się Katarzynie ją podnieść. Drżała nadal, a jej twarz przybrała barwę popiołu.

- Mój Boże, co się z tobą dzieje? - zaniepokoiła się Katarzyna. Przestraszyłaś mnie!Wówczas Sara oprzytomniała. Popatrzyła na Katarzynę błędnym wzrokiem, jak ktoś, kogo obudzono zbyt gwałtownie.

- Przestraszyłam cię? - powiedziała z trudem. - To o nią trzeba się bać, Katarzyno! W jednej chwili zobaczyłam wokół niej tyle chwały, lecz jednocześnie i tyle cierpienia, że straciłam zmysły.

- Co zobaczyłaś? Mów! Sara opuściła smutno głowę.

- Połyskującą koronę, a potem płomienie... wysokie i czerwone płomienie! Ale mogę się mylić! Jestem taka zmęczona...

Katarzyna chciała roześmiać się z tego szczególnego widzenia, mówiąc, że to się Sarze przyśniło i że zmęczenie wywołało halucynacje. Ale w głębi serca poczuła niepokój. Do tego nawet stopnia, że spotkawszy pana Xaintrailles'a na dziedzińcu domu, rzuciła błagalnie, wskazując na wsiadającą na konia Joannę: - Musisz nad nią czuwać, bez ustanku!

Rudzielec uśmiechnął się, jak zwykle pewny siebie i pogodny.

- Bądź spokojna, piękna Katarzyno! Nikt, a już najmniej Anglicy, nie zabierze jej nam!

Jednakże, pomimo tego zapewnienia kapitana, nie mogła uwolnić się od strasznego przeczucia. Po opuszczeniu Orleanu ścigało ją ciągle i nie opuściło w czasie całej podróży przez Solonię. Ustąpiło dopiero, kiedy zobaczyła wieże wspaniałego, oszańcowanego obozu, jakim było miasto Loches. Joanna miała wkrótce tu przybyć, a wraz z nią Arnold, zajmujący stałe miejsce w jej myślach, rozpalający jej ciało i duszę.

Przejeżdżając przez bramę Królewską, zobaczyła, jak brat Stefan popycha swego niesfornego muła i zatrzymuje przed strażnikami. Mnich pochylił się nad siodłem i szepnął parę słów sierżantowi, który właśnie nadszedł, a następnie wyprostował się i dał znak swoim towarzyszkom, aby podjechały. Uśmiechnął się radośnie.

- Królowa nas oczekuje! - oznajmił zwyczajnie, wjeżdżając na stromą uliczkę. - Chodźcie!

- Jak może nas oczekiwać? - zapytała Katarzyna zdumiona. - Czy ją uprzedziłeś?

- Wysłałem z Orleanu posłańca, jak to czynię często! -odpowiedział spokojnie braciszek. - Jej Wysokość wie już o was wszystko i was przyjmie.

Podążajcie za mną.

Kiedy Katarzyna ukłoniła się nisko przed Jolantą Andegaweńską, poczuła się tak onieśmielona, jak nigdy. Ta, którą nazywano królową Czterech Królestw, skończyła właśnie pięćdziesiąt lat, lecz trudno się było tego domyślić. Wysoka, szczupła, wyprostowana niczym klinga miecza, nosiła dumnie małą, energiczną głowę o zamyślonym profilu, obciągniętą bladą skórą koloru kości słoniowej chroniącą skutecznie przed upływającym czasem. Jolanta miała królewską postawę i królewskie spojrzenie ciemnych oczu.

Z małej Jolanty Aragońskiej, córki gór, wychowywanej według surowych zasad Saragossy, która pewnego grudniowego ranka uklękła szczęśliwa u boku pięknego księcia Ludwika Andegaweńskiego w kościele Świętego Trofima w Aires, księżna zachowała nieposkromioną energię, olbrzymią odwagę i błyskotliwą inteligencję. Co się tyczy reszty, stała się Francuzką w każdym calu, najlepszą i najmądrzejszą z Francuzek.

Zostawszy wdową w wieku trzydziestu siedmiu lat, z sercem na zawsze pękniętym z powodu wdowieństwa, odwróciła się zdecydowanie od miłości i życia kobiety, a została aniołem biednego królestwa, rozdartego i sprzedanego na licytacji przez własną władczynię. Izabela Bawarska nienawidziła Jolanty nie dlatego, że była ona, jak to wyraził Juvenal des Ursins, „najpiękniejszą kobietą w królestwie", ale dlatego, że ta piękna kobieta przeszkadzała jej w realizacji projektów. To Jolanta zdecydowała o małżeństwie małego księcia Karola ze swoją córką Marią. To Jolanta, zabrawszy dziecko, wychowała je u siebie w Angers. To Jolanta odmówiła odesłania go do niegodnej królowej, kiedy mały książę stał się delfinem Francji. Izabela nigdy nie pogodziła się z listem, który z tej okazji wysłała do niej: Niewieście zabawiającej się z kochankiem nie jest potrzebne dziecko. Nie żywiłaś go ani nie chowałaś do tej chwili. Dałabyś mu umrzeć, jak jego braciom, łub doprowadziłabyś go do szaleństwa, jak jego ojca, łub też uczyniłabyś go Anglikiem. Zostanie ze mną! Przyjdź po niego, jeśli się ośmielisz! Izabela nigdy się nie ośmieliła i przez lata, walcząc z niemożliwym, Jolanta utrzymywała pobite królestwo w swoich rękach. To ona, poinformowana przez syna, księcia Rene de Bara, o wizycie, jaką złożyła mu pewna wieśniaczka z Domremy, usuwała trudności na drodze Joanny i sprowadziła Dziewicę na dwór...

Wszystko to Katarzyna wiedziała od brata Stefana, który od dawna był tajnym wywiadowcą królowej Czterech Królestw.

I jeśli szacunek odebrał Katarzynie mowę, to dlatego, że stojąc przed nią, zobaczyła, jak wzniosłą i szlachetną panią była Jolanta. Nogi drżały młodej kobiecie tak mocno, że głęboki ukłon skończył się na klęczkach, a klęcząc na połyskującej posadzce komnaty, bała się nawet oddychać. Ta głęboka pokora wydawała się podobać królowej, gdyż uśmiechnęła się i zostawiając wielki kobierzec, nad którym pracowała w tej chwili samotnie, podniosła Katarzynę z klęczek.

- Już dawno temu brat Stefan opowiadał mi o tobie, pani de Brazey.

Wiem, jak wierną i oddaną byłaś przyjaciółką tej nieszczęsnej Odetty de Champdivers. Wiem, że ona i brat Stefan zawdzięczają ci życie, a jeśli Odetta zmarła w nędzy, to ty byłaś wtedy w jeszcze bardziej opłakanej sytuacji! Wiem też, że mimo ciężkiego losu twoje serce było z nami i mimo cierpień starałaś się do nas dołączyć. Witaj, w naszych progach!

Królowa mówiła z lekkim akcentem hiszpańskim, co jeszcze dodawało jej uroku. Katarzyna ucałowała z szacunkiem dłoń, którą jej podała.

Podziękowała za gościnność i oznajmiła, że od tej chwili jedyną jej ambicją jest chęć służenia królowej, jeśli ta zgodzi się na to.

- Królowa zawsze potrzebuje wiernej damy dworu - odparła Jolanta - a na dworze królewskim zawsze potrzebne są ładne kobiety. Będziesz jedną z moich dam dworu, moja droga. Mój kanclerz wystawi ci odpowiedni dokument. Teraz powierzę cię pani de Gaucourt, która zajmie się twoim zakwaterowaniem. Zostanę z bratem Stefanem, bo muszę z nim porozmawiać.

* * *

Panią de Gaucourt, chociaż była wielką damą, cechowała prawie chorobliwa nieśmiałość. Wydawało się, że przez cały czas wszystko, co ją otacza, a już najbardziej mąż, wywołuje w niej strach. Oddychała swobodnie tylko wtedy, kiedy znajdowała się z dala od zarządcy Orleanu. Będąc prawie w tym samym wieku co królowa, była drobna, cicha, lecz swoją żwawością przypominała myszkę. A kiedy nieśmiałość nie zamykała jej ust, potrafiła udzielić dobrej rady, znała dwór jak nikt inny i doskonale radziła sobie z prowadzeniem domu, nawet królewskiego.

W niedługim czasie Katarzynie i Sarze przydzielono mieszkanie w obrębie dworu, służbę, dostały nawet odzienie, ponieważ obie bardzo tego potrzebowały. Pani de Gaucourt posunęła się tak daleko w swojej uprzejmości, że tego samego wieczoru przekazała nowej damie dworu, za pośrednictwem skarbnika pałacowego, sakiewkę ze złotem. W tym samym czasie do zamku Chateauvillain został wysłany posłaniec z listem Katarzyny do Ermengardy. Młoda kobieta prosiła przyjaciółkę, pod której opieką pozostawiła większą część biżuterii i pieniędzy, aby ta wysłała jej wszystko pod dobrą eskortą, chyba że hrabina wolałaby uczynić to osobiście.

Dom przydzielony Katarzynie był raczej mały, czteroizbowy, lecz odnowiony i bardzo wygodny. Należał do dawnego zarządcy zamku, ale od kiedy jego obłąkana żona zmarła, mieszkali tam przejezdni goście.