Wieczorem 4 maja, na zakończenie dnia, w którym Dziewica odebrała Anglikom basztę Saint-Loup, otwierając w ten sposób drogę w kierunku Burgundii, Katarzyna zobaczyła, że do miasta wchodzi armia pomocnicza i konwój z żywnością, którym dowodził Jan z Orleanu. Następnego dnia, we Wniebowstąpienie, zobaczyła, jak Joanna modli się z pochylonym czołem w katedrze Świętego Krzyża, a następnie, 6 maja, jak przekracza Loarę i siłą zdobywa klasztor augustianów, w którym bronili się Anglicy; widziała, jak 7 maja, podczas szturmu na fort Tournelles wyrywa wbitą w ramię strzałę, po czym robi sobie opatrunek z oleju i słoniny i powraca do szturmu. Przed zachodem słońca ciało Williama Gladsdale'a, który parę dni wcześniej obrzucił ją obelgami, zostało zrzucone z murów fortecy do Loary. Katarzyna stojąc na murach obok modlącej się Matyldy Boucher i kanoniera Jana Rabatteau, którego katapulty czyniły spustoszenie w obozie nieprzyjacielskim, nie straciła ani jednego szczegółu z zaciętej walki, która miała w końcu wyzwolić waleczne miasto. Zobaczyła rankiem 8 maja Talbota zbierającego resztki armii, zwijającego obóz i opuszczającego Orlean na zawsze. Wierne do granic wytrzymałości miasto nie uchybiło swej roli ostatniego strażnika królestwa...

Katarzyna widziała to wszystko, ale w czasie tych dni nie udało się jej spotkać z Arnoldem. Niekiedy podczas bitwy widziała jego czarną zbroję, krogulca na jego hełmie lub błysk topora, którym wymachiwał niezmordowanie niczym rzeźnik przy pracy, ale nigdy nie udało się jej do niego zbliżyć. Po zapadnięciu zmroku, kiedy zaprzestawano walk, znikał, bez wątpienia u kresu sił. Co noc Katarzyna czekała na próżno na dźwięk kroków pod oknem - nikt się nie zjawiał. Co więcej, kiedy z rzadka w domu Jakuba Bouchera spotykała go w otoczeniu Joanny, wcale jej nie zauważał.

Usiłowała jednego wieczoru stanąć mu na drodze, w chwili gdy opuszczał dom, ale ominął ją z iście diablą zręcznością i zmartwiona nie ośmieliła się ponowić próby. Nagle stał się znowu odległy i sposób, w jaki ją traktował, spowodował, że powróciły wątpliwości i niepewność. Na jego widok odczuwała coś w rodzaju nieśmiałości, która ją paraliżowała.

Dowiedziawszy się, że mieszka w oberży „Pod Tarczą Świętego Jerzego" u pana Wilhelma Antesa, przysięgała sobie wiele razy, że z zapadnięciem zmroku uda się do niego, aby zmusić go w końcu do wyjaśnień. Ale kiedy nadchodziła chwila realizacji projektu, ogarniała ją sła-bość odbierająca jej wszelką odwagę. Kto wie, czy ten dziwny młodzieniec o tak nieprzewidzianych reakcjach nie wyrzuci jej na ulicę na oczach wszystkich współmieszkańców?

* * *

Rankiem 8 maja uczestnicząc z całym miastem we mszy zorganizowanej na wolnym powietrzu, którą odprawiono na murach, na oczach wycofującej się armii angielskiej, a następnie w procesji dziękczynnej, która od tego dnia miała stać się tradycją, Katarzyna poczuła nagle, że ogarnia ją trwoga. Miasto było wolne i nie miała żadnych powodów, aby pozostawać u państwa Boucher. Trzeba było podjąć jakąś decyzję. Ale co miała robić? Gdzie się udać, aby być blisko Arnolda?

Katarzyna słyszała, że Dziewica chciała udać się z Karolem VII do Reims, gdzie miał być koronowany, co powinno ukrócić wszelkie spory, których przedmiotem był od lat. Kapitanowie z pewnością odjadą wraz z Joanną i Karolem. A z nimi również i Arnold. Ten przybliżający się odjazd niepokoił Katarzynę, gdyż nie wiedziała, jak mu zapobiec.

Kiedy po skończonej procesji Joanna powróciła do domu państwa Boucher, aby trochę odpocząć, Katarzyna poszła za nią do komnaty. Gdy przez chwilę pozostały same, ponieważ Matylda i Małgorzata czyniły ostatnie przygotowania do wieczerzy notabli, Katarzyna postanowiła to wykorzystać. Pomagając Joannie przy zdejmowaniu zbroi, poprosiła pokornie: - Joanno! Miasto jest już wolne i z pewnością wkrótce wyjedziesz, kontynuować swoje dzieło. Chciałabym, pani, abyś pozwoliła mi jechać z tobą. Mogłabym zostać twoją, pani, służącą. Będę czuwała nad twoim odzieniem i mieszkaniem...

Joanna popatrzyła na nią z zaskoczeniem. Jej oczy zapłonęły, uśmiechnęła się, lecz przecząco potrząsnęła głową.

- Chciałabym bardzo, abyś była przy mnie, Katarzyno. Ale nie mogę się zgodzić, żebyś jechała ze mną. Tam, gdzie się udaję, nie ma dla ciebie miejsca. Ja jestem dziewczyną wiejską, przywykłą do ciężkiej pracy, do konnej jazdy, do trudnego życia. Ty jesteś szlachetnie urodzona, delikatna i krucha pomimo nieszczęść, które cię zahartowały.

- Ja? Ja również wywodzę się z ludu, Joanno, może jeszcze bardziej niż ty! - wykrzyknęła Katarzyna z rodzajem dumy i wyzwania, wywołując tym uśmiech rozbawienia na ustach wojowniczki.

- Ach, prawda, mówiłaś mi już o tym i możesz być z tego dumna. Ale, Katarzyno, jest jeszcze coś innego; jesteś zbyt piękna, aby przebywać wśród żołnierzy. To nie są wcale anioły, ci nasi żołnierze i kapitanowie. Mogłabyś obudzić ich najgorsze instynkty, wywoływać kłótnie i zazdrość.

- Włożę męski strój, jak ty, pani. Zetnę włosy...

- Na nic by się to nie zdało. Nawet w habicie mnicha i z ogoloną głową będziesz nadal kobietą. Nie, Katarzyno. Tych mężczyzn czekają długie i ciężkie walki. Muszę czuwać, aby unikali wszystkiego, co może ich poróżnić. Delfin i Pan Bóg zbyt ich potrzebują. Lepiej, abyś wróciła do siebie i poczekała tam na koniec wojny.

- Mam wrócić do siebie, do Burgundii - odparła przygnębiona Katarzyna - aby znowu żyć w grzechu? Nie wiesz, Joanno, jakie życie tam wiodłam. Nie możesz mnie tam odsyłać. Nie ty! Lotarynka zamyśliła się na chwilę. Katarzyna podała jej kaftan z delikatnego płótna, czerwono-zielony, w kolorach Orleanu, który podarował Joannie Jan z Orleanu. Kiedy skończyła wiązać sznurowadła, Joanna położyła jej dłoń na ramieniu: - Masz rację - powiedziała. - Jeśli nie masz siły, aby oprzeć się dawnym namiętnościom, lepiej tam nie wracaj. Ale cóż ci mogę ofiarować, Katarzyno? Zamieszkanie w klasztorze? Nie nadajesz się do takiego surowego życia. Ale mam pewien pomysł. Czemu nie miałabyś udać się do księżnej Jolanty?

- Ale... ja jej nie znam.

- To nie ma znaczenia, jeśli ja cię do niej wyślę. Udasz się do królowej Czterech Królestw*, Katarzyno. W jej cieniu znajdziesz pomoc i ochronę.

Przy niej poczekasz na końcowe zwycięstwo... i na powrót tego, za którym, bardziej niż za mną, chciałabyś iść.

* Księżna Andegawenii i hrabina Prowansji. Jolanta Aragońska była królową Sycylii, Neapolu, Jerozolimy i Aragonii. Katarzyna, zaskoczona, że została przejrzana na wylot, usiadła na ławie, patrząc na Joannę szeroko otwartymi oczyma.

- Jak to odgadłaś, pani? - spytała ochrypłym głosem.

- To nie takie trudne - uśmiechnęła się Joanna. - Twoje oczy nie potrafią nic ukryć ani skłamać. Ale nadszedł dla ciebie czas oczekiwania, tak jak dla mężczyzn nadszedł czas wojny. Każdy ma gdzieś swoje miejsce i swoje zadanie do spełnienia. Udaj się do mojej królowej i módl się za naszą armię...

Zrozumiawszy, że nic nie zmieni decyzji Joanny, Katarzyna nie starała się jej dalej przekonywać. Może to rozwiązanie było dobre? Brat Stefan Chariot opowiadał jej często o królowej Jolancie, teściowej króla, której był całkowicie oddany. Katarzyna wiele się o niej dowiedziała. Czyż nie było najważniejsze pozostać w tym samym obozie co Arnold, jeśli nie można było iść za nim?

Ponieważ służące weszły, aby posprzątać komnatę, pozostała, żeby im pomóc. W domu nastała radosna wrzawa. Przez szeroko otwarte okna, w wiosennym słońcu, Katarzyna widziała nadchodzących notabli miejskich wraz z wystrojonymi małżonkami, na których oczekiwał przy bramie Regnard gościnny Jakub Boucher. Nie miała najmniejszej ochoty przyłączyć się do tego tłumu, chociaż wiedziała, że Arnold będzie tam z pewnością. W tej chwili wolałaby raczej zmieszać się z prostymi ludźmi, którzy tańczyli już na placach, gdzie ustawiono beczki z winem. Po raz pierwszy od siedmiu miesięcy zostały otwarte wszystkie bramy dla mieszkańców okolicznych wiosek. Uprzedziwszy służącą, że wychodzi na przechadzkę, Katarzyna zawiązała na głowie zielony welon i opuściwszy dom, wyszła na uliczkę prowadzącą w kierunku katedry. Coś ciągnęło ją w stronę bramy Burgundzkiej, przez którą przybyła do miasta tamtego wieczoru, wyczerpana, lecz pełna nadziei. Chciała ją znowu zobaczyć, a trudno było się poruszać. Na ulice wyległy tłumy ludzi. Rozmawiano, całowano się, wyrywano sobie żołnierzy, Francuzów, Szkotów, Gaskończyków i Hiszpanów wchodzących w skład armii pomocniczej*.

* Wielu najemników było Gaskończykami i Hiszpanami. Co się tyczy Szkotów, walczyli po stronie Francuzów przez cały czas wojny stuletniej.

Wszystkie domy były ustrojone flagami, wszystkie okna szeroko otwarte. Panowała olbrzymia radość ze zwycięstwa i smutna Katarzyna z trudem mogła się do tego dostosować.

Przybywając do bramy Burgundzkiej, zobaczyła nieprzerwany strumień mężczyzn, kobiet i dzieci przepływający w obu kierunkach pod olbrzymim kamiennym lukiem. Był to barwny i pełen radości tłum. Z uśmiechem na ustach Katarzyna patrzyła na tych poczciwych i szczęśliwych ludzi. Nagle jej wzrok przykuła jakaś dziwna para, która weszła na most zwodzony; wysoka, śniada kobieta, ubrana w suknię nieprawdopodobnie połataną i najwidoczniej zrobioną z różnych kawałków, z narzuconą na plecy wystrzępioną chustą, wspierająca się na grubym, sękatym kiju oraz niski mnich w dziwnym habicie, z wyrazem radości graniczącym z ekstazą na okrągłej i różowej twarzy.

Byli to Sara i brat Stefan.

Pchana naglą radością, Katarzyna rzuciła się pędem w ich kierunku.

Śmiejąc się przez łzy, wpadła w ramiona Sary.

Rozdział piętnasty Kobierzec królowej Jolanty

W piątek 13 maja, dokładnie w chwili, kiedy Joanna d'Arc spotkała swego króla na drodze do Tours i złożyła mu w hołdzie zwycięstwo, Katarzyna, Sara i brat Stefan przybyli do Loches, gdzie mieszkała królowa Jolanta, teściowa Karola VII i jego najlepszy doradca. Wyjechali z Orleanu w przeddzień, pożegnawszy się z rodziną Boucherów i wszystkimi domownikami. Nie obyło się bez łez i obietnic ponownego spotkania.